Polska niecodziennie otwiera europejskie serwisy prasowe, a tak się stało za sprawą wtorkowej debaty w Parlamencie Europejskim. Premier Mateusz Morawiecki w Strasburgu objaśniał stanowisko PiS i swojego rządu w sprawie niedawnego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, który stwierdził niezgodność niektórych artykułów unijnego traktatu z polską konstytucją. Debata trwała cztery i pół godziny, wystąpiło kilkudziesięciu mówców. Z reguły nie odnosili się do meritum, nie wszyscy są prawnikami, a duża część miała tylko minutę na zabranie głosu, toteż częściej sięgali po pozaprawnicze argumenty.
Obrońcy ze skrajnej prawej flanki
Zamach na praworządność w Polsce zelektryzował PE, bo to kwestia kluczowa dla przyszłości wspólnoty i wpisuje się w fundamentalną dla Unii, ciągnącą się od lat dyskusję o głębokości integracji. Morawiecki zbierał aplauz skrajnej prawej flanki, w tym oczywiście posłów PiS. Jej przedstawiciele dowodzili m.in., że atak na suwerenny rząd ze strony Komisji Europejskiej i większości w PE to wyraz paniki federalistów. Dziękowali więc Polsce i trzymają kciuki za wytrwałość.
Z ich perspektywy UE to związek suwerennych państw narodowych, a postępowanie Komisji jest aroganckie. Twierdzą, że spór między wizją państw suwerennych a ideą superpaństwa jest w apogeum, bo coraz więcej polityk KE narusza kompetencje krajów członkowskich. Zaczęło się od epoki kryzysu finansowego i wspólnej polityki monetarnej, wprowadzonej po to, by niektóre kraje pogrążyć w jeszcze głębszym kryzysie, a inne wyprowadzić na prostą. Stąd każdy, kto podziela te argumenty, jest dziś Polakiem.
Reszta sali zjednoczona przeciw PiS
Jednocześnie pod pręgierzem postawiła Morawieckiego reszta sali, która tym razem zrezygnowała z podziałów partyjnych i zjednoczonym frontem, prośbą i groźbą starała się przekonać szefa polskiego rządu do odwrotu z drogi bezprawia. Zarazem powszechnie liczono, ile Polska wpłaca do wspólnego budżetu, ile dostaje i ile ma za chwilę dostać w ramach popandemicznych funduszy. Zbieranych z pieniędzy, które w formie podatków wpłacają wyborcy niektórych uczestniczących w debacie europosłów spoza Polski.
Przeciwnicy polityczni Morawieckiego wskazywali, że polski rząd wędruje w stronę autorytaryzmu. Stąd było o Putinie (z pytaniem, czy po orzeczeniu TK – „przystawki politycznej rządu” – Morawiecki w sekrecie przypadkiem nie otworzył szampana z prezydentem Rosji). Padło też wiele odniesień do orbanowskich Węgier. Próbowano dowiedzieć się od Morawieckiego, jak Białorusini i Rosjanie mają walczyć o demokrację, gdy patrzą na dzisiejszą Polskę, sprzeniewierzającą się demokratycznemu dziedzictwu i dorobkowi. Orzeczenie TK uznano za niedopuszczalny atak na Unię, zasianie nasiona demokracji nieliberalnej w Europie i bombę, której eksplozja doprowadzi do końca integracji. Taki scenariusz mógłby się zrealizować, gdyby trybunały lub sądy najwyższe z innych krajów poszły tą samą drogą co trybunał Julii Przyłębskiej.
Równolegle padały – zwłaszcza ze strony posłów lewicy, zielonych i liberałów – apele do bezczynnej Komisji Europejskiej (przewodnicząca Ursula von der Leyen wysłuchała debaty w całości), by Polskę karać i sięgnąć w tym celu po wszystkie możliwe środki, bo czas na bycie zaniepokojonym się skończył, a bycie Europejczykiem nie polega już na siedzeniu z założonymi rękami. Lewica dowodziła, że to konieczne, bo trzeba bronić przestrzegania praw człowieka, deptanych przez rząd Morawieckiego, a to przecież nie jest średniowiecze i – to odniesienie do pisowskich przepisów aborcyjnych – czasy zakładania pasów cnoty. Liberałowie wątpili, czy prawo w Polsce będzie dalej obowiązywać. Chadecy zwracali m.in. uwagę, że silne instytucje są w interesie obywateli, natomiast instytucje słabe – w tym kierunku zmierza reforma polskich sądów – służą tylko nielicznym, najprędzej władzy. Dlatego atakując Unię, premier osłabia i zubaża przede wszystkim Polskę.
Od rozbiorów do wejścia do Unii
O Polsce i Polakach mówiono dużo. Strona demokratyczna nad Wisłą dostała ze Strasburga sygnał, że dostrzeżone zostały uliczne demonstracje z ostatnich dni i tygodni. Udział obywateli w manifestacjach sprzeciwu wobec polityki rządu Zjednoczonej Prawicy był często powtarzanym argumentem, ma być wskazówką, że przewaga PiS w Sejmie i wśród wyborców jest stosunkowo niewielka. Podobnie wspominane były prześladowania sędziów, zatrzymania uczestników protestów i podwójne standardy w podejściu policji do grup obecnych na zgromadzeniach, pogarszająca się sytuacja mediów i dziennikarzy oraz wydarzenia na granicy z Białorusią. Powtarzano też wielokrotnie wyniki sondaży, w których Polacy wypadają na najbardziej proeuropejskie społeczeństwo w Unii.
Były to nieliczne wątki odnoszące się do polskiej współczesności. Polska narysowana podczas debaty – w tym przez samego premiera, von der Leyen, posłów polskich i z pozostałych państw – to kraj raczej z XX w. i czasów wcześniejszych, no może jeszcze z pierwszej dekady XXI w. Później polskie zasługi dla Europy czy pozytywne wyjątkowości się kończą. Mówiono o rozbiorach i oporze konserwatystów przeciw nowoczesnej, trzeciomajowej konstytucji, papieżu Janie Pawle II, było o walce z sowieckim i niemieckim okupantem, wojnach (bolszewickiej i II światowej), Lechu Wałęsie, oczywiście sporo o Solidarności, księdzu Jerzym Popiełuszce w rocznicę jego śmierci, przełomie 1989 r. i ożywczej energii wniesionej przez Polskę do Unii wraz z polskim członkostwem.
Kto gdzie siedział w PRL
Przy okazji polscy posłowie z opozycyjnym rodowodem ustalali między sobą, kto gdzie siedział w PRL i z kim z peerelowskiej nomenklatury sprzymierza się dziś. Morawiecki mówił, że nie będą go pouczać dawni komuniści (jak Marek Belka, Włodzimierz Cimoszewicz czy Leszek Miller), w kontrze usłyszał o zasiadającym w obecnym TK Stanisławie Piotrowiczu. Wątki historyczne, tak często podnoszone, dały w sumie wrażenie, jakby symboliczna atrakcyjność Rzeczpospolitej była trochę na kredyt, który właśnie się wyczerpuje.
Cieszymy się, że jesteś z nami. Dołącz do nas na Telegram, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe treści