Kiedyś pomagali Jarosławowi Kaczyńskiemu wygrywać wybory. Dziś, korzystając z milionowych budżetów marketingowych największych państwowych spółek, dbają o interesy walczących ze sobą frakcji PiS; sami świetnie na tym zarabiają. Kolejna opowieść o tym, jak władzę zamienia się na pieniądze – pisze w „Polityce” Anna Dąbrowska.
Trzy tygodnie temu, z powodu fatalnej atmosfery związanej z wymianą prezesa, z PKO BP odeszła Aleksandra Gieros-Brzezińska, dyrektorka marketingu i komunikacji. „Wielkie podziękowanie za pracę przy budowie Naszej Katedry PKO” – napisał do niej w mediach społecznościowych Zbigniew Jagiełło, który w czerwcu, pod presją centrali PiS, po 12 latach złożył rezygnację z funkcji prezesa banku. Prywatnie to przyjaciel premiera. – Na jej miejsce ma przyjść do banku Anna Plakwicz, specjalistka PiS od piaru. Dostanie jeszcze pod opiekę marketingowo-sportową działkę, którą zajmował się dotąd Mariusz Chłopik, a którego Sasin wyrzucił z PKO. Jej przyjście to będzie ostateczny dowód na to, że bank został odbity z rąk Morawieckiego – opowiada nasz rozmówca z kręgów władz.
Mariusz Chłopik, co potwierdzają maile, które wyciekają ze skrzynki szefa KPRM Michała Dworczyka, to dziś nieformalny doradca od komunikacji Mateusza Morawieckiego. Prywatnie jest zięciem Konstantego Radziwiłła, wojewody mazowieckiego, byłego ministra zdrowia w rządzie PiS. Od 2018 r. do września tego roku Chłopik był dyrektorem biura Ekstraklasy i Gamingu w PKO BP. Od miesiąca jest pełnomocnikiem zarządu Legii Warszawa. To było oczywiste, że zostanie jedną z pierwszych osób do zwolnienia z ekipy Morawieckiego. Sam premier wstawiał się za Chłopikiem na Nowogrodzkiej. – Nie wybronił go. Być może ważnym argumentem dla Kaczyńskiego było to, że – jak ktoś mu doniósł – Mariusz za pieniądze PKO robi czarny piar przeciwnikom Morawieckiego – relacjonuje polityk PiS. W banku trwają audyty, które mają wykazać winę Chłopika.
Czas się kończy
Już nie grają w jednej biało-czerwonej drużynie, jak sami kiedyś o sobie mówili. Anna Plakwicz i Piotr Matczuk (nazywani kelnerami, bo są dobrymi organizatorami, ale nie mają głowy do wymyślania strategii) trzymają z Jackiem Sasinem i starym PiS; Mariusz Chłopik i Marcin Mastalerek wspierają dziś Mateusza Morawieckiego. Jak do tego doszło, że drużyna marketingowych speców się posypała? – Mało kto o tym wie, ale poszło o pewien spisek przeciwko prezesowi Kaczyńskiemu. W 2015 r. wszyscy ostro harowali na zwycięstwo PiS. Zależało im, by Szydło została premierką, bo wiedzieli, że przy niej ich kariera i możliwości rozkwitną. Uznali, że czas Jarosława się kończy – opowiada osoba znająca kulisy sprawy. Starzy druhowie z Porozumienia Centrum ostrzegali Kaczyńskiego, że młodzi razem z popularną w elektoracie premierką chcą mu przejąć partię.
Żadna inna groźba nie działa tak na prezesa. Aby temu zapobiec, już po wygranych wyborach Kaczyński wpadł na pomysł, że premierem zostanie jednak Piotr Gliński, nie Szydło. Jej sprzymierzeńcy podrzucili te zaskakujące newsy z Nowogrodzkiej mediom braci Karnowskich i tak spalili pomysł prezesa oraz ściągnęli na siebie jego gniew. – Jak sprawa się wydała, „kelnerzy” chodzili do prezesa przekonywać go, że to były szalone pomysły Marcina Mastalerka, a oni są i będą lojalni – relacjonuje nasz rozmówca. Dodaje, że okazali się bardzo skuteczni, bo gdyby Kaczyński im nie uwierzył, to nie zgodziłby się na to, aby dziś funkcjonowali w polityczno-spółkowym układzie i mieli z tego tak duże profity finansowe.
I tak Plakwicz i Matczuk poszli z Szydło do KPRM, a Mastalerek został na lodzie. To wtedy zaczęła się między nimi wojna. Ważna bitwa rozegrała się w 2017 r., po tym jak Mastalerek latem namówił Andrzeja Dudę do zawetowania dwóch ustaw sądowych. W odpowiedzi na to Plakwicz i Matczuk, już w ramach własnej spółki, dostali od Polskiej Fundacji Narodowej zlecenia na kampanię „Sprawiedliwe sądy”, która była odpowiedzią na ruch Dudy. Zarobili na niej kilkaset tysięcy złotych. Później, na prośbę z Nowogrodzkiej, poszli do Kancelarii Premiera, wtedy już Mateusza Morawieckiego, gdzie odpowiadali za komunikację. Premier szybko się ich pozbył. Trudno mu było pracować z ludźmi Szydło, która wciąż opłakuje swoje odejście z rządu i wini za to Morawieckiego. – Kelnerzy trzymają ze starym PiS, więc Mastalerek postanowił przepisać się do drużyny Morawieckiego, przyjaźni się z Mariuszem Chłopikiem. Wciąż też ma dobre relacje z Dudą, ale Marcin to zwierzę polityczne i wie, że u prezydenta nie ma już żadnych wyzwań – opowiada jego znajomy związany z polityką.
Naszym rozmówcom, którzy znają kulisy tych rozgrywek, trudno sobie teraz wyobrazić, aby Plakwicz z ramienia PKO PB współpracowała z Mastalerkiem, wiceprezesem zarządu piłkarskiej spółki Ekstraklasa. A pewnie będą musieli, bo ten największy polski bank jest sponsorem tytularnym, a więc najważniejszym, Ekstraklasy.
– To całkiem prawdopodobny scenariusz, że za miliony, które PKO daje na sponsoring rozgrywek w Ekstraklasie, zażąda odwołania Marcina Mastalerka z funkcji wiceprezesa – opowiada nasz informator. Umowa sponsoringowa wygasa za półtora, a kadencja wiceprezesa za dwa i pół roku. Inny nasz rozmówca przewiduje, że z finansowania rozgrywek ligowych bank się wycofa. – Z całym szacunkiem dla pani Iwony Dudy, nowej prezes PKO, wiadomo, że bankiem rządzi teraz przewodniczący rady nadzorczej Maciej Łopiński i nie pozwoli sobie na to, by konfliktować się ze światem piłkarskim. Ale głowy Marcina mogą zażądać. Jest przekonany, że odejście z Pałacu rzecznika prezydenta Błażeja Spychalskiego też ma związek z odebraniem premierowi PKO BP. O co chodzi?
Otoczenie Morawieckiego uznało, że po tym jak Sasin wyrzucił Chłopika z banku, muszą wysłać do Orlenu człowieka, który pokieruje sprawą ewentualnego sponsoringu dla Ekstraklasy, jeśli PKO się wycofa albo zażąda odwołania Mastalerka. Morawiecki wciąż ma w Orlenie duże wpływy. Padło na przyjaciela Mastalerka, Błażeja Spychalskiego. Zresztą sam chciał już odejść od Dudy i zacząć zarabiać jakieś konkretne pieniądze, bo ma czworo dzieci. – Mastalerkowi zależy na tym, aby zostać na stołku wiceprezesa Ekstraklasy, bo to idealny układ. Pewna pensja, ok. 20 tys. zł, możliwość prowadzenia własnej działalności gospodarczej i jeszcze doradzanie społeczne prezydentowi. A poza tym on naprawdę lubi piłkę – opowiada jego znajomy.
Kiedy „Gazeta Wyborcza” napisała o tym, że Spychalski zmienił pracę, ten zatweetował: „Jestem trochę zaskoczony, dowiedziałem się dzisiaj, że zabiegam o posadę członka zarządu Orlenu. Dementuję – nie zabiegam”. Rzeczywiście nie zabiegał o miejsce w zarządzie, ale według nieoficjalnych informacji został doradcą zarządu. – To bardzo wygodne, bo odpowiedzialność żadna, obowiązki nieokreślone, duża kasa, pewnie ok. 30 tys. zł, i czas na dbanie o interesy polityczne tych, którzy go tam wysłali. Do tego wizytówka doradcy społecznego prezydenta, która zaspokaja mu potrzebę prestiżu – opowiada nasz informator.
Zatrudnianie ma cel
W Orlenie od marca tego roku pracuje też Piotr Matczuk. Jest ekspertem w biurze komunikacji, choć nawet tej informacji spółka nie chce potwierdzić, a także tego, ile płaci Matczukowi i Spychalskiemu. Zasłania się zgraną formułką: „Zgodnie z przyjętymi standardami, dodatkowo uregulowaniami w zakresie przepisów wynikających z rozporządzenia RODO, spółka nie udziela szczegółowych informacji na temat spraw kadrowych”. Nie wiadomo, jakie to standardy. Jak wyjaśnia POLITYCE prof. Nowak-Far z Katedry Administracji Publicznej SGH to nadinterpretacja przepisów. – Spółki Skarbu Państwa to spółki publiczne i informacja na temat zarobków, wykształcenia czy sposobu zdobycia miejsca w radzie nadzorczej powinna być znana opinii publicznej. Z ujawnienia takiej informacji nie może powstać żadna szkoda dla spółki, a więc nie może to być także tajemnica przedsiębiorstwa.
Zatrudnianie w działach piaru, komunikacji, marketingu ludzi tak mocno związanych z partią ma jasny cel. Korzystając z ogromnych budżetów państwowych spółek na promocję i komunikację, mają oni pilnować interesów tych, dzięki którym się na stanowiskach znaleźli. Jak pilnują? Hojnie dotując media, fundacje, gale i imprezy, które wychwalają władzę. Jest coraz ciekawiej, bo te media wręczają rozmaite nagrody nie tylko politykom PiS, ale też prezesom spółek, na galach, które te spółki sponsorują.
Jacek Sasin udzielił w tym roku patronatu trzem dużym imprezom organizowanym przez Fratrię (spółkę braci Karnowskich i senatora PiS, założyciela SKOK, Grzegorza Biereckiego), m.in. wydawcę tygodnika „Sieci” i serwisu wPolityce.pl. W październiku wręczali Nagrody Polskiego Kompasu dla osób i firm, które w sposób szczególny przyczyniły się do rozwoju gospodarczego Polski. Rok temu główną nagrodę dostał Jacek Sasin (który wywalił w błoto 70 mln zł na wybory kopertowe); w tym roku laureatem ogłoszono prezesa NBP Adama Glapińskiego (współodpowiedzialnego za najwyższą od 20 lat inflację). Nagrodę dostała też Beata Kozłowska-Chyła, prezes PZU, jednego z głównych sponsorów imprezy. Najwięcej dołożył Orlen, bo tyle, by zyskać miano złotego partnera. Ile to kosztuje?
Próbowaliśmy się dowiedzieć we wszystkich spółkach, które finansowały imprezę. Od największego polskiego ubezpieczyciela dostaliśmy taką odpowiedź: „PZU jest partnerem Polskiego Kompasu – rocznika instytucji finansowych i spółek akcyjnych oraz gali, podczas której odbywa się premiera rocznika. Z wydawcą rocznika została podpisana standardowa umowa, obejmująca zakres świadczeń promocyjnych wybiegający poza wydanie rocznika i galę związaną z jego premierą. Szczegóły finansowe umów stanowią tajemnicę przedsiębiorstwa”.
KGHM też utrzymuje, że informacje, o które prosimy, „posiadają poufny charakter, nie zostały nigdy ujawnione publicznie. Spółka podjęła względem nich czynności i starania umożliwiające zachowanie tych informacji w poufności”. Czyli znów tajemnica, choć to przecież spółki państwowe.
– Wiadomo, że nie chcą ujawnić tych kwot, bo chodzi o wielką kasę, promocję swoich, a nie żadną tajemnicę – opowiada prezes dużej agencji piarowej. – Kiedyś zaproponowałem mojemu klientowi, szefowi działu marketingu dużej spółki Skarbu Państwa, promocję w mediach, które mają dużo więcej czytelników niż „Sieci”. Chodziło o skuteczne dotarcie tam, gdzie są ich klienci. Nie zdecydował się, bo wiedział, że dawanie kasy na reklamę w mediach, które są krytyczne wobec PiS, nie spodoba się prezesowi spółki. Dodaje, że profesjonalni dyrektorzy marketingu nie godzą się na takie przepalanie pieniędzy, więc do tych największych spółek polityczni prezesi biorą na dyrektorów politycznych funkcjonariuszy.
Nam jednak udało się dowiedzieć, ile takie imprezy mogą kosztować spółki, bo Bank Gospodarstwa Krajowego nie wykręcił się tajemnicą, tylko przyznał, ile na nie wydaje. Polski Kompas 2021 (impreza Fratrii, wydawcy „Sieci”) 90 tys. zł, jako partner główny, bo złoty, Orlen, musiał dać przynajmniej dwa razy tyle. Partnerstwo 5. edycji konkursu Polski Przedsiębiorca „Gazety Polskiej Codziennie” 46 tys. zł i partnerstwo w 6. Edycji, która odbędzie się 13 listopada – 50 tys. zł. KGHM i PKO BP jako partnerzy główni dołożyli jeszcze więcej. I wreszcie partnerstwo w gali Człowieka Roku Klubów Gazety Polskiej Codziennie (tu większościowym udziałowcem są dwie spółki zarządzane przez działaczy PiS), którym w tym roku został Jarosław Kaczyński – 50 tys. zł.
W tej ostatniej imprezie BGK miał tylko status partnera (obok Alior Banku, Agencji Rozwoju Przemysłu, Azotów, PGE, PKP, Tauronu, Poczty Polskiej i Totalizatora Sportowego – to razem 450 tys. zł). Byli jeszcze partnerzy główni – KGHM, Pekao SA, Lotos, PKO PB – którzy położyli na stół odpowiednio więcej, i partnerzy strategiczni, którzy dali najwięcej ze wszystkich: PGNiG, Orlen i PZU. Można wyliczyć, że państwowe spółki wydały ze swoich promocyjnych budżetów na tę jedną imprezę przynajmniej 2,5 mln.
Wszystkim puszczają hamulce
Partyjni piarowcy wiedzą też, co dla samych prezesów ma znaczenie, i potrafią o to odpowiednio zadbać. Jeden z naszych informatorów zwraca uwagę, że Anna Plakwicz, która od grudnia 2020 r. jest dyrektorką zarządzającą marketingu, sponsoringu i prewencji PZU (choć już za chwilę ma przejść do PKO BP), właśnie sfinalizowała projekt sponsoringu dla Akademickiego Związku Sportowego. Ile PZU daje pieniędzy za tytuł strategicznego sponsora? „Zapisy umowy sponsoringowej stanowią tajemnicę przedsiębiorstwa” – odpisało nam biuro prasowe. Prezesem związku jest Alojzy Nowak, rektor Uniwersytetu Warszawskiego i doradca ekonomiczny prezes PZU Beaty Kozłowskiej-Chyły (była doradczyni Przemysława Gosiewskiego, od lat wiązana z PiS). Ona wykłada na UW i jest jego podwładną na Wydziale Prawa. Razem prowadzą wspólne interesy, są m.in. współwłaścicielami wydawnictwa. Niedawno powstała też Fundacja Akademickiego Związku Sportowego, w której prof. Nowak jest prezesem, a prezes Kozłowska-Chyła jego zastępcą. – Przez ostatnie 15 lat PZU nie dawało kasy na AZS. Jednak obecną prezeskę PZU, największego polskiego ubezpieczyciela i rektora największego uniwersytetu, łączą bardzo bliskie relacje, więc pieniądze się znalazły – uważa nasz rozmówca.
W tych relacjach jest jeszcze jedna sprawa, dość wątpliwa, jeśli chodzi o finansowanie polityki. – W czasie kampanii wyborczych całe zaangażowanie politycznych macherów od piaru ze spółek przenosi się do sztabu na Nowogrodzką. Za tę robotę kampanijną nie dostają pieniędzy, bo wiadomo, że grubo zarabiają w spółkach. W 2015 r., kiedy dopiero szliśmy po władzę, Anka Plakwicz za pracę w sztabie potrafiła upomnieć się o dodatkowe 2–3 tys. zł, bo w klubie parlamentarnym PiS, w opozycji, słabo zarabiała. Teraz już nie ma śmiałości, słyszałem, że ostatnio wybudowała dom na Mazurach, powodzi jej się jak nigdy – relacjonuje nasz rozmówca.
Nieformalny doradca premiera Mariusz Chłopik wyleciał z PKO BP, ale wciąż zasiada w radach nadzorczych Lotos Terminale i Śląskiego Rynku Hurtowego Obroki. – To nie jest normalna sytuacja, bo za to nieformalne doradztwo nie dostaje kasy z KPRM, ale płaci mu się miejscami w radach nadzorczych – twierdzi nasz rozmówca z PiS, który zna realia takich rozliczeń. Także Anna Plakwicz w czerwcu weszła do rady nadzorczej spółki Sanok Rubber, do której delegowało ją PZU. Z raportu finansowego spółki za miniony rok wynika, że Plakwicz może w niej zarobić ok. 10 tys. zł miesięcznie.
– Ostatnio wszystkim puszczają hamulce, dorabiają, ile mogą, pensje, premie, rady nadzorcze. Kupują mieszkania za gotówkę i to po kilka, aby mieć na wynajem na chude lata. Wiedzą, że trzeciej kadencji może już nie być – opowiada nasz informator z okolic PiS. Dodaje, że determinacja, aby nie oddawać władzy, będzie ogromna i nie chodzi tylko o chciwość. Motywuje ich też strach, że wyjdzie na jaw, jakich majątków się dorobili, naciągając na ciężkie miliony tych, którym dali 500 plus czy 13. emeryturę.