Moja ulubiona „Gazeta Żydowska” (dla Polaków, a w zasadzie głównie dla idiotów) postanowiła pochylić się na trudnym losem seks-branży. Oczywiście w swoich ukochanych Niemczech. Dziwne, że nie w Izraelu – takim państwie położonym w Palestynie, jak zwykł mawiać Grzegorz Braun. Znanym między innymi z powszechnego handlu ludźmi – zwłaszcza gojkami z Europy Środkowej i Wschodniej. W końcu goj według mieszkańców owego kraju to nie człowiek. Jednak nie. Gazeta (pewnego jąkały i reszty Żydokomuny) ubolewa nad seksbiznesem w Szwabolandii. Nad tym, że w Niemczech przez koronawirusa „ceny usług seksualnych spadają”, a „domy publiczne proszą o wsparcie”. Kto chce może sobie te wypociny tutaj poczytać:
I tak możemy się dowiedzieć, że z powodu kryzysu wywołanego pandemią koronawirusa, niemieckie domy publiczne zostały zamknięte do odwołania. Nie oznacza to jednak, że prostytucja zniknęła. Wręcz przeciwnie – przeniosła się na ulice i do prywatnych domów, gdzie nie ma nad nią kontroli. „Aby biznes przetrwał czas kryzysu, niektórzy z przedsiębiorców, którzy prowadzą lupanary, ubiegają się o państwową pomoc. Prowadzenie domów publicznych w Niemczech jest legalne. Prostytutki mogą pracować na postawie umowy o pracę, jednak zazwyczaj świadczą usługi w ramach samozatrudnienia. Szacuje się, że w Niemczech pracuje nawet 700 000 prostytutek. Pandemia koronawirusa sprawiła jednak, że seksbranża znalazła się w kryzysie”.
– ubolewa Gazeta Żydowska.
W artykule będącym zasadniczo kalką tego, co wypisuje niemiecki dziennik „Die Welt” możemy się dowiedzieć, że „niemieccy streetworkerzy, którzy pomagają prostytutkom, zauważyli, że od czasu wybuchu pandemii koronawirusa, coraz częściej świadczą one usługi na ulicach i w prywatnych domach. Kobiety i mężczyźni, którzy do tej pory pracowali w domach publicznych, nie mają wyjścia – choć Niemcy walczą z epidemią koronawirusa, a miejsca pracy prostytutek zostały zamknięte, te w dalszym ciągu muszą płacić za czynsz czy też za jedzenie. Sytuacja jest alarmująca: prostytucja jeszcze bardziej niż kiedykolwiek przedtem przenosi się w niezabezpieczone obszary, do których policja i organy ścigania nie mają prawie żadnego dostępu – pisze. Co więcej, ze względu na mniejsze zainteresowanie usługami seksualnymi, ich ceny spadają. Kryzys w seksbranży może powodować również, że kobiety i mężczyźni, którzy utrzymują się z prostytucji, będą zmuszani do robienia rzeczy, których odmawialiby w innej sytuacji. Trudno też mówić o zachowaniu higieny koniecznej dla zahamowania wzrostu liczby zakażeń koronawirusem”.
Potem „Die Welt” opisuje, jak ciężkie jest życie bezrobotnej prostytutki i jacy dobrzy są dla nich ich „chlebodawcy”, czyli niemieccy sutenerzy:
„Zejście prostytucji do podziemia obserwuje się m.in. w Kolonii – mieście, które jako pierwsze w Niemczech wprowadziło podatek od prostytucji. Przykładem kryzysu w branży usług seksualnych jest „Pascha”, jeden z największych domów publicznych w Europie. W 11-piętrowym budynku pracuje z reguły 100 kobiet. Dziś ok. 70 z nich siedzi w swoich pokojach, czekając na koniec epidemii. Prostytutki te nie mogą nawet wrócić do domu, bo większość z nich pochodzi z krajów Europy Południowo-Wschodniej, a granice wielu państw zostały zamknięte. Prostytutki, które są samozatrudnione, z reguły muszą płacić czynsz za pokój, ale obecnie właściciel domu publicznego zwolnił je z tego obowiązku. „Pascha” zapewnia im także darmowe wyżywienie.
A potem przechodzimy do konkluzji:
„Właściciel „Paschy” Armin Lobscheid powiedział, że poszedł za radą doradcy podatkowego i złożył wniosek o państwowy dodatek od utraconych zarobków, aby jego biznes mógł przetrwać kryzys finansowy. Dokument dotyczy około 70 stałych pracowników, tj. opiekunów, barmanów i pracowników administracyjnych”.
Cóż jak widać Niemcy płacą biednym właścicielom burdeli.
Ponieważ jednak Niemcy uważają, że solidarność europejska jest wtedy, kiedy cały kontynent zrzuca się na nich, więc wcale się nie zdziwmy, jak pieniądze dla niemieckich burdeli pójdą z funduszy europejskich. Na które zrzuca się także biedna Polska.