Żaden poważny rząd mający w posiadaniu poważny przemysł obronny nie pozwoliłby sobie na tak częste zmiany szefów. Przeczy to jakiemukolwiek sensownemu zarządzaniu, strategii czy wizji politycznej. Podważa zaufanie w kraju, a tym bardziej wśród partnerów zagranicznych.
PGZ. Łupy nie zostały podzielone
A mimo to rządy Zjednoczonej Prawicy idą na record: od późnej jesieni 2015 r. zarząd Polskiej Grupy Zbrojeniowej zmienia się po raz szósty. Wielce przy tym prawdopodobne, że nie ostatni, bo Bogdan Borkowski (p.o. prezesa) i Paweł Olejnik (p.o. wiceprezesa) są zarządem tymczasowym. Nowych pełnoprawnych prezesów wyłonić ma konkurs, ale doświadczenie ostatnich kilku takich postępowań uczy, że prezesem zostaje i tak ten, kto ma nim zostać.
Szczerze mówiąc, ostatnia rotacja nawet w gronie zainteresowanych obronnością i zbrojeniami dziennikarzy, komentatorów i ekspertów budzi znikome zainteresowanie i niemal zerowe emocje. Świadczy to o spadku znaczenia stanowiska prezesa PGZ, które kiedyś było uznawane za jedno z najważniejszych w puli państwowych spółek. Dziś chyba nikt już nie przejmuje się tym, kto kieruje PGZ. Poza najbardziej zainteresowanymi – resortami aktywów i obrony, które o kontrolę nad grupą i obsadę prezesa zabiegają na jeszcze wyższych piętrach władzy, może nawet u samego Jarosława Kaczyńskiego. Dla porządku wypada nadmienić, że za PO-PSL prezes PGZ był jeden od założenia grupy w 2013 r. do przejęcia władzy przez obecnie rządzących.
Zatem walka o PGZ pozostaje nierozstrzygnięta, o czym świadczy brak nominacji na prezesa któregoś z wcześniej typowanych politycznych kandydatów. W grze było kilka nazwisk: wiceminister obrony Sebastian Chwałek, były wiceszef BBN Dariusz Gwizdała oraz Zbigniew Gryglas, były wiceminister aktywów państwowych, odpowiedzialny do niedawna za nadzór nad zbrojeniówką. W ostatniej chwili do tego peletonu awansować miał Bartłomiej Zając, kandydat merytoryczny, prezes Huty Stalowa Wola, najlepszej spółki PGZ. Ale jak widać, nie doszło do ostatecznego podziału łupów w ramach rządzącej prawicy. Nie ma też jasności, czyimi kandydatami są tymczasowi prezesi. Niektórzy doszukują się dawnych sympatii Bogdana Borkowskiego do obozu ziobrystów.
Lepsza zmiana zamiast dobrej
Oczywiście nikt z pisowskiej władzy nie wyjaśnił, dlaczego musiał odejść poprzedni zarząd PGZ, chwalony za sukcesy i wizję rozwoju. Nie całkiem wiadomo, dlaczego były prezes Andrzej Kensbok trafił do zarządu KGHM, chociaż może jego kwalifikacje bardziej predestynują go do roli wiceprezesa od spraw finansowych w miedziowym gigancie. Ze zbrojeniówką Kensbok nie miał wiele wspólnego, zresztą jak każdy poprzedni nominat PiS w PGZ. Próżno oczekiwać wyjaśnień – sprawy bezpieczeństwa narodowego, w tym dotyczące przemysłu zbrojeniowego, od dłuższego czasu są uznawane za tak istotne, że opinii publicznej nie należy się zbyt bliski wgląd. Zarządy zmieniają się, bo tak. Lepsza zmiana wypiera dobrą. Kolejno: Siwko, Wojnicz, Skiba, Słowik, Kensbok – tasowanie nazwisk, twarzy i narracji stało się specjalnością ministrów obrony i aktywów państwowych. Dwóch pierwszych było od Macierewicza, dwóch kolejnych od Błaszczaka, ostatni – i nowi tymczasowi – raczej od Sasina. W tym wszystkim PGZ wydaje się coraz bardziej porzucona, a polityczne buldogi już nie gryzą się pod dywanem, a na nim.
Zbrojeniowy świat obserwuje ten cyrk z malejącym zainteresowaniem i rosnącym zażenowaniem. Wiadomo, że obsada fotela w gabinecie z fenomenalnym widokiem na warszawskie Powiśle ma niewielkie znaczenie, liczy się wyłącznie właściwe biurko w tym ministerstwie, które akurat dyktuje zadania osobie patrzącej w tamto okno. Zresztą widok ten za chwilę się zmieni, bo PGZ poinformowała, że zmienia siedzibę na Radom. To nie obniży prestiżu prezesa tak, jak robi to niemal coroczna zmiana na tym fotelu. Przypomnieć, że PGZ była niegdyś jedną z dziesięciu najważniejszych firm zbrojeniowych w Europie, to srodze sobie zakpić. Wśród domysłów, co stoi za tak częstymi zmianami szefostwa PGZ, najpopularniejszy jest ten mówiący o zwyczajnej karuzeli stołków. W to, że rządy PiS charakteryzują się pokorą, umiarem, pracą i odpowiedzialnością, nie wierzą już chyba najbardziej zagorzali fanatycy „dobrej zmiany”.
W grę wchodzi również niekompetencja. Jeżeli pierwszy czy drugi mogli być po prostu kadrową pomyłką, to trzeci, czwarty, a już na pewno piąty powinien być starannie wybranym, świetnie przygotowanym profesjonalistą. Ale konieczny okazuje się ten szósty, a niedługo siódmy.
Średnia długość piastowania stanowiska prezesa PGZ to za tych rządów rok, więc PiS statystycznie ma jeszcze dwóch do obsadzenia, jeśli dociągnie do końca kadencji. Część obserwatorów snuje też scenariusze fantastyczne, że „inni szatani są tu czynni” i tak częste zmiany w przemyśle obronnym mają jakiś inny, niecny cel. Czytelnikom literatury faktu pozostaje śledzenie tej noweli. Właśnie zaczyna się szósty odcinek.