Prof. Borodziej o Lechu Wałęsie

– Rozpad „Solidarnośći” był nieuchronny. A do tego doszła fatalna prezydentura Lecha Wałęsy, który był chyba najgorszym prezydentem w III RP. Swój wspaniały mit z lat 80., tak silnie związany z nazwą „Solidarności”, roztrwonił. Nie zapomnijmy jednak, że zawsze miał wrogów, którzy byli najskuteczniejsi w destrukcji jego roli i podawaniu w wątpliwość tego, co stało się w Stoczni Gdańskiej, np. w rozpowszechnianiu fałszywej historii o „Bolku”, który został przywieziony motorówką przez SB. Niestety, znaczna część ludzi wierzy w te bzdury – mówi Faktowi w 40. rocznicę powstania „Solidarności” prof. Włodzimierz Borodziej, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego.

 Andrzej Kaniewski, Fakt:   Spośród liczących się w Polsce partii tylko jedna ma w nazwie słowo nawiązujące do solidarności. Czy politycy nie lubią już słowa „solidarność” ?  Prof. Włodzimierz Borodziej:  Nie przepadają za nim. To hasło w 1980 r. zostało mottem nowego ruchu społecznego, który był jednocześnie związkiem zawodowym i faktycznie partią polityczną. Powstało w warunkach społeczeństwa socjalistycznego, w którym rozpiętość dochodów była bardzo mała. W takich warunkach solidarność ludzi, którzy jakoś wiążą koniec z końcem – nikt nie umiera z głodu, milionerów jest co kot napłakał – była wartością dodaną: jednostki stawały się społeczeństwem. Dziś solidarność, w warunkach trwającego wiele lat drapieżnego kapitalizmu, straciła nośność.  Czy rozpad „Solidarności” w latach 1989-1991 był zjawiskiem naturalnym?  – „Solidarność” kształtowała się jako ruch anty – przeciwko władzy komunistycznej. Kiedy zniknął wspólny wróg, w „Solidarności” pojawiły się różnice. To wspólne dla krajów postkomunistycznych, które nie stały się dyktaturami. Wszędzie tam ludzie, którzy działali w opozycji, narażali zdrowie i życie, przegrali. Dziś już nie są na szczytach polityki. To naturalny proces – tworzą się partie polityczne, definiowane wokół różnych interesów. „Solidarność”, tak naprawdę, nie jest dla nich żadną wartością. Jej rozpad był nieuchronny. A do tego doszła fatalna prezydentura Lecha Wałęsy, który był chyba najgorszym prezydentem w III RP. Swój wspaniały mit z lat 80. tak silnie związany z nazwą „Solidarności” roztrwonił. Nie zapomnijmy jednak, że zawsze miał wrogów, którzy byli najskuteczniejsi w destrukcji jego roli i podawaniu w wątpliwość tego, co stało się w Stoczni Gdańskiej, np. w rozpowszechnianiu fałszywej historii o „Bolku”, który został przywieziony motorówką przez SB. Niestety, znaczna część ludzi wierzy w te bzdury.  Czy to, że w Polsce przestała istnieć, lub skarlała solidarność społeczna, jest pana zdaniem efektem zachowań polityków, działania instytucji państwowych, niemożności zbudowania społeczeństwa obywatelskiego, o które pierwsza „Solidarność” tak bardzo zabiegała?  – Jest taka teoria Ralfa Dahrendorfa, który po roku 1990 napisał słynny „List do pewnego Pana w Warszawie”, czyli w domyśle do Jaruzelskiego. Pisał tam, że na uchwalenie demokratycznej konstytucji potrzeba sześciu miesięcy, na naprawienie gospodarki po komunizmie sześciu lat, a na utworzenie społeczeństwa obywatelskiego sześćdziesięciu. Moim zdaniem, społeczeństwo obywatelskie w nowych warunkach ustrojowych, w których hasła konkurencyjności są ważniejsze od solidarności, jest nadal na etapie PRL-u. Jest ciągle – jak to ujął jeden z socjologów polskich w latach 80. – społeczeństwem amoralnego familiaryzmu. To znaczy, lojalność dotyczy najbliższej rodziny, przyjaciół, potem jest duże nic, a potem jest hasło naród. W budowie społeczeństwa obywatelskiego, które powinno być podstawowym elementem demokracji, jesteśmy więc mniej więcej w tym samym miejscu, w którym byliśmy w 1989 roku.  Mamy także setną rocznicę Bitwy Warszawskiej. Międzywojenna Polska, do której tak chętnie odwołują się politycy, nie była krajem, który mógłby chwalić się społeczną solidarnością.  – II Rzeczpospolita była w wyjątkowo trudnej sytuacji. Musiała scalić trzy, a nawet cztery systemy prawno-polityczne. Do tego 10 lat po uzyskaniu niepodległości wybuchł wielki kryzys, który rozłożył Polskę na łopatki. II RP udało się wpoić części obywatelom narodowości polskiej poczucie identyfikacji narodu z państwem, ale to z założenia nie odnosiło się do jednej trzeciej obywateli Polski, którzy byli innego pochodzenia etnicznego. Na jakiekolwiek budowanie społecznej solidarności było mało czasu – międzywojenna Polska przetrwała raptem 21 lat. A my po 31 latach od przełomu i 40 latach po pierwszej „Solidarności” też tego nie dokonaliśmy.  Odnoszę wrażenie, że wielu ludzi nie ma poczucia, że żyje w swoim państwie, ciągle bowiem utrzymuje się podgrzewany przez polityków podział na my i oni. Co musiałoby się stać, by na pierwszym miejscu była solidarność społeczna i międzypokoleniowa, a nie koszmarny podział na my i oni?  – Ludzie przede wszystkim oczekują od państwa, że zapewni im bezpieczeństwo. Pozostało wiele odruchów z czasów zaborów i okupacji – występują one z różną siłą w różnych regionach kraju – że władza nie jest „nasza”, ale „ich”. Co nie jest polskim fenomenem. Włochy, państwo bez przeszłości zaborów i okupacji, dzielą się inaczej, regionalnie, ale skutek jest podobny. Takie podziały i wynikające z nich konflikty są wyniszczające dla kraju i dla społeczeństwa. Przyczynia się do wykształcania się trzech współistniejących w czasie i przestrzeni, ale niewiele mających sobie do powiedzenia plemion: liberalnego, tradycyjnego i tego, które ma wszystko w nosie, bo w dniu wyborów urządza sobie grilla.  Jakie miejsce, jako historyk, przyznałby pan „Solidarności” 1980 roku?  „Solidarność” powinna stać się symbolem narodowym. Nie mamy ich tak wiele. Z założenia wykluczam wielkie klęski, którymi tak uwielbiamy się samobiczować. Grunwald, Wiedeń, Wawel, Bitwa Warszawska, Jan Paweł II, romantyzm, w którym każdy znajdzie coś dla siebie, Herbert, Miłosz, Szymborska, filmowa szkoła polska – „Solidarność” z 1980 roku powinna mieć tę samą rangę.

Prof. Włodzimierz Borodziej, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego.

„Solidarność” kształtowała się jako ruch antykomunistyczny.

Lech Wałęsa był niekwestionowanym liderem ruchu „Solidarność”.

– Kiedy zniknął wspólny wróg, w „Solidarności” pojawiły się różnice. To wspólne dla krajów postkomunistycznych, które nie stały się dyktaturami. Wszędzie tam ludzie, którzy działali w opozycji, narażali zdrowie i życie, przegrali. Dziś już nie są na szczytach polityki – mówi Faktowi historyk prof. Włodzimierz Borodziej.

Według historyka, Lech Wałęsa podczas swojej prezydentury roztrwonił wspaniały mit „Solidarności”.

Ekspert zaznaczył przy tym, że „pomogli” mu w tym licznie wrogowie, którzy od lat fałszują historię.

31 sierpnia 1980 roku powstała „Solidarność”

– „Solidarność” powinna stać się symbolem narodowym. Nie mamy ich tak wiele. Z założenia wykluczam wielkie klęski, którymi tak uwielbiamy się samobiczować. Grunwald, Wiedeń, Wawel, Bitwa Warszawska, Jan Paweł II, romantyzm, w którym każdy znajdzie coś dla siebie, Herbert, Miłosz, Szymborska, filmowa szkoła polska – „Solidarność” z 1980 roku powinna mieć tę samą rangę – mówi Faktowi prof. Borodziej.

FAKT.PL

Więcej postów