Komenda Stołeczna Policji, jako jedyna z 17 komend wojewódzkich, ukrywa dane o stosowaniu siły wobec manifestantów. Bo to w Warszawie mundurowi są najbardziej brutalni – zatrzymano 7 razy więcej protestujących niż w pozostałych województwach. Normą jest gazowanie, wynoszenie, „kotły”
Punktem wyjścia tego tekstu jest interpelacja poselska Macieja Kopca z Lewicy, który wystąpił do 17 Komend Wojewódzkich Policji (na Mazowszu są dwie: Warszawa i Radom), o podanie statystyk użycia środków przymusu bezpośredniego wobec demonstrujących między 23 października 2020 gdy podniosła się fali manifestacji po zakazaniu aborcji przez tzw. Trybunał Konstytucyjny a 2 marca 2021 (data zapytania).
Pełne dane statystyczne przekazały wszystkie komendy poza jedną – warszawską.
Wskazała ona jedynie daty podejmowanych interwencji i liczbę zatrzymanych.
W Warszawie 88 proc. wszystkich zatrzymań
Jak widać z zestawienia, Warszawa zdobyła tu ponury tytuł mistrza Polski – w stolicy mundurowi zatrzymali 406 demonstrantek i demonstrantów, 7,25 raza więcej niż wszystkie pozostałe komendy wojewódzkie razem wzięte (57).
ZATRZYMANI DEMONSTRANCI OD 23 PAŹDZIERNIKA 2020 DO 2 MARCA 2021
Warszawa – 406 osób
Gdańsk – 14
Wrocław – 10
Katowice – 8
Kraków – 5
Poznań – 5
Rzeszów – 4
Kielce – 4
Lublin – 2
Szczecin – 2
Opole – 1
Olsztyn – 1
Bydgoszcz – 1
Łódź – 0
Białystok – 0
Radom – 0
Kielce – 0
Gorzów Wielkopolski – 0
Można porównywać do woli. W rozbudzonym opozycyjnie Gdańsku policja zatrzymała 29 razy mniej osób niż w Warszawie, w Krakowie 81 razy.W pięciu województwach policjanci nie zatrzymali nikogo.
Według GUS, w 2020 r., w stolicy mieszkało 1,794 mln osób, czyli 4,6 proc. ludności całej Polski (38,265 mln). Warszawskie zatrzymania pokojowo demonstrujących stanowiły aż 88 proc. wszystkich!
Liczba demonstracji tego nie tłumaczy
Tylko w niewielkim stopniu fatalne statystyki Warszawy tłumaczy większa liczba zgromadzeń i większa liczba uczestniczek i uczestników.
Zresztą im większa manifestacja, tym mniejsze zagrożenie ze strony policji – nie ma ona dość środków, by zatrzymywać kilkunasto- czy kilkudziesięciotysięczne marsze. Mniejsze zgromadzenia – kilkadziesiąt, kilkaset, tysiąc osób – częściej padały ofiarą „środków przymusu bezpośredniego”.
W innych miastach też miały miejsce setki demonstracji, ale mundurowi unikali przemocy. Z odpowiedzi na interpelację posła Kopca wynika, że np. w Poznaniu policja zabezpieczała aż 49 protestów, głównie przeciwko wyrokowi tzw. Trybunału Konstytucyjnego, ale komenda donosi tylko o 5 zatrzymanych osobach. Podczas wielotysięcznej manifestacji w stolicy Wielkopolski 28 października 2020 odpalano race, rzucano petardy, blokowano ruch i wznoszono „niecenzuralne hasła”, a policja zachowała się spokojnie.
Jeśli już poza Warszawą przeprowadzano interwencję, to często w uzasadnionych wypadkach. Komenda Wojewódzka we Wrocławiu opisała wszystkie sytuacje (!), w których doszło do zatrzymań. Policjanci użyli siły m.in. 28 października 2020 wobec mężczyzny, który zaatakował dwie kobiety – dziennikarki „Gazety Wyborczej”.
#Wrocław: Policja zatrzymała mężczyznę „mogącego mieć związek” z atakami na uczestników wczorajszych protestów. Trwa jego przesłuchanie. Wczoraj policja odnotowała 180 incydentów. #StrajkKobiet #StrajkStudentek pic.twitter.com/ij6noxbhic
— Mateusz Czmiel (@MCzmiel) October 29, 2020
Komendant Wojewódzki Policji w Poznaniu nadinsp. Paweł Mąka podał, że gazu użyto tylko dwukrotnie: 25 października 2020, gdy uczestnicy protestu próbowali wtargnąć do Katedry Poznańskiej i rzucali kamieniami, butelkami i jajami w policjantów, którzy im to uniemożliwili oraz na ul. Młyńskiej, gdzie w mundurowych też rzucano kamieniami, butelkami i jajkami.
„Trudno ocenić to inaczej niż zatajanie prawdy”
Czemu Komenda Stołeczna nie udostępniła statystyk?
„Nie gromadzimy danych co do częstotliwości ich użycia” – odpisał nam rzecznik KSP, nadkom. Sylwester Marczak. Tłumaczenie stoi w sprzeczności z tym, że 16 pozostałych komend takie dane najwyraźniej gromadzi.
Gdy jednak OKO.press zwróciło się do trzech innych komend wojewódzkich (Katowice, Olsztyn, Gorzów Wlk.) z pytaniem, czy takie dane posiadają, ich zespoły prasowe zarzekały się, że nie. Jak wynika z naszych informacji, komendy ustalały między sobą, jak odpowiedzieć na nasze pytanie. I powieliły wcześniejsze stanowisko Komendy Stołecznej.
Czemu Warszawa – tak aktywna w zwalczaniu demonstrantów – miałaby nie mieć szczegółowych danych o zastosowanych środkach przymusu? „Trudno ocenić to inaczej niż zatajanie prawdy” – uważa poseł Kopiec.
Według naszych źródeł w policji, dane takie nie tylko są, ale nawet muszą być zbierane.
„Po każdym większym zabezpieczeniu powstaje raport, gdzie trzeba opisać wszystkie zdarzenia i uzasadnić użycie siły” – mówi nam jeden z byłych policjantów Komendy Stołecznej, który odpowiadał za zabezpieczenia największych manifestacji i zgromadzeń.
Potwierdza to Zespół Prasowy Śląskiej Policji, dodając, że jest to wymóg zgodny z Zarządzeniem nr 20 Komendanta Głównego Policji z 13 lipca 2020 r. „w sprawie metod i form przygotowania i realizacji zadań policyjnych w związku ze zdarzeniami szczególnymi”.
„Raport ma zawierać analizę przeprowadzonych działań wraz z wnioskami” – dodaje zespół prasowy śląskiej Policji.
Aktywiści i prawniczki: w Warszawie są najgorsi
Aktywiści uliczni, z którymi rozmawiamy, nie dziwią się, że warszawska Komenda nie ujawnia szczegółów. „Bo są najgorsi i mają najwięcej do ukrycia” – mówi Arkadiusz Szczurek z Lotnej Brygady Opozycji, który brał udział w kilkuset zgromadzeniach obywatelskich, także w takich miastach, jak Kraków, Puck, Łódź, Gdańsk, Końskie, Hajnówka, Sochaczew. „Poza Warszawą miałem znacznie lepsze doświadczenia z policją” – mówi.
Prawnicy udzielający pomocy demonstrantom potwierdzają, że to policja w Warszawie najczęściej sięga bezpodstawnie po środki przymusu. „Zdecydowanie najwięcej wynoszą, skuwają, biją, szarpią, zatrzymują, wywożą. Poza stolicą to sytuacje incydentalne” – mówi Michał Dadlez, jeden z twórców ObyPomocy – komórki Obywateli RP, która przy pomocy adwokatów pracujących pro bono pomaga szykanowanym.
„Warszawa? Tu najczęściej” – nie ma wątpliwości Magdalena Bakun, która w ObyPomocy co miesiąc przygotowuje raporty o postępowaniach wobec manifestantów.
Najnowszy, 117 stronicowy raport, obejmujący czteroletni okres od 11 kwietnia 2017 do 31 maja 2021, donosi, iż szykanowanych za udział w pokojowych protestach było minimum 869 osób. Wytoczono im 493 sprawy sądowe, z czego aż 77 proc. w Warszawie.
Warszawska policja używała też gazu pieprzowego wobec demonstrujących. Ofiary tych działań można liczyć w setkach. Wśród nich byli dziennikarze, a także posłanki opozycji.
„Wielokrotnie widziałam niepotrzebnie zakładane kajdanki i inne działania, po których demonstranci doznawali obrażeń. Środki przymusu bezpośredniego są w Warszawie nadużywane. Dowodzi tego także wiele orzeczeń sądów” – mówi mecenaska Karolina Gierdal ze SZPILI – kolektywu antyrepresyjnego wspierającego prawnie demonstrantów.
„Przy zatrzymaniu protestującej osoby były stosowane formy przemocy: kajdanki, chwyty transportowe, powalanie na ziemię. Prawie w każdym przypadku” – podkreśla Agata Bzdyń, także prawniczka współpracująca ze SZPILĄ.
Podobnie uważa posłanka Koalicji Obywatelskiej, Katarzyna Piekarska, która w ramach kontroli poselskiej pojawiała się na protestach w Mrągowie, Olsztynie i w stolicy.
Kotły po warszawsku
Podczas pokojowego protestu pod TK w styczniu 2021 policja długie godziny trzymała kilkuset uczestników w kotle. Zatrzymali 14 osób, a młodą Olivię Masoja jeden z mundurowych rzucił o ścianę tak mocno, że złamał jej nos. Dziewczyna została nocą wywieziona do komendy w Legionowie i tam postawiono jej zarzuty.
„Nigdzie poza Warszawą nie widziałam spychania protestujących w kotły, nie wypuszczania ich poza kordony policji. W Mrągowie po proteście policja dostała oklaski od strajkujących” – mówi OKO.press Piekarska.
„Przez kilka miesięcy prawie każda demonstracja kończyła się kotłem” – mówi nam Bakun z ObyPomocy. W największych policja zamykała do tysiąca osób, jednocześnie jak w filmie Barei, wzywając je do rozejścia się. Ludzie próbowali uciekać, czasem forsując ogrodzenia.
Kotły policyjne w stolicy trwały nawet po 8 godzin. Od listopada 2020 do kwietnia 2021 br. było ich kilkadziesiąt. Bywało, że mundurowi robili ich nawet po 6-7 na jednej demonstracji.
Tymczasem rzecznik KSP, zapytany o tę formę represji, przekonywał nas: „Policja nie stosuje tzw. „kotłów””.
„Gaz jest w Warszawie normą” i inne tortury+
„Gaz jest w Warszawie normą, a powinien być używany w wyjątkowych okolicznościach” – mówi OKO.press Hanna Machińska z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich, która monitoruje zachowanie policji podczas protestów. Dla porównania – w analizowanym okresie 4,5 miesiąca, w Gdańsku gazu użyto tylko raz. W 12 komendach wojewódzkich ani razu.
Przemysław Kazimirski, szef Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur, który funkcjonuje w ramach Biura RPO, potwierdza, że od wybuchu demonstracji Strajku Kobiet, zatrzymania i transport na komisariat były brutalne. RPO stwierdzał w oficjalnych komunikatach, że policja biła, gazowała, poniżała, coraz bardziej brutalnie. Prawie wszystkie przykłady pochodziły z Warszawy.
„Na moich oczach młodą, skutą dziewczynę prowadziła do toalety grupa mundurowych. Po co? Młodej osobie złamano rękę przy zatrzymaniu. Osoba powszechnie znana i starsza została tak brutalnie potraktowana w radiowozie, że musi iść na rehabilitację barku” – opowiadała Machińska w debacie poświęconej brutalności policji.
W grudniu 2020 po demonstracji ekologów policjant złamał rękę w trzech miejscach 19-letniej aktywistce – Moli. „Złamanie spiralne z odłamem pośrednim trzonu kości ramiennej lewej, kwalifikujące się do leczenia operacyjnego” – brzmiała diagnoza. Przewinieniem Moli miało być naruszenie ciszy nocnej przed komendą. Wyjącej z bólu dziewczynie odmawiano pomocy medycznej, mimo iż ratownicy byli po drugiej stronie ulicy. Funkcjonariusz – sprawca złamania – oddalił się z miejsca zdarzenia.
15 kwietnia 2021 po demonstracji poparcia dla odwoływanego RPO Adama Bodnara, gdy ludzie się rozchodzili pod Sejmem, policjanci zrobili kocioł, jedną z osób powalili. Byli tak brutalni, że na 5 zatrzymanych osób, wszystkie wymagały pomocy medycznej. Trójka z nich wylądowała tej nocy na SOR.
Polowanie na Babcię Kasię
Katarzyna Augustynek, znana jako Babcia Kasia, w ostatnich miesiącach była skuwana przez policję w stolicy aż 9 razy, często brutalnie. Wynoszoną ją i rzucano „jak worek ziemniaków”. Pod komendą na Wilczej ok. 30 funkcjonariuszy najpierw odcięło ją od reszty grupy, a w utworzonym kotle 4-5 powaliło na chodnik i wyrywało z ręki megafon. Na komendach kazano jej się rozbierać przy otwartych drzwiach i w obecności mężczyzn, filmowano ją przez długie godziny (zobacz kilkadziesiąt tekstów OKO.press o protestach Babci Kasi).
Sądy stwierdzały, że zatrzymania były bezzasadne i nieprawidłowe, a funkcjonariusze naruszali jej prawa i składali zeznania, które mijały się z prawdą. Policja przegrała dwukrotnie proces, jaki wytoczyła tej aktywistce, jak kibolom – w trybie przyśpieszonym.
Samotnie protestujący Zbigniew Komosa na pl. Zamkowym, w maju 2021 został siłą zawleczony do suki, skuty kajdankami, wywieziony na komendę. Postawiono mu trzy zarzuty, m.in. uczestnictwo w nielegalnym „zgromadzeniu”. W sieci pełno jest filmów policjantów obezwładniających protestujących bez powodu. Poza stolicą taka brutalność wobec demonstrujących zdarza się incydentalne.
Sądy: policja łamie prawo
Według mecenas Bzdyń, brutalność policji w stolicy wobec manifestantów wzrosła już od 7 sierpnia 2020 czyli od zatrzymania Margot. To zdarzenie wywołało falę oburzenia na działania policji w Warszawie.
Inni dostrzegają to dopiero od czasu manifestacji Strajku Kobiet w październiku 2020. Nasi rozmówcy uważają, że brutalność mundurowych ma zastraszyć ludzi młodych – ich zrywu obawia się PiS. Wiele orzeczeń sądowych potwierdza – zatrzymania i stosowanie środków przymusu bezpośredniego były niezasadnie, nieprawidłowe, z nieadekwatnymi środkami, a nawet „nielegalne”.
Bardzo ostro działania policji skrytykował sąd w sprawie wytoczonej Babci Kasi w kwietniu 2021.
Nawet kontrolowana przez rząd prokuratura czasem umarza sprawy, jakie KSP wnosi przeciwko demonstrującym. Co ciekawe, funkcjonariusze, którzy – wg orzeczeń sądu – łamią prawo, nie są o tym nawet informowani przez przełożonych.
Mecenas Bzdyń opowiada o Dawidzie Winiarskim, aktywiście oskarżonym o znieważenie policjanta, podczas wizyty abp. Jędraszewskiego w stolicy w 2020 r. „Sąd stwierdził, że był zatrzymany bezzasadnie i nielegalnie. A policjant nadal chodził dumny z tego, że stosował tzw. chwyty transportowe. Zapytałam go, czy ktoś go poinformował o orzeczeniu sądu. Mówił, że nie” – opowiada mec. Bzdyń.
Sądy, m.in. w Warszawie, masowo stwierdzają, że policja bezpodstawnie legitymuje uczestników demonstracji. Wg. danych ObyPomoc, KSP przegrywa na sali sądowej 94-97 proc. spraw jakie wytacza manifestantom.
Przyzwolenie z góry. Zamiast upomnienia – awans
„Wydarzenia, które się dzieją w Warszawie lepiej docierają do uszu Polaków. Tu też jest Nowogrodzka, Sejm, dom Kaczyńskiego, są więc większe naciski” – tłumaczy Michał Dadlez.
Warszawskie demonstracje są też poligonem doświadczalnym ośrodka szkolenia prewencji w Piasecznie – uważa Bzdyń. Mecenas wielokrotnie była świadkiem stosowania niepotrzebnych środków, które młodzi funkcjonariusze mieli przećwiczyć pod okiem starszych. Na przykład młoda policjantka dostała rozkaz przeprowadzenia kontroli osobistej zatrzymanej demonstrantki. „Ale po co pani to robi?” – pytała adwokatka. Bez odpowiedzi.
Mecenas Bzdyń uważa, że dochodzi do tego frustracja zwożonych z całego kraju do stolicy mundurowych. Mieszkają w kiepskich warunkach, agresja w nich rośnie, więc wyładowują się na manifestantach. Adwokatka nie ma wątpliwości – na brutalność funkcjonariuszy w stolicy jest przyzwolenie z góry.
Mimo lawiny porażek w sądach, w KSP nikt za to nie odpowiada. Zapytaliśmy rzecznika Komendy Stołecznej Sylwestra Marczaka, czy od czasu wybuchu protestów Strajku Kobiet jakikolwiek funkcjonariusz, który łamał prawa demonstrantów poniósł jakiekolwiek konsekwencje. Nadkom. Marczak nie wskazał ani jednego takiego przypadku.
Jaskrawym przykładem bezkarności jest antyterrorysta, który atakował pałką protestujących 18 listopada 2020 r. na Pl. Powstańców Warszawy. Tuż po proteście ujawniliśmy, że według naszych informatorów miał on już przeszłości kłopoty z prawem.
Mimo ewidentnych dowodów – filmów, zeznań świadków, obdukcji uderzonego pałką w głowę fotografa Wojciecha Wójtowicza – do dziś prokuratura nie podjęła nawet decyzji wszczęcia śledztwa. KSP nie odpowiada na pytania, czy antyterrorystę spotkały jakieś konsekwencje.
Nie poniósł konsekwencji także ten funkcjonariusz, który pokazującej legitymację posłance Magdalenie Biejat z Lewicy, strzelił jej gazem prosto w oczy.
Podobnie z użyciem gazu wobec Barbary Nowackiej z Koalicji Obywatelskiej, na demonstracji 28 listopada 2020. Posłanka też pokazywała swoją legitymację, co mundurowy uznał za „zagrożenie”. Prokuratura już umorzyła sprawę.
Najwyraźniej przemoc wobec demonstrantów jest w KSP akceptowana. Kara dyscyplinarna – zawieszenie w obowiązkach – spotkała za to sześciu funkcjonariuszy z Żoliborza, którzy 29 października 2020 roku nie zareagowali, gdy na płocie domu Jarosława Kaczyńskiego zawisły wieszaki z literami, które utworzyły słowo „wypierdalaj”.
„To jak zostali potraktowani było sygnałem z góry, że z protestującymi należy się rozprawiać” – mówią nam zbulwersowani byli policjanci.
Tymczasem po fali brutalnych akcji w stolicy, 27 stycznia 2021 komendant KSP nadinsp. Paweł Dobrodziej otrzymał awans – na zastępcę komendanta głównego. „Dla kierownictwa PiS komendant stołeczny policji jest wręcz bohaterem, który potrafił sprawnie zdusić masowe protesty” – mówi OKO.press jeden z byłych wysokich rangą policjantów.
Jak poseł Kopiec zapoznał się z przemocą
Autor interpelacji Maciej Kopiec ma także bezpośredni powód zainteresowania statystykami policyjnej przemocy. Kiedy poseł próbował sprawdzić dlaczego funkcjonariusze obalili jednego z protestujących na ziemię, ci przewrócili też jego, skuli kajdankami, wrzucili do radiowozu i wywieźli w nieznanym kierunku. Dopiero gdy się wylegitymował, został wypuszczony. Co ciekawe, jego przypadku w statystykach nie ma – policja przekonuje, że to nie było zatrzymanie.
Sytuacji w których policja tak uważa, jest znacznie więcej. Wniosek? Nawet dane udostępnione przez komendy wojewódzkie o stosowaniu środków przymusu bezpośredniego są faktycznie zaniżone.