O obniżce podatków możemy zapomnieć, zamiast tego czekają nas nowe składki, daniny i opłaty, a do tego utrzymanie programów socjalnych i nowe transfery, które muszą skończyć się katastrofą. To droga polityki gospodarczej wybrana przez rząd Mateusza Morawieckiego.
Zgodnie z keynsistowską teorią gospodarczą w czasie kryzysu PiS będzie starał się pobudzić gospodarkę poprzez wielkie inwestycje i bezpośrednie transfery gotówkowe do Polaków.
Nowe podatki
Na obniżkę podatków nie mamy co liczyć. Polityka PiS jest jasna – obniżanie stóp procentowych, by zniechęcić do oszczędzania pieniędzy, a tych którzy mimo wszystko by coś odkładali złupić nowymi podatkami.
Widzimy to już tuż po wyborach. Po pierwsze podatek od platform streamingowych, po drugie nowelizacja nieistniejącej ustawy, wprowadzająca podatek cukrowy, a w przygotowaniu kolejne jak opłata depozytowa od każdego litra oleju silnikowego oraz podatek handlowy.
Programy socjalne
Utrzymane zostaną, mimo apeli ekonomistów, programy socjalne takie jak 500 plus nawet na pierwsze dziecko, 13 i 14 emerytura, czy wyprawka plus. Do tego możemy spodziewać się nowych projektów, co już widzimy chociażby na przykładzie uchwalonego bonu turystycznego.
– Aby rozruszać gospodarkę po kryzysie, chcemy jak najwięcej płynności wpompować w sektor przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Te programy wpisują się w te plany – powiedział minister finansów Tadeusz Kościński.
Wielkie inwestycje
Kolejnym punktem programu PiS są wielkie inwestycje, które zapowiadał szef resortu finansów. – Będziemy kontynuowali duże projekty inwestycyjne, jak budowa CPK i przekop Mierzei Wiślanej. Ale równie ważne są inwestycje lokalne: w drogi, mosty, szpitale, szkoły – mówił.
Kościński chce zatem tworzyć miejsca pracy, co jednak nie jest możliwe. Państwo może jedynie przenieść miejsca pracy z sektora prywatnego do publicznego, najczęściej mniej efektywnego, gdyż nie ma żadnych własnych środków, które mogłyby owo miejsce pracy sfinansować. Równie dobrze Kościński mógłby zlecić kopanie i zakopywanie dołów, przecież tak samo „stworzyłby miejsca pracy”.
Krótkowzroczność polityków
Rozwiązanie takie przyniesie jednak opłakane skutki, o czym na łamach fee.org pisze dr Paul Cwik, ekonomista z University of Mount Olive. – Za każdym razem, gdy mamy do czynienia z recesją albo spowolnieniem gospodarczym, klasa polityczna zaczyna wołać, że „musimy stymulować gospodarkę” – wskazuje i podkreśla, że wynika to głównie z krótkowzroczności polityków demokratycznych.
– Najszybszym sposobem na zwiększenie PKB jest zrobienie tego poprzez konsumpcję. Jednak jeśli konsumpcja spada, to potrzeba silnego bodźca, aby pozostałe składowe wypełniły powstały ubytek. Dlatego najpopularniejszym działaniem rządów jest pobudzanie konsumpcji – pisze dr Cwik.
Ekonomista przypomina, że rząd jedynie może „przenieść” pieniądze z jednego miejsca w drugie, przy okazji dużą część marnując. Polityka taka przyczynia się również do wzrostu inflacji, czego konsekwencją jest wzrost cen.
Zatoczyliśmy koło
– Stymulacja przez rząd nie jest rozwiązaniem, ponieważ nie powoduje i nie może spowodować wzrostu gospodarczego. Gdyby wzrost wydatków wystarczał do spowodowania wzrostu gospodarczego, to każdy rząd byłby w stanie osiągnąć ogromny wzrost gospodarczy – wskazuje dr Cwik.
– Wenezuela byłaby krajem niesłychanie bogatym, a nie obrazem nędzy i rozpaczy. Związek Sowiecki nie tylko wciąż by istniał, ale wszystkie państwa świata by mu zazdrościły. Historia pokazuje nam raz po raz nieskuteczność bezmyślnych wydatków rządowych – podsumowuje ekonomista.