W polskiej amunicji zagraniczny proch. Na własny jeszcze poczekamy

Polski przemysł zbrojeniowy od dziesięcioleci nie jest go w stanie samodzielnie produkować, a to od dawna symbol militarnego bezpieczeństwa i niezależności. Przed wiekami wymyślili go Chińczycy, a my nadal nie umiemy? Brak polskiego prochu to jedna z bardziej dolegliwych zadr w naszej zbrojeniówce. A chodzi przecież o coś więcej niż ambicję.

Najpierw „autopoprawka”. Nieprawdą jest, że Polska w ogóle nie produkuje samodzielnie prochu. Problem w tym, że robimy jedynie proch czarny, tzw. jednobazowy, który przynajmniej już od dwóch setek lat nie cieszy się zainteresowaniem militarnym. 

W naszym prochu nitroceluloza stanowi nawet 97 proc. składu. Prochy bardziej zaawansowane, nazywane wielobazowymi, których najważniejszym składnikiem jest wprawdzie również nitroceluloza, zawierają jej jednak znacznie mniej. Najwyżej 50-60 proc. 

My takie prochy, jako gotowy produkt, kupujemy za granicą. Głównie w Niemczech, którzy są liderem na Starym Kontynencie, choć nie tylko tam. Własne nowoczesne prochy produkują Francja, Finlandia, Czechy, Słowacja, a także Szwajcaria. Największym ich światowym producentem są Stany Zjednoczone. 

Do ostatniego wystrzału…

Dlaczego produkcja własnego nowoczesnego prochu jest ważna, nikomu nie trzeba tłumaczyć. To, obok krajowej amunicji, kluczowy produkt mający wpływ na obronność kraju. 

Jego produkcja, o czym czasami przypominają politycy, jest ważnym ogniwem samodzielności i suwerenności naszego przemysłu obronnego. Zapewnia wojsku możliwość prowadzenia walki i gwarantuje, że w przypadku konfliktu zbrojnego nie dojdzie do sytuacji, że żołnierze, po wyczerpaniu zapasów amunicji, nie będą mieli czym strzelać. 

– Nie ma co liczyć, że w przypadku wojny, firma z siedzibą w Niemczech, Austrii czy Stanach Zjednoczonych będzie nam dostarczać części, podzespoły, rakiety czy amunicję dlatego, że podpisała taką umowę. W takich przypadkach każde państwo zaspakaja swoje potrzeby – podkreśla w rozmowie z WNP.PL gen. Adam Duda, były szef Inspektoratu Uzbrojenia. 

To irytujące, że Polska, niezbyt bogata i nie najnowocześniejsza w okresie międzywojennym XX w., produkowała samodzielnie prochy do potrzeb militarnych oraz nitrocelulozę. A dziś? 

By nie spalić na panewce

Zakłady w Pionkach wytwarzały nitrocelulozę także po wojnie, niestety, wraz z transformacją ustrojową i zmniejszeniem armii, zbankrutowały. Technologię do produkcji nowoczesnych prochów dla polskiego przemysłu próbowano pozyskać przy okazji negocjacji nad offsetem do umowy na zakup francuskich śmigłowców wielozadaniowych EC-752 Caracal.

Kontrakt zerwano, a tym samym z pozyskania technologii do produkcji prochu od Francuzów nic nie wyszło. Nadzieję na zmianę tej sytuacji dostaliśmy we wrześniu 2018 r. 

Dowiedzieliśmy się wówczas, że naukowcy z Wojskowej Akademii Technicznej, pod kierunkiem dziekana Wydziału Nowych Technologii i Chemii prof. Stanisława Cudziły, opracowali technologię wytwarzania prochu kompozytowego. Według ich zapewnień może on z powodzeniem służyć do produkcji amunicji do czołgów T-72 i PT-91, jak i Leopardów oraz całej gamy amunicji artyleryjskiej, jak również i strzeleckiej, np. do karabinów snajperskich. 

Czekając na 400 mln

Taki proch, choć nie rozwiązuje wszystkich problemów, jest trwalszy, bezpieczniejszy w użytkowaniu i bardziej energetyczny od prochów z dużą zawartością nitrocelulozy. Jest w nim zaledwie ok. 10 proc. nitrocelulozy. W 80 proc. składa się on z heksogenu. 

Ten zaś materiał wybuchowy, co nie jest bez znaczenia, produkowany jest przez polski przemysł, w bydgoskim Nitro-Chemie. 

– Proch kompozytowy może być wytwarzany na istniejących w Polsce instalacjach, na których produkowany jest obecnie tzw. proch jednobazowy. Niepotrzebne są do tego inwestycje w dodatkowe urządzenia – mówi WNP.PL prof. Cudziło. 

Budowę nowoczesnej linii technologicznej do produkcji nitrocelulozy zapowiedział w maju 2018 r. premier Mateusz Morawiecki podczas wizyty w zakładach w Pionkach. 

Zapowiedział, że rząd przeznaczy w ciągu najbliższych kilku lat 250-300 mln zł na budowę polskiej linii produkcyjnej nitrocelulozy. W listopadzie 2019 r. premier Morawiecki i prezes Polskiej Grupy Zbrojeniowej podpisali umowę na dokapitalizowanie spółki Mesko, do której należą zakłady w Pionkach, kwotą 400 mln zł. 

Ówczesny prezes PGZ Witold Słowik zapowiedział, że za trzy lata zostanie wznowiona produkcja nitrocelulozy, potrzebnej do wyrobu amunicji. Jak się dowiedział WNP.PL, jak dotąd Mesko nie dostało jeszcze zapowiadanych pieniędzy. 

W lipcu 2020 r. premier Mateusz Morawiecki podczas wizyty przed wyborami prezydenckimi w zakładach spółki Mesko zapowiedział kolejną inwestycję w zakłady w wysokości 300-400 mln zł. Według dziekana Cudziły nie znaczy to, że prace nad wdrożeniem prochów kompozytowych zostaną zawieszone. 

Wystrzelimy za 5 lat

– Rozwój zdolności wytwarzania nowoczesnych prochów powinien iść dwutorowo, bo prochy kompozytowe i nitrocelulozowe mają inne właściwości i mogą być przeznaczone do różnych zastosowań – uważa. 

Zapytaliśmy, na jakim etapie są prowadzone badania i kiedy rozpocznie się przemysłowa, krajowa produkcja prochu? 

– Przypuszczam, że na powstanie linii produkcyjnej w polskich zakładach do produkcji klasycznego prochu wielobazowego, takiego jak niemiecki JA-2, używanego w amunicji 120 mm, trzeba będzie poczekać przynajmniej 5 lat – twierdzi prof. Cudziło.

– Być może za 5 lat powstanie też linia do produkcji nitrocelulozy i uniezależnimy się od dostaw tego podstawowego surowca, absolutnie niezbędnego do produkcji wszystkich rodzajów amunicji – dodaje. Oby nie trwało to dłużej. 

Co z prochem kompozytowym?

– Obecnie wciąż jeszcze jesteśmy na etapie badań prochu kompozytowego, ale są to już badania przemysłowe. To znaczy, że w warunkach produkcyjnych zakładu przemysłowego badamy pierwszą gotową już partię tego prochu. Do jego wprowadzenia na potrzeby armii potrzeba jeszcze sporo czasu – zastrzega dziekan wydziału WAT. 

Proch będzie musiał przejść jeszcze zaawansowane praktyczne badania zakładowe, ze strzelaniem z działa 120 mm, a potem kolejne, odbiorcze, prowadzone przez wojsko. Jak długo to potrwa, trudno dziś jednoznacznie określić. Jeszcze w tym roku planowano zakończyć badania zakładowe. Dziś nie jest już takie pewne, że się to uda. 

– Wciąż bowiem mamy kłopoty z zakupem surowców do produkcji tego prochu. Dotychczasowe próby wykorzystania do tego heksogenu krajowej produkcji nie powiodły się. Heksogen z Nitro-Chemu nie ma charakterystyki odpowiedniej do naszych zastosowań. Kształt cząstek odbiega od przewidzianych do zastosowania w tym prochu – wyjaśnia Cudziło. 

Heksogen z Francji

W WAT prowadzona jest praca rozwojowa finansowana przez Nitro-Chem, której wynikiem ma być produkcja sferycznych, bardzo małych cząstek heksogenu, ale to kwestia roku, najwyżej dwóch, kiedy będzie możliwa ich produkcja. 

– Na razie kupujemy heksogen francuski. Poszukiwanie materiału, który w pełni odpowiadał naszym wymaganiom, trwało ponad rok. A i tak ostatnia partia, którą dostaliśmy, nie do końca spełnia nasze wymagania. Lepszego jednak nie dało się nigdzie kupić – opowiada Cudziło. 

Dodaje, że badania prochu, prowadzone w zakładach w Pionkach, bazują na tej właśnie partii francuskiego heksogenu. – Obecnie najważniejsze jest uzyskanie krajowego heksogenu o parametrach koniecznych dla produkcji prochu kompozytowego – uważa. 

– Jestem pewien, że wkrótce uda nam się uzyskać kompozytowy materiał miotający do produkcji wielu rodzajów amunicji, który będzie satysfakcjonował zarówno Mesko, Nitro-Chem, jak i Pionki – deklaruje prof. Cudziło. 

Włodek Kaleta

Więcej postów