Po artykułach Onetu na temat wad karabinka Grot, w obronie radomskiego producenta ustawiła się kolejka związanych z tym miastem polityków PiS. Z naszych informacji wynika, że bardziej niż polskiego przemysłu bronią oni obsadzających kierownicze stanowiska w fabryce działaczy PiS oraz ich rodzin. Ofiarami są szeregowi pracownicy. Dla niektórych kończy się to fatalnie.
25 stycznia Onet opublikował pierwszy z serii artykułów o wadach flagowego polskiego karabinka Grot. Opisaliśmy w nim wnioski z raportu byłego oficera jednostki specjalnej GROM Pawła Mosznera i jego zespołu, z których wynikało, że broń rdzewieje, przegrzewa się, zapiaszczona zacina się, kolba pęka przy uderzeniu, a niektóre usterki uniemożliwiają strzelanie.
Według naszych ustaleń niektóre wady karabinka były znane jeszcze zanim we wrześniu 2017 r. ówczesny minister obrony Antoni Macierewicz podpisał z fabryką broni „Łucznik” w Radomiu kontrakt na zakup nowego karabinka dla polskiej armii opiewający na 500 mln zł. Stało się to zresztą z pominięciem procedur wojskowych i przed zakończeniem badań kwalifikacyjnych tej broni.
Obrońcy polskiego przemysłu
Na artykuły zareagowali najbardziej wpływowi politycy ziemi radomskiej z ramienia PiS – poseł Marek Suski i wiceminister obrony Wojciech Skurkiewicz. Wspierał ich minister obrony Mariusz Błaszczak.
Ten ostatni mówił w prorządowych mediach o „nagonce” na fabrykę, sugerując, że autorzy artykułu działają przeciwko polskiemu przemysłowi zbrojeniowemu, torpedując swoimi publikacjami szanse polskich karabinków w toczącym się na Ukrainie przetargu. W osobnym artykule wyjaśniliśmy, że u naszego wschodniego sąsiada nie toczy się żaden przetarg, w którym mógłby brać udział Grot.
Na specjalnej konferencji prasowej przed budynkiem Fabryki Broni „Łucznik” w Radomiu wystąpili Wojciech Skurkiewicz i Marek Suski. Minister Skurkiewicz mówił o „szkalowaniu dobrego imienia fabryki broni w Radomiu i dobrego imienia polskiego przemysłu”, a poseł Suski o „bezpardonowym ataku na polski przemysł zbrojeniowy, w tym na fabrykę w Radomiu”. Suski popisał się później publikacją ohydnych, ksenofobicznych tweetów pod adresem Onetu, których nie warto tu przytaczać.
Już wtedy jednak docierały do nas informacje, że rzekoma obrona „polskiego przemysłu” w rzeczywistości jest obroną posad funkcjonariuszy PiS oraz ich rodzin, które opanowały fabrykę. Nasi rozmówcy opowiadali nam, że zwykli pracownicy są zwalniani lub degradowani, aby zrobić miejsce dla ludzi powiązanych z władzą, którzy często przychodzą do fabryki bez żadnego doświadczenia w przemyśle zbrojeniowym, a nawet bez doświadczenia w jakimkolwiek innym zawodzie.
Informowali nas o przypadkach nękania i mobbingu, nawet wobec ludzi po ciężkich chorobach, co prowadziło do tragicznych skutków. Właśnie od takiej historii rozpoczynamy nasz artykuł.
Człowiek, o którym zapomniała fabryka
Pan Z. mieszka na jednym z radomskich blokowisk. Ciężka choroba zabrała temu postawnemu mężczyźnie 40 kilogramów, przerzedziła włosy i dodała zmarszczek na twarzy. Jednak prawdziwe problemy nadeszły, kiedy ją wreszcie pokonał. Jest jednym z tych pracowników, którzy mogą powiedzieć, że fabryka jest całym ich życiem. Lub raczej była.
Pan Z.: – Wie pan, ja pracowałem w fabryce od 1983 r. Jedyna firma dla mnie. Ja nie znam innych firm, nie wiem, jak wyglądają.
W 2016 r. zdiagnozowano u niego złośliwego raka krtani. Kiedy opuszczał fabrykę, udając się na mające potrwać dwa lata leczenie, ludzie PiS-u jeszcze tam nie dotarli.
Pan Z.: – Jak odchodziłem do szpitala, to zostawiałem zaj***stą fabrykę, do której chciałem wrócić. Ale kiedy wróciłem do niej w 2018 r., to jej nie poznałem. Tam był już inny prezes, wszystko inaczej działało, dla mnie to już nie była ta sama fabryka.
Pan Z.: – Wcześniej pracowałem jako operator sterowanych przez komputer maszyn typu CNC. Ale to był rak złośliwy krtani, po nim nie mogłem się już koncentrować tak jak dawniej. Zostałem wtedy skierowany do działu rozdzielni. Centralna rozdzielnia, to były części do karabinów. Fajna praca, naprawdę mi się podobała. Rok udało mi się przepracować, pokazałem wszystkim, że da się wrócić po chorobie. No ale zaczęło się z Górskim.
– Najpierw namawiał mnie do zmiany związkowych barw. Nawet nie wiem, jak ten jego związek się nazywa, ja go nazywałem Związkiem Popierającym Działania Pana Prezesa. To byli pisowcy, przez to wszystko znienawidziłem politykę. Wziąłem te dokumenty na odpierdziel, ale nie dawałem mu żadnego sygnału, czy chcę, czy nie chcę, przejść do jego związku. Byłem w swojej Solidarności, nie miałem zamiaru tego zmieniać.
Ryszard Górski jest kierownikiem sekcji kontroli jakości oraz wiceprzewodniczącym związku zawodowego „Łucznik” w fabryce broni. To nowy związek, powstał w kwietniu 2018 r. W zakładzie jest kojarzony z obecnym prezesem Adamem Suligą. Sam Górski jest aktywnym poplecznikiem obecnej władzy. W internecie krąży jego zdjęcie z wiecu przeciwko Rafałowi Trzaskowskiemu, na którym trzyma homofobiczny transparent.
O uczestnictwo Ryszarda Górskiego w tego rodzaju negatywnych kampaniach zapytaliśmy fabrykę. Jej rzeczniczka Aleksandra Odziemkowska odpowiedziała, że spółka „nie posiada uprawnień do kontrolowania aktywności pracowników w ich prywatnym czasie”.
Kiedy pan Z. nie zareagował na propozycję Górskiego wstąpienia do związku, jego sytuacja nagle się pogorszyła.
– Krzyczał na mnie, straszył mailami do prezesa, że źle wykonuję swoje obowiązki. Bez przerwy się mnie czepiał. Zgłaszałem to nawet do jego przełożonych, ale oni mnie trochę odpychali: „Ryśka nie znasz, nie wiesz jaki on jest? A, daj spokój, jego to się jednym uchem wpuszcza, drugim wypuszcza”. Może tak, ale jeśli ktoś na mnie się wydziera, to chyba coś jest nie tak.
Wskutek przedłużającego się nękania i tak kruchy stan psychiczny pana Z. zaczął się gwałtownie pogarszać.
– W marcu 2019 r. ja już byłem tym tak zmęczony, że poszedłem do lekarza, a on mówi: „Mirek, ty się wykończysz! Ty jesteś odwitaminizowany, padnięty!” Przez miesiąc dostawałem jakieś zastrzyki z oleju. Potem wróciłem do pracy i już było ze mną bardzo źle. Pani dyrektor mnie przeniosła, powiedziała, że nie będę tam robił. Ale nagle dwa, trzy dni później i już musiałem zapierdzielać i robić to, co robiłem. Wszystko u mnie siadało, niech mi pan wierzy.
– To był maj 2019 r. Była godzina szósta, ledwie zacząłem swoją zmianę, wszedłem na wydział, żeby zabrać części. Zaczął się drzeć, że źle wykonuję swoje obowiązki, że mam pięć minut, żeby się z tymi częściami zabrać. Wyszedłem stamtąd, poszedłem do swojego przełożonego, wyjaśniliśmy sprawę, ale byłem już wtedy roztrzęsiony nerwowo. Chwyciłem skrzynkę, żeby ją gdzieś postawić i nagle rozerwała mi się ręka, wszystko się urwało, ból jak cholera, zobaczyłem tylko białe światło i gwiazdy. Poleciałem do siebie na wydział, mięsień w łokciu, wszystko zerwane, pogotowie.
– Potem się zaczęły cyrki. Po wypadku mnie zoperowali, zapakowali w gips. Jak poszedłem na kontrolę do onkologa i on zobaczył, w jakim jestem stanie, skierował mnie do psychologa. Psycholog też nie mógł sobie ze mną poradzić. Szukaliśmy szybko jakiegoś dobrego psychiatry. Od grudnia 2019 r. jestem na lekach psychiatrycznych. Nie radzę sobie. Boję się ludzi, z domu wychodzę, ale nigdy sam. Lęki mam straszne przez to wszystko, boję się, że go spotkam, nie wiem, jak zareaguję. Wszędzie, gdzie jestem, rozglądam się, czy aby go nie ma.
Fabryka uznała tamto wydarzenie za wypadek w miejscu pracy. Pytamy pana Z., czy mu pomogła.
– A słyszał pan o akcji z panią dyrektor W.? Była szefem działu personalnego. My często ze sobą rozmawialiśmy, wiedziała, że przeszedłem chorobę nowotworową. Jak się dowiedziała o moim wypadku, to przyjechała do mnie do szpitala. Powiedziała mi, że bardzo chce mi pomóc i pomoże w tej sprawie. I pomogła tak, że ją po prostu zwolnili. Zwolnienie pani dyrektor, to mnie normalnie rozp***ło, innego słowa na to nie ma.
Z kilku niezależnych źródeł dowiedzieliśmy się, że bezpośrednią przyczyną zwolnienia dyrektor W. były próby pomocy panu Z. – Dlaczego tak się stało? Bo w fabryce są równi i równiejsi – skomentowała to dla nas osoba, która była bezpośrednim świadkiem tamtych wydarzeń.
Od wypadku w maju 2019 r. pan Z. nie pracuje, nie tylko z powodu stanu psychicznego, ale i fizycznego. Jest inwalidą. Od listopada 2020 r. nie ma środków do życia.
Pan Z.: – Jak wychodziłem ze szpitala, to lekarz do mnie mówi: „Ta ręka nigdy nie będzie tak sprawna, jak była”. No wie pan, jak ja się poczułem? I ta ręka jest sprawna… no, mogę sobie spodnie założyć. Ale do góry jej nie mogę podnieść, ani do tyłu. Podniesienie ręki do góry sprawia mi ból. To jest okropny ból. Robię ile mogę tą ręką, ale żebym wrócił do pracy?
– Z fabryki dostałem dwie zapomogi ze świadczeń socjalnych. Dostałem dwa tysiące zaraz po wypadku i reklamówkę z gadżetami z logiem fabryki. Teraz w grudniu, jak się dowiedzieli, że nie mam z czego żyć, też dostałem dwa tysiące złotych i jeszcze z Solidarności coś dostałem, dwie wpłaty po 300 złotych. To cała pomoc ze strony firmy.
– A ja tu jeszcze z dwójką rodziców mieszkam, oboje mają przeszło 80 lat, ja naprawdę mam dużo na głowie. Po tej sprawie, w końcu nie wytrzymałem, po którymś tam telefonie z firmy, że muszą ze mną rozwiązać umowę, bo nie mam ani zwolnienia, ani nic. Takich telefonów ostatnio miałem sporo. Znajoma poradziła, żebym wziął zwolnienie, to nie będą się czepiać. No i byłem na zwolnieniach niepłatnych przez półtora miesiąca i dostałem pismo z ZUS-u, ale to pismo ich nie zadowalało, więc napisałem jakieś oświadczenie w firmie, że zanim rozwiążemy umowę, to będziemy czekać, co zdecyduje ZUS. Ale ZUS się ociąga, wczoraj dostałem pismo, że mam czekać na następną komisję lekarską.
Kiedy zapytaliśmy fabrykę o te wydarzenia, jej rzeczniczka odpowiedziała, że na jej terenie faktycznie doszło do „zdarzenia o cechach wypadku przy pracy”, jednak „w toku czynności wyjaśniających (…) nie stwierdzono bezpośredniego związku przyczynowo-skutkowego między zaistniałym zdarzeniem, a wcześniejszą wymianą zdań Poszkodowanego z innym pracownikiem”.
Do naszych pytań o naganne odnoszenie się Ryszarda Górskiego do pana Z. fabryka w ogóle się nie odniosła. Zignorowała też nasze pytanie, czy zareagowała na pisma jednego ze związków zawodowych do kierownictwa fabryki, w których opisywano całe zdarzenie i proszono o wyciągnięcie konsekwencji w stosunku do Górskiego.
Zapewniła nas za to, że „Poszkodowany cały czas korzysta m.in. z różnego typu finansowego wsparcia z Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych”. Przytaczane przez fabrykę wsparcie socjalne ograniczyło się do dwóch wymienionych wpłat na przestrzeni niemal dwóch lat. O innego rodzaju wsparcie, z którego zdaniem fabryki cały czas korzysta pan Z., zapytaliśmy bezpośrednio jego.
Pan Z.: – Wsparcie? Fabryki tu nie ma. Fabryka się mną nie interesuje.
Ryszard Górski dalej sprawuje kierownicze stanowisko mimo wysyłanych do szefostwa fabryki kolejnych skarg na jego naganne zachowanie wobec pracowników. Ostatnia skarga związków zawodowych pochodzi z 2 marca. Związki skarżą się na używanie w stosunku do pracowników wulgarnych słów, wywieranie psychicznej presji, zastraszanie i represyjne formy zarządzania.
W dniach poprzedzających publikację artykułu wielokrotnie próbowaliśmy skontaktować się z Ryszardem Górskim. Jego telefon był permanentnie wyłączony.
Zaciąg Macierewicza ląduje w Radomiu
Co się stało w fabryce pomiędzy 2016 r., kiedy pan Z. ją opuszczał, a rokiem 2018, kiedy nie poznał miejsca, do którego wrócił?
Kiedy pod koniec 2015 r. PiS wygrało wybory parlamentarne i ministrem obrony narodowej został mianowany Antoni Macierewicz, do zarządów i rad nadzorczych w spółkach, gdzie dominujące udziały miały Polska Grupa Zbrojeniowa i jej udziałowiec Polski Holding Obronny, zaczęli napływać jego ludzie.
W maju 2016 r. w radzie nadzorczej radomskiej fabryki pojawiły się cztery takie osoby: Paweł Zając, Marzena Mruszczyk-Czerbniak, Dawid Łukasiewicz, Maciej Lew-Mirski.
Wyjątkowo interesujące w tym zestawieniu są ostatnie dwie. Dawid Łukasiewicz od młodych lat udzielał się w organizacjach nacjonalistycznych. Określał się jako narodowiec i antyeuropejczyk. W Radomiu był szefem tamtejszej komórki Młodzieży Wszechpolskiej. Kiedy w 2003 r. Radom odwiedził ówczesny komisarz UE ds. Rozszerzenia Günter Verhaugen, rozdawał ludziom baloniki z napisem „Unia zrobi nas w balona”.
Nieco gorzej poszło mu w dorosłej polityce. Bez powodzenia starał się o mandat poselski z ramienia skrajnie prawicowej Ligi Polskich Rodzin. Nie przeszkodziło mu jednak w karierze w państwowych spółkach. Jest członkiem rady nadzorczej wspomnianego „Łucznika”. Dawid Łukasiewicz jest też prawnikiem. W oferującym usługi z zakresu rekrutacji serwisie GoldenLine reklamuje się także jako radca prawny w TVP, choć jej biuro prasowe zaprzecza, aby telewizja zatrudniała go na tym stanowisku.
Maciej Lew-Mirski jest synem Andrzeja Lwa-Mirskiego, wieloletniego współpracownika Antoniego Macierewicza i adwokata, który reprezentował MON w negocjacjach z rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej. Podobnie jak ojciec, także syn znajdował się w ścisłej orbicie osób kojarzonych z byłym ministrem obrony narodowej. Kiedy w grudniu 2015 roku ludzie Macierewicza włamali się do Centrum Eksperckiego NATO, na miejscu byli także Bartłomiej Misiewicz i właśnie Maciej Lew-Mirski.
Lew-Mirski postawił na karierę w spółkach skarbu państwa. W radzie nadzorczej „Łucznika” spędził jedynie pięć miesięcy – do października 2016 r. Już od lutego 2016 r. był jednocześnie członkiem zarządu nadzorującej fabrykę Polskiej Grupy Zbrojeniowej i to tam postanowił rozwinąć skrzydła, docierając do stanowiska wiceprezesa. Został z niego odwołany w kwietniu 2018 r., kiedy partyjna miotła wymiatała ludzi zdymisjonowanego ministra obrony Macierewicza, zastępując ich nowym zaciągiem wiernych funkcjonariuszy.
Miotła ominęła jednak ludzi Macierewicza w radomskiej fabryce. Piastują tam swoje funkcje do dziś.
Prezes znikąd
W sierpniu 2016 roku nastał nowy prezes – Adam Suliga. Niezbędne do zarządzania nowoczesną fabryką zbrojeniową doświadczenie zdobywał przez osiem poprzednich lat w radomskim zakładzie utylizacji odpadów komunalnych Radkom. Wcześniej przygotowywał się do tej funkcji jako inspektor w dziale kontroli przedsiębiorstwa oczyszczania miasta, kierownik sklepów, handlowiec czy specjalista do spraw remontów.
Najdłużej, bo aż osiem lat, pracował w Radkomie. O jego sukcesach w tym miejscu pracy nie wiadomo nic. Wiadomo jednak o wyroku sądu rejonowego, który zasądził 8 tys. zł na korzyść jednego z pracowników z powodu mobbingu. Kiedy pytamy o to fabrykę, ta odpowiada, że „Adam Suliga nie był pozwany w przedmiotowej sprawie (ani żadnej innej sprawie o mobbing)”.
To prawda, pozwana była firma Radkom, w której pracował Suliga i to ona zapłaciła pracownikowi za mobbing, którego dopuszczał się wobec niego Adam Suliga, co zostało jasno stwierdzone w uzasadnieniu wyroku.
Od jego podwładnych w fabryce broni dowiedzieliśmy się, że jest osobą nieskomplikowaną o trudnych do rozpoznania zaletach menadżerskich. Wspominają, że na początku trzeba było włożyć sporo wysiłku w zmianę jego wizerunku – z żółtej koszuli i znoszonego garnituru na coś bardziej odpowiedniego dla dyrektora dużego zakładu zbrojeniowego.
Niedociągnięcia w kompetencjach prezes Suliga nadrabia hojnością wobec partii. W 2019 r. w czterech wpłatach przelał na fundusz wyborczy PiS łącznie 6,6 tys. zł. Partię wspierał finansowo także na poprzednich państwowych stanowiskach. W 2014 r. w Radomiu wybuchła afera, kiedy jedno z ugrupowań politycznych ogłosiło, że w mieście za urzędnicze posady trzeba przekazywać darowizny na konta PiS i PSL. Z udostępnionych przez Państwową Komisję Wyborczą danych wynikało, że Adam Suliga jako wiceprezes należącego do miasta zakładu utylizacji ścieków Radkom wpłacił na konto PiS 8 tys. zł.
Radni – na stanowiska!
Wraz z dojściem PiS do władzy ruszyli po stanowiska w fabryce broni także radni miasta Radomia z ramienia tej partii. Do fabryki trafiła czwórka z nich. Na pytanie Onetu, czy ich zatrudnienie ma coś wspólnego z pełnieniem funkcji radnego z ramienia partii rządzącej, fabryka stanowczo zaprzecza, twierdząc, że jedną przesłanką do zatrudnienia są „są udokumentowane kwalifikacje i doświadczenie zawodowe”.
Dariusz Wójcik jest byłym przewodniczącym Rady Miejskiej w Radomiu z ramienia PiS, obecnym radnym, a oprócz tego członkiem rady nadzorczej fabryki. W zeszłym roku zarobił tam 22,6 tys. zł. To nie jedyna jego państwowa posada. W 2015 r. bez konkursu został dyrektorem radomskiego biura znacznie bardziej dochodowej Polskiej Grupy Zbrojeniowej – do 2018 r. zarabiał tam 243 tys. zł rocznie. Po tej dacie z jego oświadczeń majątkowych zniknęła nazwa PGZ, choć w rubryce rocznych dochodów z tytułu zatrudnienia wciąż regularnie pojawiają się kwoty powyżej 200 tys. zł. Wiadomo jednak, że jest członkiem rady nadzorczej Stoczni Wojennej – także należącej do PGZ.
– Paru zawodników z PiS wycwaniło się i przestało wpisywać do oświadczeń majątkowych miejsce zatrudnienia – mówi nam anonimowo jeden z polityków. – Te oświadczenia kontrolują wojewodowie, a oni są z PiS, więc nikt radnemu tej partii nie będzie robić problemów, jeśli on takiej informacji nie wpisze do oświadczenia.
Zapytaliśmy Polską Grupę Zbrojeniową, czy Dariusz Wójcik dalej w niej pracuje i ile obecnie zarabia. Rzeczniczka PGZ Beata Perkowska odmówiła nam udzielenia jakichkolwiek informacji na ten temat, tłumacząc, że „PGZ S.A. nie ma podstaw prawnych, aby przekazywać informacje o pracownikach jako niebędących osobami sprawującymi w PGZ S.A. funkcję publiczną”.
Podstawy prawne jednak są. – Opierając się na orzecznictwie Trybunału Konstytucyjnego, na przykład wyroku z 20 marca 2006 r. K 17/05, oraz sądów administracyjnych należy zwrócić uwagę, że osobą pełniącą funkcję publiczną jest każdy, kto wykonuje zadania związane z dysponowaniem majątkiem państwowym albo zarządzaniem sprawami związanymi z wykonywaniem funkcji przez szeroko rozumiane państwo. Mówiąc krótko osoba zatrudniona na stanowisku dyrektorskim w Spółce Skarbu Państwa, a za takie należy uznać dyrektora PGZ w Radomiu, która może dysponować środkami publicznym, nie może zasłaniać się żadną tajemnicą przedsiębiorstwa i to bez względu na to, czy jest przy okazji radnym, czy nim nie jest. Informacje o osobie pełniącej funkcję publiczną w państwowej Spółce i jej wynagrodzeniu, podlegają ujawnieniu w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej – wyjaśnia mecenas Mateusz Ostrowski.
Ewa Czerwińska to kolejna radna z ramienia PiS w Radomiu, która znalazła zatrudnienie w „Łuczniku” – jako specjalistka ds. rachunkowości. Jeszcze w 2017 r. zarabiała tam 49,2 tys. zł, jednak z oświadczenia majątkowego w 2020 r. wynika, że od tamtej pory jej uposażenie w fabryce wzrosło do 69,8 tys. zł rocznie. Na swoim profilu na stronie Urzędu Miasta Radomia chwali się, że pracowała też w PGZ System – jako specjalista ds. szkoleń – jednak w dostępnych na stronie urzędu miasta oświadczeniach majątkowych nie ma na ten temat informacji.
Marcin Majewski jest trzecim radnym PiS z Radomia, którego zawodowe talenty doceniła fabryka broni. Choć jedynym jego wcześniejszym zatrudnieniem związanym z informatyką było to w wydziale teleinformatycznym Urzędu Miejskiego w Radomiu, menadżerowie fabryki uznali, że sprawdzi się na stanowisku głównego specjalisty ds. informatyki. Radny Majewski również nie podaje w swoim oświadczeniu majątkowym miejsca zatrudnienia, jednak wiemy, że od 2018 r. jego wynagrodzenie wzrosło z 41,3 tys. do 58,8 tys. rocznie. Od osób z fabryki wiemy, że w pracy pojawia się sporadycznie, choć fabryka pytana o to odpowiada, że „Pan Majewski pełni obowiązki zgodnie z zapisami umowy o pracę”.
Katarzyna Pastuszka-Chrobotowicz należała do PO, lecz po zmianie kierunku politycznych wiatrów zmieniła też barwy klubowe. Dziś jest wiceprzewodniczącą Rady Miejskiej w Radomiu z PiS. Z jej oświadczeń majątkowych wynika, że jest osobą bogatą, która posiada znaczne oszczędności w gotówce oraz liczne nieruchomości. Do tego należy doliczyć 118 tys. zł z tytułu zatrudnienia w „Łuczniku”. Fabryka powierzyła jej odpowiedzialny odcinek pracy na stanowisku wicedyrektor ds. personalnych.
W ostatnich tygodniach w karierze radomskiej radnej w zbrojeniówce dokonał się niespodziewany zwrot. W dniu jej urodzin prezes Suliga powołał na stanowisko pełniącej obowiązki dyrektor ds. personalnych nową osobę. Tamtego dnia radna wyszła z fabryki i już do niej nie wróciła. W ostatnich dniach zwolniła się z pracy. Jak mówią nam pracownicy, powodem były fatalne relacje pomiędzy radną Pastuszką-Chrobotowicz i osobą, która niespodziewanie została jej nową szefową.
Od Skurkiewicza do Suligi
Ta osoba to Małgorzata Dolega. W ciągu ostatnich lat zrobiła w „Łuczniku” wręcz oszałamiającą karierę. Jej brak kwalifikacji w zestawieniu z serią szybkich awansów sprawił, że w pewnych kręgach zyskała przydomek „Misiewicza fabryki”.
W „Łuczniku” pojawiła się, podobnie jak znakomita większość pisowskiego zaciągu, w 2016 r. Jej ścieżka kariery zaczęła się od administrowania projektami w dziale konstruktorów. Rok później awansowała na stanowisko specjalisty ds. projektów, a w 2019 r. została kierownikiem działu organizacyjnego, którego stanowisko zostało następnie przemianowane na kierownika biura zarządu.
To jednak nie koniec promocji Małgorzaty Dolegi. Kilka tygodni temu została dyrektorką ds. personalnych, co zbiegło się z zakończeniem pracy w fabryce wspomnianej Pastuszki-Chrobotowicz.
Jaka jest przyczyna tak szybkiej kariery Małgorzaty Dolegi? Jeśli wierzyć informacjom zawartym na jej profilu w serwisie LinkedIn, przed „Łucznikiem” nigdzie nie pracowała. Nie jest to jednak do końca prawda, o czym dowiedzieliśmy się, pytając byłego prezesa fabryki Edwarda Migala o ewentualne naciski z góry przy zatrudnianiu pani Małgorzaty: – To że pani Dolega przedtem pracowała w biurze poselskim pana Skurkiewicza, to nie znaczy, że były naciski. Były rozmowy, ale nie było nacisków – zapewnił nas, dodając: – Kiedy ja byłem prezesem, to złego słowa nie mogłem powiedzieć o jej pracy.
Prezes Migal szybko jednak odszedł z fabryki, a na jego miejsce został powołany prezes Suliga, za którego kadencji Małgorzata Dolega dokonała gigantycznego skoku w górę.
O pracę Małgorzaty Dolegi w biurze Wojciecha Skurkiewicza zapytaliśmy Ministerstwo Obrony Narodowej, w którym pełni on funkcję wiceministra. MON odesłało nas do biura Skurkiewicza, które w tej sprawie nabrało wody w usta, podobnie jak fabryka. Informację potwierdziło jednak biuro prasowe Senatu, pisząc do nas: „Małgorzata Dolega była zatrudniona na podstawie umowy o pracę w biurze senatorskim senatora Wojciecha Skurkiewicza w okresie od 1 grudnia 2010 r. do 11 listopada 2015 r.”
To nie wszystkie związki Małgorzaty Dolegi z rządzącą partią. Jej matka Halina Pyrka jest szefową struktur PiS w miejscowości Lipsko w radomskim okręgu wyborczym. Zapytaliśmy fabrykę, czy fakt ten ma związek z pozycją Dolegi, lecz jej rzeczniczka zignorowała to pytanie.
Małgorzata Dolega nie jest jedyną osobą o tym nazwisku, która wraz z nastaniem rządów PiS znalazła pracę w fabryce. Po przesunięciu na emeryturę jednego z doświadczonych pracowników z certyfikatami bezpieczeństwa, odpowiedzialne stanowisko szefa magazynu broni powierzono mężowi pani Małgorzaty – Marcinowi Doledze. Zapytaliśmy fabrykę, czy posiada on niezbędne certyfikaty, co poddają w wątpliwość pracownicy. Fabryka nie odpowiedziała na pytanie, zasłaniając się RODO.
Dobre znajomości, dobra praca
Fabryka otwiera swoje drzwi także przed osobami, które znają się z ważnymi radomskimi urzędnikami lub pracowały w Urzędzie Miasta.
W dziale handlowym „Łucznika” zatrudniony jest Łukasz Kaim. Nie dowiedzieliśmy się od fabryki, z jakim doświadczeniem przyszedł do jej działu handlowego, gdyż ta zasłoniła się RODO. Wiemy za to, z jakimi przyszedł znajomościami.
Kaim jest wieloletnim znajomym i partnerem biegowym pochodzącego z Radomia wicewojewody mazowieckiego z ramienia PiS Artura Standowicza. Panowie lubią się fotografować podczas wspólnego biegania i publikować te zdjęcia w mediach społecznościowych. Na zdjęciu poniżej Łukasz Kaim jest zresztą w większym gronie pisowskich znajomych. Od lewej znajdują się tam wspomniany Artur Standowicz, były dyrektor biura Wojciecha Skurkiewicza, a obecnie szef klubu radnych w Radzie Miejskiej Radomia Łukasz Podlewski, radny PiS Marcin Majewski, o którym piszemy powyżej i w końcu sam Kaim.
Jego żona, Katarzyna Piechota-Kaim, była rzeczniczką obecnego posła PiS Andrzeja Kosztowniaka za czasów jego prezydentury w Radomiu i podlegała Arturowi Standowiczowi.
Sympatię do polityków rządzącej partii Łukasz Kaim potwierdza konkretnymi gestami finansowymi. W 2019 r. wpłacił na fundusz wyborczy PiS tysiąc złotych.
U Standowicza i Kosztowniaka w Urzędzie Miejskim w Radomiu pracował także Cezary Dziedzic. Według ludzi, z którymi rozmawialiśmy, to „pisowiec z krwi i kości”. W fabryce pracuje w sekcji Handlu i Marketingu.
– Dla Radomia Fabryka Broni „Łucznik” jest dumą – komentuje poseł PO z Radomia Konrad Frysztak, który obsadzanie „swoimi” stanowisk w fabryce sygnalizował 23 lutego podczas posiedzenia sejmowej Komisji Obrony Narodowej dotyczącego karabinka Grot. – Chyba nie ma radomskiej rodziny, w której ktoś kiedyś tam nie pracował. Jednak teraz Fabryka Broni to przyczółek dla partyjnych dygnitarzy z Prawa i Sprawiedliwości. Miejsce, gdzie zatrudnienie może znaleźć każdy, bez względu na to, co robił wcześniej. Trudno pogodzić się z tym, że w zakładzie o takiej historii dochodzi teraz prawie każdego dnia do mobbingu i złego, a wręcz wulgarnego, traktowania pracowników. Znam ludzi, którzy odeszli z fabryki, bo nie mogli wytrzymać panującej tam atmosfery.
Onet dysponuje znacznie dłuższą listą nazwisk ludzi, którzy z niewiadomych przyczyn i z trudnym do ustalenia doświadczeniem pojawili się w fabryce w miejsce niepowiązanych z władzą ludzi o ustalonym doświadczeniu zawodowym.
Z takimi specjalistami to łucznik nawet kos przekutych na sztorc ani wideł dwu ani trzy zębnych nie wyprodukuje.