Uporem, hardością i mimo druzgocących dowodów Łukasz Szumowski kompromituje stan lekarski i korporację profesorską. Mówię to nie tylko jako publicysta, ale także jako profesor i bioetyk.
Na podstawie informacji uzyskanych przez dociekliwych dziennikarzy z takich redakcji jak „Gazeta Wyborcza”, TVN24 i „Fakt” oraz posłów opozycji, prowadzących kontrolę poselską, zreferuję główne ustalenia „afery Szumowskiego”. Ma kilka wątków, a właściwie składa się z kilku afer pachnących brutalną korupcją.
Cztery afery korupcją pachnące
- Instruktor narciarski i właściciel pensjonatu z Zakopanego Łukasz G., bliski kolega brata ministra Marcina oraz samego ministra, niezajmujący się na co dzień handlem wyrobami medycznymi, otrzymał – dzięki znajomościom – kontrakty rządowe na sprzedaż masek filtrujących klasy FFP2 i FFP3 oraz masek chirurgicznych. Łukasz G. dostarczył towar nienadający się do użytku, z fałszywym certyfikatem. Jak ustaliła „Gazeta Wyborcza”, dał za niego producentom w Chinach niecałe 900 zł, a rząd zapłacił prawie 5 mln zł. Sprawą tego wyłudzenia zajmuje się CBA. Na mniejszą skalę podhalańczycy zrobili też interes z resortem na przyłbicach.
- Ministerstwo Zdrowia zakupiło od firmy E&K z Lublina zajmującej się lotnictwem 1200 respiratorów za dramatycznie zawyżoną kwotę blisko 200 mln zł. Właścicielem tej firmy jest Andrzej Izdebski, mający na koncie nielegalny handel bronią, którą sprzedawał objętym embargiem podmiotom zaangażowanym w brutalne konflikty. W związku ze sprawą respiratorów, maseczek i przyłbic warto zauważyć, że wiceminister w resorcie Szumowskiego Janusz Cieszyński inspirował poprawkę do ustawy o zwalczaniu koronawirusa, zapewniającą bezkarność urzędnikom dokonującym nadużyć przy zakupie towarów i usług służących zwalczaniu epidemii. Nic dziwnego. Bardzo drogich zakupów było w Ministerstwie Zdrowia wiele. Oprócz wymienionych produktów duże wątpliwości budzą ceny, jakie płaci MZ za testy do wykrywania zakażeń.
- Zanim został ministrem zdrowia, Łukasz Szumowski robił interesy ze spółką Necor, której właścicielem był gangster Daniel O., szef tzw. suwalskiej ośmiornicy. Miał on zbudować w Bielsku Podlaskim klinikę kardiologiczną. Spółka, w której udziały miała żona Szumowskiego, emitowała w tym celu obligacje bez pokrycia. W tym czasie Szumowski był wiceministrem nauki, a potem ministrem zdrowia. Właściciele obligacji zostali oszukani, jak wiele innych osób, od których Daniel O. wyłudził pieniądze – chcąc nie chcąc, znany kardiolog prof. Szumowski swoim nazwiskiem uwierzytelniał handel lipnymi papierami prowadzony przez znanego oszusta. Ostatecznie szpital powstał – już jako obiekt znanej firmy Scanmed.
- Łukasz Szumowski, będąc w ewidentnym konflikcie interesów, przyjął od Jarosława Gowina stanowisko wiceministra w resorcie nauki i szkolnictwa wyższego mimo powiązań z firmami, które otrzymały i wciąż starały się o dotacje z podległego MNiSW Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Chodzi o firmę Simplicardiac, w której udziały ma rodzinna firma Szumowski Investments, a także o firmę Life Science Innovations, również mającą wkłady ze strony Szumowski Investements. Kontrola z ministerstwa wykazała, że warte miliony kontrakty wykonywano z rażącym naruszeniem przepisów. Sprawa była tak bulwersująca, że Gowin poprosił CBA o przeprowadzenie śledztwa. O śledztwie nic nie wiadomo, natomiast Szumowski został wiceministrem. Konflikt interesów i ryzyko faworyzowania jego firm miało zostać naiwnie zakamuflowane poprzez przekazanie żonie udziałów w firmach Vestera i Szumowski Investments.
Od tego czasu NCBR, w pełni zależne od MNiSW, bardzo hojnie i gorliwie obdarowywało dotacjami liczne przedsiębiorstwa brata i żony ministra Szumowskiego. Life Science Innovations otrzymała np. 24 mln zł na pożyczki dla start-upów, a powiązana z nią firma Lifeflow – jeszcze 13 mln. Generalnie start-upy otrzymujące pożyczki musiały dopuścić do interesu swego „anioła biznesu”, czyli dotowaną ze środków publicznych Life Science Innovations. To jednak nic w porównaniu z serią dotacji na łączną kwotę 187 mln dla firmy OncoArnedi Therapeutics, której prezesem jest brat ministra. Były to granty na badania biomedyczne. Większość tych pieniędzy przyznano firmie za czasów PiS, a 53 mln – gdy nadzór z ramienia resortu nad NCBiR (agencji przyznającej dotacje) pełnił właśnie wiceminister Szumowski. A na marginesie warto dodać, że kwot uzyskanych ze zbycia udziałów na rzecz żony Łukasz Szumowski nie wpisał do oświadczenia majątkowego, w świetle którego dysponował on gotówką w wysokości 1134 zł.
Kaczyński musi się pozbyć Szumowskiego
Robi wrażenie, prawda? Zwłaszcza na takich jak my, którzy patrzą na każdą stuzłotówkę. Za dużo tego. Za dużo, żeby zamieść pod dywan, wykpić czy przeczekać. Nie pomoże Jarosław Kaczyński, który odniósł się do afery Szumowskiego tymi słowy: „To atak na człowieka, który okazał się ikoną skutecznej walki z koronawirusem. (…) Mówienie tu o jakichkolwiek nadużyciach jest śmiechu warte”.
Nie pomoże, bo choć jak na standardy samego Kaczyńskiego, który żąda od swego kontrahenta biznesowego 50 tys. „dla księdza”, a po należne pieniądze za usługi odsyła go do sądu, „wałki” w resorcie sprawiedliwości są jak przedszkolne igraszki, to jednak opinia publiczna dopnie swego. Nawet grupa wyborców przekonanych, że każda władza kradnie i dobrze, byle ludziom też dawała, w końcu odwróci się od niedawnego bohatera zbiorowej wyobraźni. Kaczyński będzie musiał pozbyć się Szumowskiego, nawet jeśli teraz swoi bronią go, nie przebierając w środkach i słowach.
Marlena Maląg, minister rodziny, pracy i polityki społecznej, będzie się jeszcze wstydzić swoich oszczerczych i koślawych słów: „Nie ma przyzwolenia dla niegodziwej postawy, jaka ma miejsce wobec ministra zdrowia i jego rodziny oraz nieprawdziwych tez godzących w dobre imię prof. Ł. Szumowskiego. (…) Stop mowie nienawiści!”.
Otóż jest i przyzwolenie, i konieczność piętnowania zła, którego twarzą stał się minister zdrowia. Uporem i hardością, mimo druzgocących dowodów na przestępczą działalność ze szkodą dla Ministerstwa Zdrowia, Łukasz Szumowski kompromituje stan lekarski i korporację profesorską. I mówię to nie tylko jako publicysta – mówię to także jako profesor i jako bioetyk.
Szumowski, skompromitowany człowiek
Szumowski idzie w zaparte, robi złą minę do przegranej gry i zachowuje się jak desperat, który w obliczu katastrofy zdolny jest jedynie zaprzeczać faktom i udawać, że nic się nie stało. To idiotyczna i kompletnie nieskuteczna strategia. Szumowski nie skorzystał z okazji do złożenia honorowej dymisji, a teraz – w obliczu kaskady nowych informacji i zarzutów – jest już za późno. Odejdzie, ale twarzy nie uratuje. Jest już człowiekiem skompromitowanym, mimo że jest wybitnym lekarzem, o czym zaświadczają jego kompetentni koledzy po fachu. Pozostanie mu przeto wdzięczność pacjentów, która jest dozgonna, lecz dobre imię – jako lekarza i polityka – zostało utracone.
Nie wykluczam, że Łukasz Szumowski w ogóle nie rozumie, co zrobił. Być może należy do ludzi, którzy sądzą, że jeśli nie naruszają prawa, to są niewinni. Takie przekonanie znamionuje daleko posuniętą demoralizację, lecz niestety spotyka się je często nawet wśród ludzi prominentnych. Przypominam więc, że prof. Szumowskiego, zarówno jako lekarza, jak i polityka, obowiązuje znacznie więcej niż przestrzeganie prawa. Nawet jeśli prawa nie złamał, nie ma żadnych wątpliwości, że działał w warunkach konfliktu interesów i ponosi moralną odpowiedzialność za przestępstwa popełnione przez ludzi z jego najbliższego otoczenia – instytucjonalnego, prywatnego i biznesowego.
Dymisja jest w takiej sytuacji absolutnym minimum, jednakże bardzo mało prawdopodobne, żeby po utracie przez obóz rządzący bezpośredniej kontroli nad prokuraturą i sądami sprawa Szumowskiego na tym się skończyła. Jego los zależy dziś od losu reżimu, a przeto jest bardzo niepewny. Przyjdzie czas, że prokurator spyta Kaczyńskiego o 50 tys. dla księdza, a Szumowskiego o obligacje Necora i wiele innych spraw.
Oczywisty konflikt interesów
Nie jestem sądem i nie rozstrzygam o winie Szumowskiego w kategoriach prawnych. W przypadku lekarza to sprawa drugorzędna – jest to bowiem zawód zaufania publicznego, wobec czego sądzimy lekarzy najpierw według praw moralnych, a dopiero później według Kodeksu karnego. Wina, która obciąża Szumowskiego, polega na działaniu w warunkach konfliktu interesów i niezdolności do przeciwdziałania jego skutkom, co jest podstawowym obowiązkiem osób na ważnych stanowiskach.
Prominentni lekarze prawie zawsze pozostają w jakimś konflikcie interesów. Polega on na tym, że danej osobie, np. właśnie lekarzowi, osobiście opłaca się podejmować określone decyzje, a więc kierować się interesem prywatnym, zamiast strzec prawidłowej i bezstronnej procedury. Istnieje bardzo wiele sytuacji tego rodzaju. Oto kilka przykładów: lekarz pracuje w prywatnej klinice i publicznym szpitalu, a niektórzy jego pacjenci leczą się w obu miejscach; lekarz współpracuje z firmą farmaceutyczną, a jednocześnie odpowiada za zakupy leków dla szpitala; lekarz ma udziały w spółce, która robi interesy z urzędem bądź szpitalem, gdzie jest zatrudniony na kierowniczym stanowisku.
Nie każdy konflikt interesów jest nie do opanowania i nie każdy wymaga rezygnacji z jakiegoś stanowiska czy funkcji. Bywa jednakże i tak, że w subiektywnym poczuciu lekarz zdolny jest zachować bezstronność, lecz nie może liczyć na pełne zaufanie opinii społecznej oraz praworządność współpracowników. Jeśli pacjenci nie ufają lekarzowi na dygnitarskim stanowisku i podejrzewają, że nie będzie bezstronny, albo też on sam nie może być pewien, że współpracownicy i podwładni nie będą starali się mu przypochlebiać, podejmując decyzje z uwagi na korzyść swego szefa, to mimo najlepszych chęci trzeba zrezygnować ze stanowiska lub go nie przyjmować. Z pewnością lekarz mający udziały w firmach prowadzących interesy z rządem nie może być członkiem rządu. Tym bardziej jeśli dopuści się kamuflażu polegającego na pozornym wyzbyciu się kontroli nad swoimi udziałami poprzez przekazanie ich bliskiej osobie (np. żonie). W takim przypadku zaufanie do lekarza, jeśli chodzi o jego czyste intencje i zdolność zapanowania nad konfliktem interesów, spada do zera.
Etyka do zamrażarki
Powtórzmy: jest całkiem prawdopodobne, że prof. Szumowski niewiele wie o problemie konfliktu interesów. Za to na Zachodzie każdy lekarz jest uczony, jak powinien się zachować. Pierwszym, wstępnym warunkiem opanowania konfliktu interesów jest ujawnienie go. To jednak samo przez się niewiele daje. Zwykle trzeba ponadto oddać się pod osąd odpowiedniego gremium, które oceni, czy konflikt interesów w danym wypadku stoi na przeszkodzie wypełnianiu jakiejś funkcji przez lekarza. Czasami potrzebny jest specjalny nadzór z tym związany. Są na to procedury i metody.
W Polsce lekarze nie chcą o tym słyszeć, aż dochodzi do tego, że biznesmen zostaje ministrem. Tytułem anegdoty wspomnę, że pomagałem niegdyś ministrowi Bartoszowi Arłukowiczowi utworzyć w MZ Zespół ds. Etyki w Medycynie. Pierwszym i jedynym stworzonym przez nas dokumentem było właśnie opracowanie na temat konfliktu interesów. Minister natychmiast schował nasze rekomendacje do zamrażarki i nigdy ich nie opublikował. Zespół przestał się zbierać, a następny minister, Konstanty Radziwiłł, gdy tylko rozpoczął urzędowanie, niewygodne ciało doradcze rozwiązał. I tak to zalążek krajowego gremium bioetycznego przestał istnieć, a Polska nadal jest bodajże jedynym cywilizowanym krajem, który nie posiada narodowej instytucji bioetycznej.
Jak widać, konflikt interesów to drażliwy temat dla środowiska medycznego. A skoro się o tym nie mówi, to hulaj dusza, piekła nie ma. I w końcu dochodzi do takich patologii jak afery Szumowskiego.
Wahadło kiedyś odbije w drugą stronę
Kilka dni temu znalazł się na krótko w areszcie pewien biznesmen z Bośni Hercegowiny, premier tego kraju Fadil Novalić oraz jeszcze jeden wysoki urzędnik. Chodzi o aferę z zakupem drogich i niespełniających standardów jakościowych respiratorów. Nie sądzę, aby Bośnia Hercegowina to było akurat państwo o najwyższych standardach praworządności, a zdecydowana akcja prokuratury nie miała tam jakiegoś drugiego dna, niemniej porównanie z naszym krajem jest spektakularne.
W krajach demokratycznych i nie do końca demokratycznych upadają rządy, a ministrowie idą siedzieć z powodu nadużyć, których rozmiary są wręcz kieszonkowe w porównaniu z tym, co dzieje się w Polsce PiS. Jednak do czasu. To wahadło kiedyś odbije w drugą stronę. Bezczelność i pycha rozbisurmanionej władzy, która straciła nie tylko poczucie przyzwoitości, lecz nawet instynkt samozachowawczy, prowadzą ją do zguby. Strach się bać, panie Szumowski!
JAN HARTMAN