Gdy Jarosław Kaczyński wrócił z wakacyjnego odpoczynku, rekonstrukcyjna karuzela w Zjednoczonej Prawicy zaczęła się kręcić pełną parą. Obaj koalicjanci Prawa i Sprawiedliwości robią, co w ich mocy, żeby w wyniku zmian w rządzie nie uszczuplić swojego stanu posiadania.
Połowa rządu do ścięcia
To jest plan, który obejmuje daleko idące zmniejszenie liczby ministerstw. Połączenie różnych działów tak, żeby ich nadzorcą był jeden minister
– stwierdził prezes PiS-u w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej na początku sierpnia.
Oficjalnie celem rekonstrukcji są oszczędności w administracji, ale przede wszystkim usprawnienie codziennego działania gabinetu Mateusza Morawieckiego.
Po zmianie będzie to rząd łatwiejszy do kierowania jako całość. Jednocześnie będzie to rząd, w ramach którego poszczególne ministerstwa mając tak duże możliwości decyzyjne będą mogły zarówno podejmować decyzje odpowiednio szybko, sprawnie i merytorycznie, ale także będą za nie odpowiadać. Dzisiaj ta odpowiedzialność jest często bardzo rozmyta
– argumentował przed miesiącem prezes Kaczyński.
Jak dodał, w optymalnym dla niego scenariuszu, rząd – najliczniejszy w historii, o czym pisaliśmy swego czasu na Gazeta.pl – zostanie okrojony z obecnych 20 do zaledwie 11-12 ministerstw. To nie tyle zmiana, co prawdziwa rewolucja. W Zjednoczonej Prawicy można usłyszeć, że zapowiedź tak głębokich cięć w rządzie, to próba przegrupowania po wygranych wyborach prezydenckich. Kaczyński znów dzieli i rządzi, wprowadzając w szeregi swoich koalicjantów niepewność i strach, jednocześnie obserwując, kto wyjdzie przed szereg, a kto pozostanie lojalny mimo trudnej sytuacji. Przy okazji zajmuje media i opinię publiczną tematem rekonstrukcji, a nie kryzysu gospodarczego, drugiej fali epidemii koronawirusa czy powrotem dzieci do szkół w środku pandemii.
Walka o rząd dusz na prawicy
Na reakcje koalicjantów nie trzeba było długo czekać. Zwłaszcza Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry. Ziobryści postanowili zdobyć poparcie twardego elektoratu Zjednoczonej Prawicy i ustawić się w roli prawicowej awangardy koalicji rządzącej. Przypuścili ofensywę, w ramach której postulowali m.in. konieczność zatrzymania „lobby LGBT”, wypowiedzenie Konwencji Stambulskiej (zapobiegającej przemocy wobec kobiet), rychłą repolonizację mediów, państwową kontrolę finansów organizacji pozarządowych oraz konieczność dokończenia reformy wymiaru sprawiedliwości. W tej ostatniej kwestii ludzie Ziobry i sam minister sprawiedliwości mocno naciskali na premiera Morawieckiego, żeby pod żadnym pozorem nie zgadzał się na postulowane przez Unię Europejską powiązanie transferu funduszy unijnych z przestrzeganiem praworządności.
Do tego, politycy Solidarnej Polski jak mantrę powtarzali konieczność wygrania „wojny kulturowej” ze środowiskiem lewicowo-liberalnym. Właśnie zaostrzenie kursu ideologicznego – rządzący w kampanii prezydenckiej mobilizowali swój elektorat groźbą wojny kulturowej z szeroko rozumianą lewicą – jest jednym z priorytetów ziobrystów i kluczowym elementem ich pozycjonowania się przed wyczekiwaną rekonstrukcją.
„Jaka więc odpowiedź na tytułowe pytanie: dokąd idziesz (prawico – przyp. red.)? Która droga najlepsza dla Polski?” – pytał w obszernym wpisie na Facebooku pod koniec lipca Patryk Jaki, prawa ręka Zbigniewa Ziobry. „Mocna droga wartości. Kultura, media, etyka chrześcijańska, trzeci sektor, reformy państwa, dbałość o środowisko, patriotyzm. Jaka jest alternatywna droga? Przymilanie się do 'mainstremu’, bycie 'fajnym’, dostosowanie się do trendów sekularyzacyjnych, 'bycie jak druga strona’, dogadywanie się z 'układem’ i koalicja z PSL-em. Do tego postępujące 'rozmycie ideowe’ i realizowanie programu 'ciepłej wody w kranie'” – odpowiedział sam sobie były wiceszef resortu sprawiedliwości.
Zdecydowanie nie! Musimy podjąć walkę o odzyskanie ducha i polskich wartości dla naszej młodzieży. Tych polskich wartości, które 100 lat temu 'nad Wisłą’ zmieniły losy świata
– podsumował.
O tym, że Solidarna Polska licytuje wysoko mogą świadczyć słowa wiceministra sprawiedliwości Michała Wójcika. Jeden z najbliższych ludzi Zbigniewa Ziobry zapewnił na antenie TVN24, że z zamówionych na zlecenie partii badań wynika, że obecnie Solidarna Polska mogłaby w razie samodzielnego startu w wyborach liczyć na 5 proc. poparcia.
Ja zaskoczę pana w najbliższych tygodniach różnego rodzaju transferami i osobami, które będą się pojawiały w Solidarnej Polsce
– dodał minister Wójcik.
Nowogrodzka odpowiada
Narzucanie narracji, polityczne rozpychanie się i krytyka Zjednoczonej Prawicy ze strony Solidarnej Polski nie spodobały się prezesowi Kaczyńskiemu. Jak informował Onet, jedną z form przywoływania koalicjanta do porządku było odcięcie politykom Solidarnej Polski dostępu do programów publicystycznych w TVP Info.
Na tym się jednak nie skończyło. Kolejny cios przyszedł z zupełnie niespodziewanej strony i dotyczył powracających apeli polityków Solidarnej Polski ws. wojny kulturowej z lewicą i liberałami.
Doceniam ideologicznie zaangażowanie naszych kolegów z Solidarnej Polski, ale zamiast zrażać kolejne grupy społeczne tkwiąc w oblężonej twierdzy, otwórzmy bramy dla wszystkich, którzy mogą dać się przekonać do naszej wizji świata
– przyznał w rozmowie z Polską Agencją Prasową Michał Moskal, szef Forum Młodych PiS.
Działania niektórych przedstawicieli Solidarnej Polski, które w istocie mają wykreować przeświadczenie, że to oni są „tą jedyną, prawdziwą konserwatywną prawicą” wydają mi się asekuracyjne i niepotrzebne. PiS nie musi na każdym kroku podkreślać, że jest konserwatywną formacją. O naszym trzonie ideowym świadczy to, co już zrobiliśmy dla Polski i Polaków
– kontynuował młody polityk.
Przypadkowa wypowiedź? Nic bardziej mylnego. 26-latek jest dyrektorem biura Jarosława Kaczyńskiego. Na tej niezwykle ważnej funkcji zastąpił legendarną w szeregach PiS-u „panią Basię”, czyli Barbarę Skrzypek, jedną z najbliższych osób prezesa PiS-u. Szanse na to, że tyrada pod adresem ziobrystów była samowolką młodego polityka są więc bliskie zeru.
Formą nacisku na niepokornych ziobrystów są też stale wypuszczane przez Nowogrodzką do mediów przecieki o negocjacjach z PSL, Kukiz’15 czy Konfederacją. Większość Zjednoczonej Prawicy w Sejmie jest bardzo krucha – to zaledwie pięć mandatów. Już spór wokół terminu majowych wyborów pokazał, jak bardzo Kaczyński jest zależny od Ziobry i Gowina. Idealnym scenariuszem dla największej partii Zjednoczonej Prawicy byłoby przetransferowanie odpowiedniej liczby posłów z innych ugrupowań i uniezależnienie się do koalicjantów. Do tego jednak droga daleka, bo partie wymieniane w kontekście tych transferów konsekwentnie wszelkie spekulacje dementują.
Odrodzenie Gowina
Zupełnie inną strategię od ziobrystów przyjął Jarosław Gowin i jego Porozumienie. Były wicepremier chce być na prawicy przeciwwagą dla porywczego i radykalnego Ziobry. Od objęcia władzy przez Zjednoczoną Prawicę, gowinowcy chcą być ludzką twarzą koalicji – nowoczesną, ciągnącą w stronę centrum, dbającą o przedsiębiorców, wolny rynek i rozwój technologiczny.
Sytuacja Gowina jest diametralnie różna od tej Ziobry także z dwóch innych powodów. Po pierwsze, w Zjednoczonej Prawicy wciąż wiele osób ma duży żal do Gowina za zablokowanie wyborów prezydenckich 10 maja. Andrzej Duda miał wówczas szansę wygrać już w pierwszej turze, a ostatecznie musiał stoczyć bój na śmierć i życie z Rafałem Trzaskowskim. Po drugie, w wyniku wyborczej wolty wiosną tego roku, Gowin niemal stracił panowanie nad swoją partią. W pewnym momencie wiele wskazywało, że czołowe postacie Porozumienia przeszły na stronę PiS-u, a Gowin po swojej stronie po prostu nie ma szabel.
Kiedy więc Solidarna Polska licytowała się z PiS-em na prawicowość i probowała przejąć rząd dusz w elektoracie Zjednoczonej Prawicy, Gowin krok po kroku sklejał partię i odzyskiwał w niej wpływy. Dzisiaj sytuacja wygląda tak, że prezes Porozumienia jest pewny powrotu do rządu, chociaż wciąż nie jest przesądzone, jaki resort obejmie (był namawiany na zostanie szefem dyplomacji, ale odrzucił tę propozycję). Z rządem najpewniej pożegna się zaś Jadwiga Emilewicz, która wiosną stanęła po stronie PiS-u, a nie Gowina. Sam Gowin ponownie ma zaś zostać wicepremierem.
Plan Kaczyńskiego vs interesy koalicjantów
Chociaż Ziobro i Gowin nie pałają do siebie największą sympatią i zarówno politycznie, jak i charakterologicznie różni ich bardzo wiele, to w obecnej sytuacji mają jeden wspólny cel – nie dać się rozegrać Kaczyńskiemu. Redukcja liczby resortów z 20 do 11-12, jak chciałby prezes PiS-u, oznaczałaby, że Solidarna Polska i Porozumienie stracą po jednym ministerstwie, czyli połowę aktualnego stanu posiadania.
Na to ani Ziobro, ani Gowin zgodzić się nie chcą. Zresztą wymagałoby to opracowania zupełnie nowej umowy koalicyjnej. Dokument podpisany po wyborach parlamentarnych w 2019 roku gwarantuje obu koalicjantom m.in. po dwie teki w rządzie. Według OKO.press, po wieczornym spotkaniu 3 września, trójka liderów Zjednoczonej Prawicy zgodziła się w kwestii redukcji liczby ministerstw z 20 do 12. Ziobro i Gowin wciąż walczą jednak o to, żeby w nowym rozdaniu zachować po dwa resorty przypadające na każdą z partii.
Ani jeden, ani drugi koalicjant nie chce płacić ceny za pomysły Kaczyńskiego. Prezes PiS chce skoordynować rekonstrukcję rządu z jesienną przebudową swojej partii. Rozdzielone mają zostać m.in. funkcje ministerialne i funkcje szefów regionów. Jak pisze OKO.press, prezes PiS-u zorientował się, że ministrowie zarządzający strukturami w „terenie” mają na to za mało czasu i są w tym mniej efektywni. Konsekwencje partia płaci podczas kampanii wyborczych.
Kaczyńskiemu marzy się też odmłodzenie partii, bo w ostatnich wyborach najmłodsza grupa wyborców (19-29 lat) pokazała PiS-owi żółtą, jeśli nie czerwoną kartkę. W drugiej turze aż dwie trzecie z nich wybrało Rafała Trzaskowskiego, a nie Andrzeja Dudę. Dotychczas brak poparcia młodych nie był dotkliwym problemem, bo do wyborów chodziła jedna czwarta lub jedna trzecia z nich. Teraz to się zmieniło i młodzi do urn poszli masowo. Jeśli więc PiS dalej będzie traciło wpływy w tej grupie elektoratu, w 2023 roku może to kosztować Zjednoczoną Prawicę wyborczą porażkę.
gazeta.pl