Sejm przyjął ustawę, która pozwala zamykać dostęp do terenu przygranicznego rozporządzeniem szefa MSWiA. W ten sposób rząd radzi sobie z tym, że nie może już przedłużać stanu wyjątkowego na granicy. Przynajmniej nie od razu, a stan ten kończy się 2 grudnia. Korzyść dla pisowskiej władzy jest podwójna, bo obchodzi się „ceregiele” z ustanawianiem stany wyjątkowego, i o ile stan wyjątkowy obejmował trzykilometrowy pas przy granicy, o tyle teraz minister będzie mógł zamknąć pas szerokości 15 km.
Znane narzędzie PiS
Obejście konstytucji jest tradycyjnym narzędziem PiS. Już rozporządzenie prezydenta o stanie wyjątkowym ją obchodziło, bo można go wprowadzić, tylko jeśli normalnymi środkami nie można sobie poradzić z „zagrożeniem konstytucyjnego ustroju państwa, bezpieczeństwa obywateli lub porządku publicznego”. Prezydent i rząd nie próbowali nawet dowodzić, że nie można.
Wcześniej obchodzeniem konstytucji były „zakazy covidowe” wprowadzane rozporządzeniami, a zakazy zgromadzeń i poruszania się – bez ogłoszenia stanu nadzwyczajnego. Ocenili to potem niezawiśli sędziowie, rozpatrując sprawy obywateli ukaranych np. za złamanie zakazu zgromadzeń właśnie.
Teraz będziemy mieli ogłaszaną ministerialnym rozporządzeniem zakazaną zonę. Minister może ją utworzyć „w związku z zagrożeniem życia lub zdrowia ludzi, lub mienia, wynikającym z przekraczania granicy państwowej wbrew przepisom prawa lub podejmowania prób takiego przekraczania, lub uzasadnionym ryzykiem popełniania innych czynów zabronionych”. Do tej pory osobami, których życie i zdrowie było zagrożone w związku z nielegalnym przekraczaniem granicy, byli migranci. To oni, w stanie skrajnego wycieńczenia, trafiali do szpitala lub byli wyrzucani za druty na białoruską stronę. To ich ciała znajdowano w lesie. To oni – dwoje Irakijczyków i Syryjczyk – zostali pobici łomem i obrabowani po polskiej stronie. Napastnikami nie byli cudzoziemcy. Ostatniej doby nieporównanie mniej groźnych obrażeń doznało dziewięciu funkcjonariuszy policji i Straży Granicznej w okolicach przejścia w Kuźnicy – obrzuceni kamieniami przez kilkunastu napastników, z których część była ewidentnie europejskiego pochodzenia.
Wprowadzenie zakazanej zony w piętnastokilometrowym pasie granicznym oznacza większe, a nie mniejsze zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi. Chyba że władza cudzoziemców za ludzi nie uważa.
Z kolei „zagrożenie dla mienia” owszem wystąpiło, ale również nie ze strony cudzoziemców. To nie oni bowiem zniszczyli samochody Medyków na Granicy, którzy od miesiąca, społecznie – w ramach urlopów – ratowali ludzi w lesie poza strefą.
PiS, ludzki pan. Jak w Trybunale Przyłębskiej
Miejscowy Komendant Straży Granicznej będzie mógł „w uzasadnionych przypadkach” wydawać zgodę na wejście do zakazanej zony „na czas określony i na określonych zasadach” wybranym osobom. Mogą to być też dziennikarze. Zatem szef MSWiA, bez żadnej kontroli z czyjejkolwiek strony, na podstawie uznaniowych kryteriów może zamknąć określony obszar przy granicy, a miejscowy komendant Straży Granicznej może dosłownie „po uważaniu”, bo bez jakichkolwiek kryteriów, wydawać – lub nie – zgodę na wejście tam konkretnym osobom, a do tego jeszcze określać warunki tego wejścia. Pozwoli wejść np. osobie z organizacji humanitarnej, ale zakaże jej świadczenia humanitarnej pomocy (uprzednio będzie zrewidowana), a także informowania kogokolwiek o tym, co w zonie zobaczyła. Już dziś władza robi tak w stosunku do przedstawicieli Rzecznika Praw Obywatelskich, nakładając na nich tajemnicę służbową. Dzięki nowemu prawu władza będzie mogła wpuszczać tylko dziennikarzy określonych redakcji i może nałożyć na nich zakaz bezpośrednich transmisji ze strefy albo np. w ogóle zakaz rejestracji dźwięku i obrazu. Taki zakaz – przypomnijmy – obowiązuje w Trybunale Przyłębskiej.
Tak więc PiS – ludzki pan – nie pozbawia organizacji humanitarnych czy dziennikarzy dostępu do strefy. Jedynie rezerwuje sobie pełną kontrolę tego, co tam będą robić i jakie informacje przekażą. Kto się nie podporządkuje – drugi raz nie wejdzie. I tyle.
To, że skutkiem takiej polityki jest przekazanie całej narracji stronie białoruskiej, władzy nie martwi. Przeciwnie: jest na rękę, bo zawsze może powiedzieć, że to wroga propaganda. Podobnie z relacjami mediów zachodnich – siłą rzeczy nadawanych ze strony białoruskiej: są zmanipulowane przez Łukaszenkę. I kto zaprzeczy, że Łukaszenka manipuluje?
A my tę narrację PiS łykamy
Władza stosuje strategię wody, która wciskając się w szczeliny, potrafi rozsadzić każda zaporę. W tym przypadku – zasady państwa prawa oparte na wolnościach i prawach człowieka. Dziś rozporządzenia dotyczące granicy, jutro – oczywiście dla usunięcia zagrożenia zdrowia i życia – także innych obszarów. Np. wokół Sejmu czy siedziby Trybunału Konstytucyjnego, Pałacu Prezydenckiego, pomnika smoleńskiego na pl. Piłsudskiego. Albo kolejnej wycinanej puszczy czy inwestycji godzącej w środowisko naturalne. Zagrożeniem dla zdrowia i życia były protesty przeciwko antyaborcyjnemu wyrokowi Trybunału Przyłębskiej. Wtedy pretekstem był covid. W przyszłości taki pretekst może nie być potrzebny, bo będzie precedens. Władza powie: skoro wolno „A”, to wolno „B”.
A my się przyzwyczajamy. Łatwo łykamy narrację, że trzeba wolność i prawa człowieka poświęcać dla bezpieczeństwa. Oczywiście tego, który zapewni nam władza. Już nawet nie bardzo dociekamy, czy istotnie jesteśmy w jakimś niebezpieczeństwie. Bo czym zagraża nam 10 tys. migrantów? Tylu rocznie bywało w Polsce w ośrodkach dla uchodźców i nikt nawet o tym nie wiedział. Ale teraz mamy „wojnę hybrydową” – kolejne „polityczne złoto” PiS-u.
„Wojna z terroryzmem” spowodowała społeczną akceptację dla tortur, porwań i uwięzienia bez sądu, by wspomnieć „czarne dziury”, czyli tajne więzienia CIA albo obóz na Guantanamo. A także rozkręciła masową, niekontrolowaną inwigilację, która stała się tak naturalna jak powietrze. I nie trzeba jej nawet uzasadniać. Doniesienia o zakupie przez polskie służby systemu Pagasus wzbudziły zainteresowanie, ale na zasadzie informacji o żywiole, którego się nie uniknie, można jedynie próbować minimalizować straty.
Jeszcze miesiąc temu oburzaliśmy się na „wywożenie dzieci do lasu”. Teraz władza poszerza obszar, na którym nie będzie można takim dzieciom i ich rodzicom udzielać pomocy. I nie będzie można znajdować ciał. W Trybunale Przyłebskiej zaś w środę miał być rozpatrywany wniosek I Prezes SN o drastyczne ograniczenie działania ustawy o dostępie do informacji publicznej. Tak, żeby informacja nie przedostawała się nie tylko z zamkniętej zony, ale wcale. W kraju, w którym nie istnieje prawna ochrona sygnalistów, za chwilę zostanie drastycznie ograniczony obowiązek udzielania informacji. Sprawa spadła z wokandy, ale raczej nie na długo.
Czego oczy nie widzą, a uszy nie słyszą – tego nie ma. Wystarczy zatkać uszy i zasłonić oczy.