22 miliony książek i 516 tysięcy dzieł sztuki – oto straty, jakie według szacunków Ministerstwa Spraw Zagranicznych polska kultura poniosła w czasie II wojny światowej. Dokładniejszy rejestr prowadzi Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Zgromadziło w nim dane o ponad 63 tysiącach zrabowanych przedmiotów. Spis jest ciągle uzupełniany, powiększany i prawdopodobnie lista nigdy nie zostanie zamknięta. Nie da się bowiem ani policzyć, ani oszacować tych strat. Znawcy sztuki przyjmują, że ich wartość może sięgać nawet 30 miliardów dolarów.
Zlokalizowanie i odzyskanie zrabowanych dzieł nie jest łatwe. Ani MSZ, ani muzealnicy nie chcą zdradzać, w jaki sposób namierzają skradzione dobra, ale wiadomo, że praca takich osób ma wiele wspólnego z prowadzeniem śledztwa. Przeszukiwanie internetu, ofert domów aukcyjnych, tropienie śladów, współpraca z placówkami kulturalnymi za granicą – wszystkie te działania należy prowadzić dyskretnie. Inaczej można spłoszyć „właściciela” dzieła, często anonimowego, który albo wycofa dzieło z oferty, albo podbije jego cenę. Niewątpliwym powodem do dumy naszych muzealników oraz resortu kultury było odzyskanie obrazu „Pomarańczarka” (znanego również jako „Żydówka z pomarańczami”) Aleksandra Gierymskiego, wywiezionego przez Niemców z Muzeum Narodowego w czasie wojny. Dzieło pojawiło się w 2010 roku na aukcji w Niemczech, w małym mieście pod Hamburgiem. Wiele ze zrabowanych dóbr kultury znajduje się jednak wciąż w niemieckich muzeach, dokąd trafiały zarówno w czasie wojny, jak i już po jej zakończeniu. Placówki te do dziś nie zdołały sprawdzić pochodzenia wielu zalegających w ich magazynach dzieł, które w latach 1939-1945 płynęły szerokim strumieniem z okupowanych przez hitlerowców krajów. Ten zorganizowany w najdrobniejszych szczegółach proceder opisuje Lynn H. Nicolas w książce „Grabież Europy”.
„Świetnie opowiedziana historia zuchwałych kradzieży największych arcydzieł sztuki, którą czyta się jak wciągającą powieść przygodową” – taką rekomendację można przeczytać na okładce. Rzeczywiście, trzeba przyznać, że amerykańska pisarka wykonała tytaniczną pracę, a do tego efekt swoich badań nad losami dzieł sztuki opowiedziała lekko. Choć „Grabież Europy” przeznaczona jest dla czytelnika masowego i połyka się ją szybko, nie znajdziemy tam kuszących w tak obszernym temacie uogólnień i braków, a Lynn H. Nicholas nie ślizga się po temacie, tylko głęboko się w niego wgryza. Przedstawia historię II wojny światowej w Europie przez pryzmat strat dóbr kultury. Szeroko czerpie z niemieckiej dokumentacji, odwołuje się do dowodów barbarzyństwa, pokazuje zdjęcia, przytacza także wiele relacji – zarówno osób winnych grabieży, zamieszanych w ten proceder, a także zwykłych przypadkowych świadków. Takich jak ten mężczyzna, który opowiadał, jak niemieccy żołnierze opróżniali słynną warszawską galerię:
Dzisiaj byłem świadkiem szczególnie dla mnie przykrej sceny. Przechodząc obok „Zachęty”, (…) zobaczyłem długi szereg ciężarówek. Robotnicy przesuwali po chodniku jakieś ciężkie przedmioty. Przez szeroko otwarte okna dostrzegłem złoty błysk ram obrazów. Chociaż wiedziałem, że to bardzo niemądre z mojej strony, podszedłem bliżej, żeby zobaczyć, co się dzieje. Wyrzucano coś przez okno, coś, co w jasnym blasku słońca zabłysło wszystkimi kolorami tęczy. Te strzępy i kawałki były obrazami, a tuż przede mną upadła moja ukochana „Barbara Radziwiłłówna”. Robotnicy apatycznie podnosili te skarby polskiej sztuki i wrzucali je na czekające ciężarówki. Zaraz potem samochody odjechały w nieznanym kierunku. (…) Miałem uczucie, jakby się przyglądał, jak mordują starych przyjaciół.
Lynn H. Nicholas rozkłada na czynniki pierwsze całą akcję wojennych grabieży. Pokazuje, jak świetnie została przygotowana. Adolf Hitler zlecił ją bowiem zaufanemu człowiekowi. Doktor Kajetan Mühlmann, były austriacki komisarz do spraw sztuki został mianowany pełnomocnikiem do spraw zabezpieczenia dzieł sztuki i skarbów kultury w Generalnym Gubernatorstwie. Podległe mu specjalne oddziały SS zajmowały się wyłącznie wyszukiwaniem i zajmowaniem kosztowności oraz dzieł sztuki. Mühlmann skrzętnie katalogował je, przygotowując przy okazji specjalny prezent dla Hitlera. Najcenniejsze przedmioty, jakie udało mu się zrabować, miały trafić do Muzeum Adolfa Hitlera w Linzu.
Polscy muzealnicy i prywatni kolekcjonerzy zdołali ocenić niewielką cząstkę dóbr. Bombardowana Warszawa płonęła, gdy „Bitwę pod Grunwaldem” Jana Matejki zdjęto ze ściany Muzeum Narodowego w Warszawie, zrolowano i wywieziono wozem zaprzężonym w konie na lubelską wieś. Tam obraz schowano pod ziemią i zabetonowano. Słynna kolekcja rodu Czartoryskich, składająca się z ponad 5 tysięcy obrazów, starożytnych zabytków, porcelany i grafik została ukryta w piwnicach wiejskiej rezydencji w Sieniawie. Wiele z nich, jak choćby „Portret młodzieńca” pędzla Rafaela przepadło bezpowrotnie.
Jak zauważa Lynn H. Nicholas, Niemcom bardzo się spieszyło – wywozili polskie dzieła już w czasie kampanii wrześniowej, w ogniu walk. W połowie miesiąca do Berlina wysłali na przykład zdemontowany ołtarz Wita Stwosza z krakowskiej bazyliki Mariackiej.
Przetransportowanie rzeźb Wita Stwosza okazuje się dość trudne. Ruchy wojsk poważnie to utrudniają (…). Skrzynie z katedry w Sandomierzu są duże. Cztery z nich ważą osiemset kilogramów każda. Ze względu na zł warunki na drogach musieliśmy jechać bez przyczepy, a ze względów bezpieczeństwa tylko za dnia – wspominał oficer SS, którego relację przytacza autorka „Grabieży Europy”.
Wywożono nie tylko dzieła największe, wyspecjalizowane oddziały SS kradły także drobniejsze kosztowności, także książki, zbiory numizmatyczne, zabytkową broń. Wszystko, co przedstawiało dużą wartość. Ta niespotykana na tę skalę zorganizowana grabież została uprawomocniona w listopadzie 1939 roku, gdy władze niemieckie wydały dekrety legalizujące konfiskatę własności obywateli i państwa polskiego. Ukrywanie dzieł najpierw karano więzieniem, a potem – zesłaniem do obozu koncentracyjnego.
Spustoszenie Polski nie nasyciło jednak apetytu Niemców. Jak wskazuje Lynn H. Nicholas, scenariusz przećwiczony na polskich muzeach i prywatnych kolekcjach Niemcy powtarzali w każdym podbitym kraju. O tym, jak bardzo przywiązywali się do ukradzionych skarbów, świadczy przykład gubernatora Hansa Franka, który uciekając przed Armią Czerwoną, zabrał ze sobą należącą do polskich zbiorów „Damę z łasiczką” Leonarda da Vinci. Choć od razu po kapitulacji III Rzeszy alianci nakazali zwrot wszystkich zagrabionych dzieł, wiele z nich do dziś wypełnia magazyny niemieckich muzeów i galerii sztuki. Procedura identyfikacji dzieła i odnajdywania właścicieli (a najczęściej ich spadkobierców) jest bowiem żmudna i czasochłonna. Tak przynajmniej tłumaczą się niemieccy muzealnicy.
To opowieść bez końca – podkreśla Lynn H. Nicholas i trudno się z nią nie zgodzić. 70 lat po wojnie wciąż trwa walka o odzyskanie skradzionych dzieł i nic nie wskazuje na to, by miała się w najbliższym czasie zakończyć. Niezwykle rzadko zdarzają się takie okazje, jak ta, która wydarzyła się pół wieku temu, w latach 60., gdy do biblioteki amerykańskiego uniwersytetu Harvarda wszedł pewien człowiek i położył przed bibliotekarzem jeden z najcenniejszych zabytków języka staro-cerkiewno-słowiańskiego. Kodeks Supraski, pochodzący z XI wieku rękopis z polskich zbiorów muzealnych, który w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął w czasie wojny, został wyceniony przez tajemniczego mężczyznę na 20 tysięcy dolarów. Bibliotekarz zorientował się jednak, że dzieło warte jest co najmniej 350 tysięcy dolarów, domyślił się również, skąd ono pochodzi. Po długich negocjacjach i środkom od sponsora zabytek wrócił do Polski. Jednak wiele równie cennych i cenniejszych dzieł utraciliśmy bezpowrotnie.