To najbardziej skrajne rozwiązanie, które jest dziś rozważane przez liderów PiS, by doprowadzić do wyborów prezydenckich na ich warunkach. Kiedy pierwszy raz dziennikarze Onetu usłyszeli w minionym tygodniu o możliwej dymisji Andrzeja Dudy, nasi rozmówcy w obozie władzy przedstawiali to jako wariant ostateczny, tzw. opcję atomową, której prezes PiS Jarosław Kaczyński użyje tylko w ostateczności.
Od tego czasu zmieniło się jedno: wszystkie inne warianty organizacji wyborów prezydenckich stają się coraz trudniejsze do zrealizowania. Dlatego — jak słyszymy w PiS — dymisja Andrzeja Dudy jest poważnie brana pod uwagę. Wiemy, że w obozie władzy analizowano taką sytuację w oparciu o opinie związanych z PiS prawników.
Recepta na wyborcze bolączki
Dymisja Dudy to recepta na wszystkie bolączki związane z organizacją wyborów korespondencyjnych w maju. Głosowaniu prezydenckiemu w takim terminie sprzeciwia się niedawny wicepremier Jarosław Gowin, lider koalicyjnego Porozumienia. Dowodzona przez PiS koalicja ma w Sejmie 235 posłów, czyli raptem o 4 mandaty więcej od minimalnej większości. Jest w tym 18 mandatów Gowina i jego ludzi.
Przez ostatnie dni PiS robiło podchody do posłów Porozumienia, próbując ich przekupić lub nastraszyć. Na niewiele się to zdało. Wszystko wskazuje na to, że przy Gowinie zostanie wystarczająco wielu, by — wraz z opozycją — pokonać PiS, gdy projekt ustawy o głosowaniu korespondencyjnym pojawi się w tym tygodniu w Sejmie.
Gowin od kilku tygodni negocjuje z Platformą i PSL, co ma pokazywać PiS, że to nie są żarty.
Według naszych rozmówców, jeśli prezes PiS Jarosław Kaczyński nie będzie miał gwarancji, że dysponuje większością niezbędną do uchwalenia wyborów korespondencyjnych w maju, to w ogóle nie podda tego projektu pod głosowanie. Nie może sobie pozwolić na porażkę.
Na horyzoncie same kłopoty
Co wtedy? Same kłopoty. Po pierwsze — termin wyborów. Wszak wciąż formalnie obowiązuje data głosowania 10 maja, czyli w najbliższą niedzielę — ogłoszona jeszcze przed pandemią koronawirusa. Tyle że wiadomo, iż wyborów za kilka dni zrobić się po prostu nie da — mówi o tym nie tylko szef Państwowej Komisji Wyborczej sędzia Sylwester Marciniak, ale nawet przedstawiciele Kancelarii Prezydenta, choćby Andrzej Dera, prezydencki prawnik.
Co prawda PiS przygotowało sobie wyjście awaryjne, czyli przepisy umożliwiające zmianę daty wyborów w czasie pandemii. Tyle że znajdują się one w projekcie ustawy o głosowaniu korespondencyjnym, która — jak napisaliśmy powyżej — w ogóle może nie zostać uchwalona.
W dodatku ostro o żonglowaniu datą zarządzonych już wyborów wypowiedział się w swym stanowisku Sąd Najwyższy, uznając, że „nie jest możliwe »przesunięcie« terminu wyborów”, bo naruszałoby to konstytucję.
Jednym słowem: w razie uchwalenia ustawy o głosowaniu korespondencyjnym, zmiana daty wyborów jest prawnie podejrzana. A bez ustawy po prostu możliwa nie jest.
Kto będzie głową państwa?
Drugi kłopot — kto będzie głową państwa? Jeśli wyborów nie będzie 10 maja ani później, to Polskę czeka ogromny kryzys polityczny. Na początku sierpnia skończy się kadencja Andrzeja Dudy i nie będzie wiadomo, kto ma go zastąpić. Polska konstytucja, dość skrupulatnie opisująca kryzysy związane z brakiem prezydenta, nie przewiduje sytuacji, w której zarządzone wybory prezydenckie by się nie odbyły.
Nie wiadomo, kto po zakończeniu kadencji Dudy pełniłby obowiązki głowy państwa. Czyli nie byłoby jasne, kto podpisuje ustawy — i to w sytuacji trwającej pandemii koronawirusa, gdy nowe antykryzysowe przepisy tworzone są na bieżąco.
Oczywiście, PiS mógłby wprowadzić stan klęski żywiołowej lub stan wyjątkowy. To zatrzymałoby wyborczy zegar i automatycznie przedłużyło kadencję Andrzeja Dudy. Ale jest jeden feler — przepisy o stanach nadzwyczajnych dają zamykanym przez rząd na czas pandemii firmom prawo do łatwego dochodzenia odszkodowań. Gowin twierdzi, że gdyby trzeba było płacić odszkodowania, to skończyłoby się bankructwem państwa — pieniędzy w budżecie starczyłoby co najwyżej na kwartał.
Witek za Dudę
Wszystkich tych problemów PiS uniknie, jeśli postawi na dymisję Dudy. Dobrowolne odejście prezydenta jest bowiem jasno opisane w konstytucji.
W takiej sytuacji głową państwa staje się automatycznie marszałek Sejmu. Konstytucja mówi też, że w razie opróżniania urzędu prezydenta, marszałek Sejmu zarządza nowe wybory „nie później niż w czternastym dniu po opróżnieniu urzędu, wyznaczając datę wyborów na dzień wolny od pracy przypadający w ciągu 60 dni od dnia zarządzenia wyborów”. To dałoby PiS duże pole manewru, bo takie wyjątkowe wybory można zorganizować nawet kilka dni po rezygnacji prezydenta, a najpóźniej 2,5 miesiąca po dymisji.
W praktyce znaczy to, że gdyby Duda podał się do dymisji — dajmy na to — dziś, to marszałek Witek może zarządzić wybory w każdym terminie od najbliższej niedzieli do połowy lipca. Druga tura, tak jak zwykle, odbyłaby się dwa tygodnie po pierwszej. A zatem nowy prezydent byłby znany najpóźniej pod koniec lipca lub na początku sierpnia.
Ucieczka do przodu
Takie rozwiązanie pozwoliłoby też PiS na ucieczkę do przodu od kłopotów związanych z organizacją wyborów korespondencyjnych. W tej chwili obóz władzy organizuje je bez podstawy prawnej. Wszak kwestionowana przez Gowina i opozycję ustawa o wyborach korespondencyjnych nie została jeszcze uchwalona. Projekt wciąż jest w kontrolowanym przez opozycję Senacie, który nie spieszy się z pracami i przekaże go do Sejmu w ostatnim możliwym terminie, czyli w połowie tego tygodnia. Ponieważ nie ma przepisów, to wielu samorządowców niezwiązanych z PiS nie chce przekazywać Poczcie Polskiej danych z rejestru wyborców, niezbędnych do przeprowadzenia głosowania.
Inna rzecz, że organizacja głosowania bez odpowiednich przepisów może być jedną z najpoważniejszych przesłanek do unieważnienia wyborów przez Sąd Najwyższy. Tym bardziej że — wiele na to wskazuje — kilka dni temu doszło do wycieku kart do głosowania. Dokumenty zaprezentował publicznie jeden z kandydatów, Stanisław Żółtek. Obóz władzy nie skomentował tej sytuacji. A to rodzi podejrzenia, że dokumenty, które trafiły do Żółtka, są prawdziwe. W dodatku Poczta Polska złożyła w tej sprawie doniesienie do ABW — co dodatkowo uwiarygadnia przeciek.
Rozpisanie wyborów na nowo, wedle paragrafów dotyczących dymisji prezydenta, unieważniłoby te problemy. I pozwoliłoby przeprowadzić głosowanie wedle wszelkich formalnych reguł. Rzecz jasna, wedle planów PiS w takich nowych wyborach Andrzej Duda wystartowałby ponownie.
ONET.PL