Zakup Abramsów „gwoździem do trumny polskiego przemysłu pancernego”

Czołg Abrams, podczas wspólnego szkolenia polskich i amerykańskich żołnierzy

W ciągu trzech lat od wielkiej szansy na odrodzenie polskiego przemysłu pancernego największy zakład Bumar-Łabędy został doprowadzony na skraj kryzysu, a Polska praktycznie utraciła możliwości produkcyjne w tym zakresie. Błyskawiczny upadek fabryki to trudna do uwierzenia historia zwalniania specjalistów, remontowej fuszerki, podpisywania dziwnych kontraktów, a nawet zatrudnienia na stanowisku prezesa szefowej konkurencyjnego zakładu.

Lato 2019 r. jest gorące. Nie tylko temperatury biją rekordy, ale zenitu sięgają również emocje polityczne. Partie szykują się do jesiennych wyborów.

Pod koniec lipca do zakładów zbrojeniowych Bumar-Łabędy w Gliwicach przyjeżdżają premier Mateusz Morawiecki, który startuje do Sejmu z list PiS w województwie śląskim, oraz Minister Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak. Wspólnie ogłaszają podpisanie umowy na remont i modyfikację 318 wysłużonych, poradzieckich czołgów T-72. Kontrakt ma wartość 1 mld 750 mln zł.

Coś jednak jest nie tak. Pracownicy największego polskiego zakładu produkującego sprzęt pancerny nie skaczą z radości. Miny mają nietęgie. Pracownik Bumaru: – Morawiecki mówił o pieniądzach, uratowanych miejscach pracy, a my czuliśmy się oszukani.

Potem było jeszcze gorzej, aż do ostatniego aktu tego dramatu – ogłoszenia planów zakupu bez offsetu przez polską armię amerykańskich czołgów Abrams. Z pompą ten kontrakt latem 2021 r. ogłosili wicepremier Jarosław Kaczyński i minister Błaszczak. Tłumaczyli, że zakup amerykańskich, nowoczesnych czołgów wzmocni zdolności odstraszania na wschodniej flance.

Rządową decyzję skrytykowali jednak związkowcy z Sekcji Krajowej Przemysłu Zbrojeniowego Związku Zawodowego Przemysłu Elektromaszynowego. W liście do prezydenta Andrzeja Dudy, premiera Mateusza Morawieckiego, wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego, ministra Mariusza Błaszczaka i wielu innych polityków nazwali zakup Abramsów „gwoździem do trumny polskiego przemysłu pancernego”. Wskazali, że może to doprowadzić do likwidacji zakładów, które zajmują się remontowaniem czołgów na potrzeby polskiej armii.

Nowe życie dla czołgu, nowe życie dla zakładu
Dziś nastroje wśród pracowników Bumaru są pesymistyczne. Kto może, ucieka na emeryturę, inni szukają pracy poza zakładem, z którym często byli związani od pokoleń. Wśród załogi panuje przekonanie, że ich zakład już został przez rządzących polityków skazany na bankructwo.

Żeby zrozumieć te nastroje, cofniemy do 2018 r. Wtedy pomiędzy Bumarem a wojskiem jest dopinany program gruntownej modernizacji wszystkich należących do polskiej armii poradzieckich czołgów T-72. Wozy mają dostać nowe życie i możliwości bojowe.

Bumar proponuje m.in. modernizacje systemu ładowania armaty, nowoczesny polski pancerz reaktywny, nowoczesny system kierowania ogniem czy agregat zasilania postojowego, który nie wymaga uruchamiania silnika głównego, by ładować systemy.

Dzięki kamerom na czołgu, kierowca będzie miał w kabinie podgląd na otoczenie i będzie prowadzić wóz jak gracz komputerowy. Ale co najważniejsze, zmodernizowany wóz może być też kierowany bezzałogowo.

– Nowe życie dostałby nie tylko czołg, ale też zakład. Zaproponowaliśmy unikatowe rozwiązania. Bumar wyszedłby w końcu z manufaktury lat 70. i stał się nowoczesnym polskim zakładem produkcyjnym. To była dla nas olbrzymia szansa – mówi pracownik Bumaru.

Choć w grę wchodzi niebagatelna kwota ponad 4 mld zł, wojskowi rekomendują ministrowi Błaszczakowi zaproponowaną przez inżynierów Bumaru konfigurację modernizacji czołgów. Twierdzą, że zwiększenie ich zdolności bojowych ma sens z punktu widzenia wyzwań współczesnego pola bitwy. Unowocześnione czołgi będą też rozwiązaniem pomostowym póki do armii nie trafi wóz nowej generacji.

Projekt modernizacji T-72 ma zostać wdrożony w ramach tzw. Podstawowego Interesu Bezpieczeństwa Państwa. W tym trybie MON, według dotychczasowej praktyki, rezygnuje z organizowania przetargów i zleca wykonanie kontraktu wybranemu podmiotowi. Zwykle jest to podmiot państwowy, uznany za strategiczny i może samodzielnie zrealizować zadanie.

Bumar spełnia te warunki. Jest jednak pewien kruczek: kontrakt musi zostać podpisany w ciągu roku. Dokumenty lądują na biurkach prezesów Polskiej Grupy Zbrojeniowej, do której należy Bumar, oraz ministra Błaszczaka. To on musi je ostatecznie podpisać, by projekt wszedł w fazę realizacji.

Mijają kolejne miesiące. Papiery leżą niepodpisane. Nasi rozmówcy mówią, że chodzi o pieniądze. Jeszcze kilka lat temu w dokumentach resortu obrony pojawiła się kwota ok. 5 mln zł za modernizację jednego czołgu.

W trakcie negocjacji technicznych okazało się jednak, że za takie pieniądze nie da się przeprowadzić gruntownego unowocześnienia. Kwota więc rośnie o ok. 200 proc. Minister Błaszczak kręci nosem, że za drogo.

Wojsko jednak naciska. Oficerowie wiedzą, że niewielkie zmiany i pomalowanie czołgów na nic się zda. Aby podnieść ich wartość bojową, należy je przebudować. Proponują szefowi MON modernizację mniejszej liczby czołgów, by zachować ich jakość.

„Pancerna Ela” wkracza do akcji
Wtedy na arenę wkraczają Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne (WZM) w Poznaniu, kierowane przez silną i wpływową prezes Elżbietę Wawrzynkiewicz. Wojskowi i prezesi spółek zbrojeniowych nazywają ją „pancerną Elą”. Kierowany przez nią zakład w Poznaniu w projektowanym kontrakcie ma zająć się remontem silników T-72 do mocy jaką mają nowsze czołgi T-91 Twardy.

Według naszych rozmówców, WZM w Poznaniu konkurują z Bumarem. — Choć Poznań nie jest zakładem produkcyjnym tylko remontowym, łokciami przepycha się, by wejść w ten obszar i przejąć nasze kontrakty — mówi pracownik Bumaru. — Nie ma co też kryć: nieźle im idzie. Prezes Wawrzynkiewicz, uważana za sprawną menadżerkę, ma doskonałe kontakty z politykami każdej opcji politycznej, a do nas trafiają prezesi z nadania politycznego, bez doświadczenia.

Kiedy ważą się losy kontraktu modernizacji czołgów T-72 i przyszłości zakładu w Gliwicach, z fotela prezesa Bumaru zostaje odwołany Adam Janik, uważany za dobrego menadżera. Nowym zostaje młody spec od „sprzedaży, marketingu, kadr i logistyki” Marek Grochowski. Doświadczenie ma niewielkie. Karierę w spółkach skarbu państwa zaczął robić, gdy do władzy doszło PiS.

Zadanie Grochowskiego w Bumarze polega na tym, by domknąć kontrakt z MON-em na modernizację T-72 i sprawnie poprowadzić modernizację czołgów Leopard, do których jeszcze wrócimy. Szybko okazuje się, że nowy prezes nie potrafi, a niektórzy nasi rozmówcy twierdzą, że nie chce tego zrobić. — Był wykonawcą politycznym, nie chciał się narażać i walczyć o zakład — mówią.

Morawiecki i Błaszczak: malujemy, nie modernizujemy
Dla załogi staje się to jasne właśnie w lipcu 2019 r., gdy w Bumarze Morawiecki z Błaszczakiem ogłaszają, że nie będzie modernizacji T-72, a jedynie niewielki remont czołgów.

— Nasze rozwiązania nie zostały uwzględnione. Na koniec okazało się, że mamy zrobić tylko zmianę układu elektrycznego i pomalować czołgi farbą. W zakładzie ludzie byli rozczarowani — mówi pracownik.

W ciągu długich miesięcy, podczas których załoga Bumaru czeka na kontrakt, w gabinetach prezesów zbrojeniowych firm i w resorcie obrony trwają zakulisowe negocjacje. Tuż przed przyjazdem premiera i szefa MON do Gliwic zawiązuje się konsorcjum składające się z PGZ, Bumaru i WZM w Poznaniu. W trakcie negocjacji zmienia się nie tylko zakres prac wykonanych na czołgach, lecz też podział prac pomiędzy zakładami w Poznaniu i Gliwicach.

— Wcześniej Poznań miał zrobić tylko remont głównego silnika i zabezpieczyć drugi na czas „W”, czyli wojny. Dość roboty, która zresztą leży w ich kompetencjach, bo to zakłady remontowe. Nie otrzymał czołgów do składania i dokumentacji do ich montażu, a na nią mieli największą chrapkę. W końcu jednak dostali, co chcieli — mówi nasz rozmówca.

Konkurencja przejmuje interes
Na bazie nowych porozumień zakłady w Gliwicach i Poznaniu wspólnie mają remontować czołgi. Jest jednak problem: tylko Bumar ma dokumentację T-72. Pracownicy gliwickiego zakładu wiedzą, że ma ona ogromną wartość. Żadna firma nie przekazuje czegoś takiego bezpośredniej konkurencji. Tymczasem prezes Grochowski, podpisując kontrakt, nieodpłatnie przekazuje ją pozostałym członkom konsorcjum.

Zapytaliśmy zarząd zakładu o sprawę nieodpłatnego przekazania dokumentacji czołu T-72. Ten odmówił odpowiedzi, zasłaniając się tajemnicą przedsiębiorstwa.

— Ówczesny prezes Grochowski, ówczesna i obecna wiceprezes Monika Kruczek i ówczesny wiceprezes Tomasz Barski zadziałali na szkodę spółki, podpisując ten kontrakt — komentuje to pracownik Bumaru.

W kontrakcie znalazł się też inny niekorzystny dla Bumaru zapis – że jedynym dostawcą silnika zmodyfikowanego czołgu jest Poznań, a jeśli zakład z Gliwic terminowo nie wywiąże się z umowy, to można zmienić liczbowy podział wozów. — Wystarczyło, że Poznań opóźni dostawę silników, a Bumar siłą rzeczy zawali termin. Wtedy będzie musiał oddać część modyfikowanych wozów Poznaniowi. W konsekwencji tam popłyną pieniądze z MON — mówi nasz rozmówca.

Także o to zapytaliśmy zarząd Bumaru. W tym przypadku również odmówił odpowiedzi, zasłaniając się tajemnicą przedsiębiorstwa.

Nowa prezes – nowe porządki
W marcu 2020 r. polityczna miotła wymiata Grochowskiego z fotela prezesa Bumaru. Szefostwo nad zakładem obejmuje Elżbieta Wawrzynkiewicz. Jednocześnie jest też prezesem zakładów WZM w Poznaniu, czyli konkurenta Bumaru. W Gliwicach szepczą, że zachodzi konflikt interesów, że nowa prezes może działać na korzyść zakładu w Poznaniu kosztem Bumaru.

Kiedy o konflikt interesów pytamy Elżbietę Wawrzynkiewicz, ta poprzez asystentkę zarządu WZM Annę Żywot odpowiada, że takie rozwiązanie zaakceptowały rady nadzorcze obu zakładów, „tym samym nie stwierdzono możliwego konfliktu interesów”, a poza tym oba zakłady „funkcjonują w ramach jednej Grupy Kapitałowej – Polskiej Grupy Zbrojeniowej, której celem jest wzmacnianie współpracy pomiędzy działającymi w tych samych domenach spółkami”.

Oprócz obaw, wśród pracowników Bumaru jest też nadzieja. Może znanej z twardej ręki „pancernej Eli” uda się w końcu postawić na nogi zakład, który jest od lat źle zarządzany – myślą pracownicy, a także wojskowi, którzy też odczuwają skutki zapaści przemysłu pancernego.

Nadzieja szybko pryska. Rządy prezes Wawrzynkiewicz w Bumarze zaczynają się od zwolnień. Na pierwszy ogień idzie 64-letni, dyrektor marketingu i sprzedaży, który negocjował wszystkie dotychczasowe kontrakty. Nie zgadza się z decyzją. Idzie do sądu. Sprawa ciągnie się do dziś.

Potem w zakładzie zaczyna krążyć plotka, że zwolnieni mają zostać szef magazynu i jego zastępcy. Obaj uciekają na L4. Pierwszy i tak dostaje wypowiedzenia, będąc w domu. Drugi natychmiast, gdy wraca do pracy. Magazyn zostaje bez nadzoru. – Problem w tym, że nie zrobiono inwentaryzacji, a w magazynie był sprzęt warty miliony – opowiada pracownik Bumaru.

Zapytaliśmy zarząd zakładu, „w jaki sposób dokonano inwentaryzacji w magazynach Bumaru po zwolnieniu szefa magazynów i jego zastępcy?”. Ten odpowiedział, że pytanie jest niezrozumiałe.

Atmosfera w zakładzie się zagęszcza. Część pracowników odchodzi sama. Po paru miesiącach rządów prezes Wawrzynkiewicz, w końcówce grudnia 2020 r., dział logistyki Bumaru praktycznie przestaje istnieć. Nie ma kto realizować zamówień.

Zapytaliśmy zarząd zakładu, ile osób odeszło z działu logistyki za prezesury Elżbiety Wawrzynkiewicz. Ten znowu zasłonił się tajemnicą przedsiębiorstwa.

Z naszych informacji wynika, że pracowało tam około 20 osób. Natomiast w ciągu zaledwie kilku miesięcy prezesury „pancernej Eli” zwolniły się prawie wszystkie. W dziale została dwójka pracowników.

„Pancerna Ela” przejmuje Leopardy
Wróćmy do czołgów Leopard. Od 2015 r. Bumar negocjuje z wojskiem umowę na modernizację wozów, które polska armia dostała od Bundeswehry. W ramach tego programu zakład w Gliwicach współpracuje z niemieckim producentem tych wozów Rheinmetall Landsysteme. Niemcy przygotowują prototyp i dokumentację oraz pięć czołgów w tzw. wersji próbnej. W całym procesie uczestniczą również inżynierowie z Bumaru.

W 2016 r. pierwsze czołgi trafiają do Gliwic. Sprawy się jednak ślimaczą z wielu powodów. Jednym z nich jest to, że zmodernizowane maszyny mają strzelać polską amunicją, ale okazuje się, że ta nie była certyfikowana przez Niemców. Nikt więc nie może dać gwarancji, iż nie będzie zagrażała życiu. W końcu po trzech latach Niemcy certyfikują polską amunicję.

W maju 2020 r. armia z pompą odbiera od nowej już szefowej Bumaru Elżbiety Wawrzynkiewicz trzy pierwsze zmodernizowane Leopardy. – To była pokazówka, mająca udowodnić, że nowa prezes przyspieszy program modernizacji Leopardów – mówi nasz rozmówca.

W tym czasie z wojskiem musi się pożegnać kilku oficerów odpowiedzialnych za program modernizacji Leopardów. W lipcu z armii odchodzi Paweł Mączka, zastępca szefa Inspektoratu Uzbrojenia i jeden z najlepszych speców od zakupów uzbrojenia. To on prowadził proces modernizacji niemieckich czołgów. Nasi rozmówcy twierdzą, że podpadł prezes Wawrzynkiewicz i ówczesnemu wiceministrowi obrony, obecnie prezesowi PGZ Sebastianowi Chwałkowi.

Kilka tygodni po odebraniu pierwszych czołgów, jak mówią nasi rozmówcy, za „zbyt dużą szczerość w raportowaniu” musiał odejść płk dr inż. Marek Szudrowicz, były dyrektor Wojskowego Instytutu Techniki Pancernej i Samochodowej w Sulejówku, gdzie testowano czołgi. Wkrótce potem ze stanowiskiem żegna się szef Regionalnego Przedstawicielstwa Wojskowego na Śląsku, odpowiedzialny za bezpośredni nadzór ze strony wojska nad modernizowanymi czołgami.

Czystka nie omija też specjalistów od modernizacji Leopardów z Bumaru. Na pierwszy ogień idzie Wojciech Patoła, kierownik programu modernizacji tych czołgów. Zostaje zwolniony jeszcze w maju. Potem okazuje się, że dostał wypowiedzenie bezprawnie, jednak nie wraca już do pracy.

W czerwcu 2020 r. podczas spotkania z kierownictwem Bumaru jeden z pracowników, Leszek N., zwraca uwagę na konflikt interesów wynikający z zarządzania przez Elżbietę Wawrzynkiewicz dwoma konkurującymi z sobą zakładami. Leszek N. nie jest osobą przypadkową. To technolog specjalizujący się w przygotowaniu i wdrażaniu technicznej i technologicznej dokumentacji, jedna z zaledwie ośmiu osób w Polsce, która posiada uprawnienia do diagnostyki uzbrojenia strzeleckiego czołgu Leopard.

Jego silna pozycja specjalisty nie broni go jednak przed konsekwencjami zadawania niewygodnych pytań. Dwie godziny później dostaje naganę od obecnej na spotkaniu członkini zarządu Moniki Kruczek oraz prezes Wawrzynkiewicz, która uznała, że pracownik ją obraził.

Leszek N. odwołuje się do sądu pracy. Rok później ten przyznaje mu rację, anulując naganę oraz nakazując zwrot zaległych premii. Z uzasadnienia Leszek N. dowiaduje się, że jeden z obecnych na spotkaniu pracowników podpisał się pod podsuniętą mu notatką z tego spotkania, mimo że nie zgadzał się z całą jej treścią, a drugi w ogóle odmówił podpisu, ponieważ „nie słyszał, aby powód negatywnie wypowiadał się o prezes zarządu”.

To pyrrusowe zwycięstwo, ponieważ w lutym 2021 r. zarząd Bumaru zwolnił Leszka N. z pracy. Jak wynika z zakładowej dokumentacji, powodem zwolnienia pracownika było „ciężkie naruszenie (…) podstawowych obowiązków pracowniczych tj. obowiązku świadczenia pracy”. W tym samym dokumencie wyszczególniono, w jakim czasie Leszek N. nie wykonywał obowiązku świadczenia pracy: od godziny 13:00 do godziny 13:03.

O okoliczności zwolnienia z pracy Leszka N. zapytaliśmy zarząd Bumaru. Także na to pytanie nie odpowiedział, zasłaniając się ochroną danych osobowych. Również w sprawie zwolnienia toczy się proces przed sądem pracy.

– Efektem tych zwolnień był bałagan, niedotrzymane terminy i śledztwo prokuratorskie – komentuje nasz rozmówca.

Niezwykle drogie tłumaczenie
Poważne problemy wypływają, kiedy okazuje się, że jednym z warunków sprzedaży zmodernizowanych Leopardów 2PL wojsku jest konieczność posiadania dokumentacji w języku polskim.

Zgodnie z wolą Elżbiety Wawrzynkiewicz Bumarowi w tłumaczeniu dokumentacji z języka niemieckiego mają pomóc WZM Poznań oraz kolejna zbrojeniowa firma OBRUM.

– Kłopot w tym, że Bumar był jedynym posiadaczem tej dokumentacji i żadnej innej firmie nie mógł jej tak po prostu przekazać. Aby uzyskać zgodę na udostępnienie tych dokumentów, Bumar musiałby zwrócić się do Inspektoratu Uzbrojenia – mówi nasz rozmówca z zakładu.

Mimo to umowa zostaje podpisana w sierpniu 2020 r. Choć w imieniu uczestników nowego konsorcjum – Bumaru, WZM i OBRUM-u – występują różni członkowie zarządu i prokurenci, to w różnych momentach, ale w zbliżonym czasie prezesem wszystkich trzech zakładów była ta sama osoba: Elżbieta Wawrzynkiewicz.

Tłumaczenie 7,4 tys. stron opiewa na kolosalną kwotę ponad 10 mln 300 zł. W przeliczeniu, jedna strona tłumaczenia ma kosztować 1 tys. 390 zł. Rynkowa cena tłumaczenia jednej strony w tamtym czasie jest około dziesięciokrotnie niższa. To ogromne przebicie, a według naszych rozmówców realna kwota jest jeszcze wyższa: – Większość dokumentacji nowego modelu Leopard 2PL pokrywała się z poprzednią wersją czołgu Leopard 2A4, która była już przetłumaczona. Do tłumaczenia pozostawało około 10 proc. – mówi osoba z Bumaru.

Zapytaliśmy obecny zarząd Bumaru, ile stron liczyła przedstawiona do tłumaczenia dokumentacja czołgu Leopard 2PL i ile z tych stron było zbieżnych z dokumentacją starej wersji czołgu Leopard 2A4. Poprosiliśmy też o potwierdzenie kwoty, na jaką opiewał kontrakt na tłumaczenie.

W odpowiedzi na pytanie o liczbę stron, zakład odpisał, że jest to „wiele tysięcy stron”. Nie odpowiedział, ile tych stron było zbieżnych ze starą dokumentacją, a jedynie, że „w celu wykonania umowy konieczne było tłumaczenie całości”. Zakład nie podał też wysokości kwoty umowy na tłumaczenie, wyjaśniając, że „nie może ujawniać wartości zwartych kontraktów”. Stwierdził jednak, że „zakres zawartej umowy był znacznie szerszy, a tłumaczenie stanowiło jedynie część usług wykonawcy”.

Tę samą linię prezentuje w swojej odpowiedzi do nas Elżbieta Wawrzynkiewicz, której przedstawicielka odpisała nam, że zawarta w naszym pytaniu teza o wysokiej cenie tłumaczenia „została postawiona bez wyliczeń, bez znajomości szczegółowych warunków umowy, bez znajomości dokumentów źródłowy i wprost prowadzi do uproszonych i nieadekwatnych wniosków. Tym samym nieuzasadnione jest stwierdzenie, że kwota za usługę jest „wysoka” bo nie jest znany Panu zakres tej usługi”.

My jednak dotarliśmy do tej umowy. W żadnym jej miejscu nie znaleźliśmy deklarowanego przez zakład „znacznie szerszego zakresu”. Umowa dotyczy jedynie przetłumaczenia na język polski, weryfikacji i edycji dokumentów. Umowa potwierdziła także nasze informacje dotyczące wielkości i ceny tłumaczenia. Do przetłumaczenia było dokładnie 7 tys. 396 stron. Zakład zapłacił za nie 10 mln 377 tys. 374 zł w dwóch ratach.

Mały żandarm do zwolnienia
To nie koniec problemów z tłumaczeniem. Dokumentacja, którą tłumaczą uczestnicy konsorcjum, jest niejawna. A w zakładzie nad taką czuwa pełnomocnik do spraw informacji niejawnych Zuzanna K. W zakładzie pracuje od 2010 r., ale pełnomocnikiem jest od 1999 r., czyli od wejścia w życie ustawy. Posiada poświadczenia bezpieczeństwa krajowe i międzynarodowe. Pracownicy nazywają ją „małym żandarmem” z powodu obsesyjnego wręcz stosunku do bezpieczeństwa dokumentów niejawnych. Oprócz tego Zuzanna K. jest kierownikiem programu bezpieczeństwa Leoparda, a więc osobą, bez której wiedzy nie może odbyć się nic, co dotyczy tego czołgu.

A jednak Zuzanna K. nic nie wie o umowie na tłumaczenie dokumentacji. Miesiąc po podpisaniu umowy przypadkiem w jej ręce wpada dokument dotyczący tej kwestii. Z przerażeniem odkrywa istnienie umowy, na mocy której z zakładu wyciekają niejawne dokumenty. Alarmuje członkinię zarządu Monikę Kruczek, że przekazywanie dokumentów niejawnych osobom trzecim grozi utratą poświadczenia bezpieczeństwa, a jeśli Bumar takie poświadczenie straci, to w zbrojeniówce nikt już nie będzie chciał z nim rozmawiać. Jedynym efektem tej rozmowy jest nagana dla Zuzanny K.

Od tej pory atmosfera wokół pełnomocnik ds. informacji niejawnych zaczyna gęstnieć. Mimo to pracowniczka próbuje jeszcze walczyć o bezpieczeństwo niejawnych dokumentów. Na przełomie lutego i marca 2021 r. w sprawie tłumaczenia ma zostać przeprowadzona w zakładzie kontrola Inspektoratu Uzbrojenia. Zuzanna K. przygotowuje się do wyjaśnienia sprawy.

Ale właśnie wtedy dostaje niespodziewanie polecenie wykorzystania zaległego urlopu. Oficjalny powód: obostrzenia spowodowane koronawirusem. Zuzanna K. pisze do Moniki Kruczek maila z prośbą o późniejszy termin urlopu. Kruczek nie zgadza się.

Kontrola trwa 2-3 marca. Zuzanna K. nie może nic wyjaśnić, bo jest na przymusowym zwolnieniu. 3 marca dostaje kurierem wypowiedzenie z pracy. Na wieść o zwolnieniu Zuzanny K. zwalnia się z pracy także kierownik kancelarii tajnej.

Zapytaliśmy zarząd Bumaru o okoliczności zwolnienia Zuzanny K. z pracy. Także na to pytanie nie odpowiedział, zasłaniając się ustawą o ochronie danych osobowych.

Po remoncie czołg nie skręca
Tłumaczenie dokumentacji to niejedyny problem we współpracy Bumaru z WZM Poznań pod kierownictwem „pancernej Eli”. W 2020 r. oba zakłady podpisują umowę na wykonanie w Poznaniu modyfikacji trzech czołgów T-72. Bumar przygotowuje pojazdy do montażu i wysyła je z częściami i podzespołami do WZM.

Pod koniec roku zmontowane czołgi wracają do Gliwic. Już na miejscu pracownicy dostrzegają wiele niedociągnięć. – Na pierwszy rzut oka widać było, że będzie trzeba poprawiać: niewyregulowane celowniki, źle poskładane części. Kiedy otwarliśmy właz, zauważyliśmy, że przewody paliwowe, które normalnie są mocowane na śruby, tu były spięte zwykłymi plastikowymi trytytkami – mówi pracownik Bumaru.

Nasi rozmówcy osłupieli, kiedy sięgnęli do dokumentacji złożonych w Poznaniu czołgów. – WZM Poznań składał wcześniej czołgi T-72 nowego typu M1. A my wysłaliśmy im do montażu czołgi starszego typu T-72A. Zanim nam je odesłali, musiało odebrać montaż 1 Rejonowe Przedstawicielstwo Wojskowe w Poznaniu. Nie dość, że nie zauważyli tych wszystkich usterek, to jeszcze na protokole odbioru widnieje nowa wersja czołgu. A więc wojskowe przedstawicielstwo odebrało na przykład wyrzutniki granatów dymnych, których w ogóle nie ma w starej wersji czołgu – mówi pracownik zakładu.

Według pracowników zakładu, z którymi rozmawialiśmy, prawdziwy dramat zaczął się, kiedy Bumar zabrał trzy złożone w Poznaniu czołgi na próby poligonowe, które muszą być przeprowadzone przed przekazaniem czołgów wojsku. – Już na samym początku okazało się, że niektóre czołgi nie są w stanie skręcać. Próbowaliśmy naprawiać usterki bezpośrednio na poligonie, ale wiele z nich było zbyt poważnych. Musieliśmy więc ściągać czołgi z poligonu na wydział produkcji, bo tylko tam można było zdjąć z czołgu wieżę i rozbierać wnętrze, aby dokonać bardziej skomplikowanych napraw – mówi pracownik Bumaru.

– Według naszych informacji, Bumar zapłacił Poznaniowi milion złotych za każdy czołg. Skończyło się na tym, że musieliśmy sami wszystko poprawiać – dodaje.

Zapytaliśmy Bumar o koszt złożenia trzech czołgów, zakres wynikłych usterek oraz wadliwą dokumentację. Zakład nie odpowiedział na żadne z tych pytań. Powód: tajemnica przedsiębiorstwa.

Rada nadzorcza alarmuje – PGZ nie reaguje
Wątek kosztu naprawy wadliwie złożonych czołgów został poruszony w piśmie dwóch członków rady nadzorczej zakładu – Sebastiana Gramskiego i Andrzej Skoludka – do Polskiej Grupy Zbrojeniowej (PGZ), której podlega Bumar.

Zaalarmowani sytuacją w zakładzie członkowie rady nadzorczej zwrócili w piśmie do PGZ uwagę na nieprawidłowości przy wyborze zarządu spółki, tłumaczeniu dokumentacji czołgów oraz właśnie na problem z trzema czołgami z Poznania.

„Przedmiotowe wozy miały być przygotowane do odbioru przez pracowników naszej Spółki i znów niestety, ale Zarząd »zapomniał« otworzyć na te prace zlecenia i koszt przygotowania wozów do odbioru wojskowego, usunięcia błędów montażowych i niedbalstwa nie został przerzucony na wykonawców montażu, czyli WZM, a poniosła nieprawnie nasza Spółka” – napisali Gramski i Skoludek.

W podsumowaniu pisma poinformowali PGZ, że ich wnioski w wymienionych sprawach są „ignorowane” i zaapelowali o reakcję. PGZ nie odpowiedziało na to pismo. Nigdy nie określone oficjalnie koszty remontu czołgów poniósł Bumar.

Jakby ktoś chciał zniszczyć Bumar
Od końca 2020 r. zakład coraz szybciej zaczyna się staczać po równi pochyłej. Pojawiają się duże problemy z płynnością finansową.

– Wtedy już grono dostawców Bumaru zaczęło się zmniejszać. Nie sprzedawali, bo czekali na pieniądze z poprzedniego zamówienia, a te nie nadchodziły. Jedyną możliwością były zakupy części na bieżąco za gotówkę. Zakład próbował się też ratować kupowaniem zamienników, bo tę samą część, która w Niemczech kosztowała 10 euro, można było kupić w Polsce nawet za 50 groszy. Ale zarząd zabronił działowi logistyki kupowania zamienników. Zupełnie jakby ktoś chciał specjalnie zniszczyć Bumar – mówi osoba z zakładu.

Z końcem 2020 r. wstrzymano też zamówienia cywilne. Do tamtej pory zakład reperował budżet i utrzymywał zdolność produkcyjną niektórych wydziałów, jak na przykład odlewnie czy kuźnie, sprzedając na rynek cywilny obudowy i odlewy do maszyn kopalnianych, koła do kolejnictwa, części systemów wentylacyjnych do hut czy piece. Wszystko to zostało ukrócone.

Zapytaliśmy zarząd Bumaru o powody wycofania się z rynku cywilnego. Zarząd udzielił następującej odpowiedzi: „Z uwagi na skalę tych zamówień, znaczące koszty wykonania oraz niskie w relacji do kosztów ceny Zarząd ZM BUMAR-ŁABĘDY S.A. podjął decyzję o wycofaniu się z części tych usług”.

Nowa strategia firmy zakłada, że będzie ona produkować tylko na rynek wojskowy. – W efekcie cały Bumar wisi dziś na jednym włosku, który nazywa się Ministerstwo Obrony Narodowej – mówi pracownik.

Związki zawodowe ślą pisma opisujące działania, które zmierzają do zarżnięcia zakładu. Wśród wielu adresatów są prezydent Andrzej Duda, premier Mateusz Morawiecki, prezes PiS Jarosław Kaczyński, minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak, zarząd PGZ. Ani jednej odpowiedzi.

Bumar dogorywa w cieniu Abramsów
Wśród pracowników Bumaru narasta wzburzenie i frustracja. Widzą, że zakład chyli się ku upadkowi, a ze swoich stanowisk zwalniani są doświadczeni specjaliści.

W lipcu 2021 r. do siedziby 1. Brygady Pancernej przyjeżdża doborowe towarzystwo: dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych gen. Mirosław Mika, szef sztabu generalnego gen. Rajmund Andrzejczak, dowódca operacyjny gen. Tomasza Piotrowskiego, a także prezes PiS i wiceminister ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński oraz minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak.

Dwaj ostatni uroczyście ogłaszają plan zakupu 250 amerykańskich czołgów Abrams. Cena wraz z pakietem szkoleniowym i logistycznym ma wynieść 23 mld 300 mln zł.

Tymczasem od początku 2021 r. roku Bumar Łabędy drastycznie obniża planowaną liczbę czołgów do remontu.

– Bumar to są zakłady o długoletniej historii. Produkował czołgi na licencji radzieckiej. Być może to dla obecnie rządzących stanowi jakiś kłopot, jednak jeśli tak będziemy się rozliczać z historią, to jest ogromna nieodpowiedzialność – mówi gen. Mirosław Różański, były dowódca dowództwa generalnego rodzajów sił zbrojnych. – Zdaję sobie sprawę, że każdy zakład powinien być modernizowany i powinien nadążać za współczesnymi wyzwaniami technologicznymi. Ale takich warunków do rozwoju zakładowi z Gliwic się nie stworzyło. Natomiast deklaracja zakupu czołgów Abrams, bez udziału w tym kontrakcie polskiego przemysłu obronnego, jest tylko gwoździem do trumny dla tego zakładu.

W zakładzie pracuje 1 tys. ludzi. Wszyscy zastanawiają się, dla ilu z nich starczy zajęcia.

Pod koniec 2019 r. Bumar zanotował zysk ponad 14 mln zł. Z końcem 2020 r., po sześciu miesiącach zarządzania przez Elżbietę Wawrzynkiewicz, na koncie zakładu widniała strata ponad 71 mln zł.

Pracownik: – Logistyka wciąż jest w rozsypce, zaburzone są łańcuchy sprzedaży, importem zajmuje się obecnie jedna osoba. Ludzie boją się zwolnień. Ktoś nam tu zaplanował wykończenie Bumaru.

ONET.PL

Więcej postów