W krajach, gdzie władza jest uczciwa, ten kto zarabia najniższą pensję, nie płaci podatku. U nas nie może nawet o tym pomarzyć i to się musi zmienić” – mówił Andrzej Duda w 2015 roku.
Nie zmieniło się. Kwotę wolną podniesiono tylko skrajnie ubogim, ale już nie np. pracownikom z pensją minimalną. Od 2002 roku kwota wzrosła o 13 proc. Płace – o 115 proc.
Rząd nie podniesie w tym roku kwoty wolnej od podatku. Wiemy o tym z odpowiedzi ministra finansów Jana Sarnowskiego na interpelację posłanki KO Katarzyny Osos z 21 stycznia 2020.
Ta deklaracja nie jest zaskoczeniem. Poza niewielkimi korektami, rządzący od lat nie ruszają kwoty wolnej – w dalszej części tekstu wskazujemy, dlaczego naszym zdaniem tak się dzieje. Tymczasem:
W Polsce mamy jedną z najniższych kwot wolnych w Europie.
Jednocześnie niezamożni są najsilniej obciążeni podatkami.
Dziś dyskusja o ewentualnej podwyżce dotyczy tylko osób o skrajnie niskich dochodach poniżej 8 tys. złotych rocznie.
Wyższą kwotę wolną od podatku obiecywał prezydent Andrzej Duda w kampanii wyborczej w 2015 roku. Początkowo zapowiadał, że zostanie ona wprowadzona od 1 stycznia 2016 roku. W lutym 2015 Duda mówił:
„W krajach, gdzie władza jest uczciwa, ten kto zarabia najniższą pensję, nie płaci podatku. U nas nie może nawet o tym pomarzyć i to się musi zmienić. Trzeba to zrobić z rozwagą, ale uważam, że w niedługim czasie kwota wolna od podatku powinna sięgać 8 tys. zł”.
Obietnica (nie)spełniona
PiS twierdzi, że tę obietnicę spełnił, choć dwa lata później, niż chciał tego Duda. W istocie jednak partia zastosowała wybieg: próg 8 tys. złotych dotyczy zdecydowanej mniejszości Polaków.
Dla dochodów do 8 tys. złotych rocznie (to 667 złotych miesięcznie) podatku rzeczywiście nie ma.
Powyżej 8 tys. próg kwoty wolnej proporcjonalnie spada, a między 13 tys. złotych rocznie a 85 528 złotych wynosi 3091 złotych (to wysokość kwoty wolnej od 2009 roku).
Czyli – jeżeli ktoś zarabia między 1083 a 7127 złotych miesięcznie, obowiązuje go kwota wolna na poziomie 3091. Przy wyższych zarobkach kwota maleje. Powyżej zarobków na poziomie 127 tys. złotych rocznie nie ma już kwoty wolnej.
Na początku roku płaca minimalna wzrosła do 2600 złotych.
Nawet otrzymując minimalne miesięczne wynagrodzenie, zarabiamy więc prawie dokładnie cztery razy więcej od kwoty, która uprawnia nas do pełnego zwolnienia z podatku.
Dla ponad 80 proc. – 3 tys. złotych
Jak dużej grupy Polaków dotyczy kwota wolna w wysokości 8 tys. złotych? Załóżmy, że ktoś zarabiał średnio miesięcznie 1083 złote na umowach o dzieło. Według kalkulatora wynagrodzeń na stronie wynagrodzenia.pl oznacza to, że 95 proc. Polaków zarabiało od tej osoby więcej. Musimy polegać na tego rodzaju wskaźnikach, bo badanie struktury wynagrodzeń GUS (publikowane co 2 lata) nie pokazuje tak niskich kwot. Z badania GUS dowiemy się co najwyżej, że 10 proc. najniżej zarabiających Polaków zarabiało w październiku 2018 poniżej 2224,17 złotych miesięcznie. A to wciąż ponad dwa razy więcej niż kwota uprawniająca do pełnego zwolnienia z podatku.
Według struktury wynagrodzeń GUS, powyżej 7,5 tys. złotych brutto zarabia w Polsce 13,4 proc. pracowników.
Oznacza to, że de facto kwota wolna od podatku wynosi w Polsce 3091 złotych, a nie 8 tys., bo dotyczy ponad 80 proc. z nas. Dla tej ogromnej grupy wysokość kwoty wolnej jest od lat taka sama i nie zanosi się na to, by miało się to zmienić.
Bez podatku, jeśli zarabiasz poniżej 667 złotych miesięcznie
W październiku 2015 roku stary Trybunał Konstytucyjny orzekł, że niezwiększanie kwoty wolnej od podatku do poziomu, by gwarantowała ona co najmniej minimum egzystencji, jest niezgodne z konstytucją.
PiS wykonał to orzeczenie z opóźnieniem i w „sprytny” sposób: zwolnił z podatku absolutnie najbiedniejszych, ale progi dla pozostałych (w tym nawet dla osób zarabiających np. 1000 złotych netto miesięcznie) pozostawił bez zmian. Dobrze, że kwota dla osób o skrajnie niskich dochodach została podniesiona, ale co z resztą? Rozwiązanie wprowadzone przez PiS odbiega od tego, jak kwota wolna działa w większości europejskich państw, gdzie jest po prostu powszechnym zerowym progiem podatkowym.
Warto na moment zatrzymać się przy minimum egzystencji, o którym mówił wyrok TK. Oblicza je Instytut Pracy i Spraw Socjalnych. To kwota, poniżej której życie i zdrowie zaczyna być zagrożone, bo posiadane środki nie wystarczają np. na zapewnienie odpowiedniej ilości pożywienia. W 2018 roku kwota minimum egzystencji, w zależności od rodzaju gospodarstwa domowego (od jednoosobowego po dwójkę rodziców z trójką dzieci, oraz emeryckie – jedno- i dwuosobowe) wahała się między 467 a 591 złotych na osobę. 8 tys. złotych rocznie to 667 złotych miesięcznie.
Czy w Warszawie łamana jest konstytucja?
Minimum obliczane jest na podstawie wydatków, nie dochodów. Osoba, której przysługuje pełne zwolnienie z podatku, wszystkie swoje środki musi wydawać na walkę o przetrwanie. Nie ma żadnego marginesu błędu, nie może pozwolić sobie na żadne niespodziewane wydatki.
A kwota minimum egzystencji nie jest równa na terenie całego kraju. IPiPS oblicza ją również dla województw. Kwota jest zawsze najwyższa dla gospodarstwa jednoosobowego. Tutaj różnice między skrajnymi województwami są znaczne. Minimum egzystencji w woj. dolnośląskim wynosi 631,99 złotych, w lubelskim – 542,59. To prawie 90 złotych różnicy.
Nie posiadamy danych dla miast, ale patrząc na dane dla województw, można z dużą pewnością założyć, że dla najbogatszej Warszawy kwota ta przekroczy 667 złotych. Jeśli tak, to czy fakt, że osoby skrajnie ubogie w Warszawie muszą płacić podatek dochodowy to już złamanie konstytucji?
Płace rosną, kwota wolna nie
3091 złotych to próg kwoty wolnej od 2009 roku. W 2018 została podniesiona, ale – jak pokazaliśmy powyżej – tylko dla zdecydowanie najbiedniejszych. A jak było wcześniej?
Poprzednie rządy też zdecydowanie nie mają się czym chwalić.
W latach 2003-2006 wynosiła 2789,89 złotych. W 2000 – 2295,79. Wówczas przeciętne wynagrodzenie było niższe niż kwota wolna i wynosiło 1 923,81.
Ostatnie dane dotyczące przeciętnego wynagrodzenia za cały rok pochodzą z 2018 roku. To 4585,03 złotych.
To oznacza, że między 2000 a 2018 rokiem płace wzrosły ponad dwukrotnie (138 proc.). W tym samym czasie próg kwoty wolnej od podatku urósł o zaledwie 35 proc. A ponad połowa tego wzrostu przypada na lata 2000-2002. Gdy jako podstawę porównania weźmiemy rok 2002, wówczas różnica wygląda jeszcze bardziej spektakularnie.
Wzrost kwoty wolnej od 2002 do 2018 roku to 13 proc. Wzrost średniego wynagrodzenia – 115 proc.
Minister odpowiada
Kwota wolna ma w założeniu odciążać zarabiających najmniej od nadmiernego opodatkowania pracy. W OKO.press opisywaliśmy już dokładnie system podatkowy z perspektywy zarabiających najmniej. Przypomnijmy w skrócie:
gdy doliczymy składki na ubezpieczenie społeczne i składki zdrowotne, to najbiedniejsi płacą najwyższe obciążenia podatkowe, a najbogatsi najniższe;
podatek VAT, na którym opiera się budżet państwa, najmocniej obciąża mniej zamożnych, bo większy odsetek domowego budżetu przeznaczają na konsumpcję;
klin podatkowy na płacę minimalną należy do trzech najwyższych w krajach OECD.
Częścią problemu jest też niska kwota wolna.
W odpowiedzi na interpelację posłanki Osos minister powołuje się na wyrok TK i wysokość minimum egzystencji.
W odpowiedzi bardzo ciekawy jest też dobór słów. Gdy minister tłumaczy swoją decyzję i ma na myśli obniżenie dolnej stawki PIT z 18 do 17 proc., wówczas pisze, że w kieszeniach podatników zostało 3,6 mld złotych w 2019 roku i aż 12 mld w 2020. Gdy odnosi się do ewentualnego podwyższenia kwoty wolnej (z 8 tys. do 10 tys. dla najbiedniejszych), mówi o „ubytku dochodów sektora finansów publicznych” w wysokości 0,3 mld.
Czyli – gdy jest to pomysł PiS, to pieniądze zostają u Polaków. Gdy pomysł opozycji – ubytek w budżecie. Warto też zwrócić uwagę na kwoty. Gdyby nie jednopunktowa obniżka PIT dla prawie wszystkich, zmiany dla najbiedniejszych nie byłyby dla budżetu najmniejszym problemem.
Nisko na tle Europy
Polska kwota wolna jest osobliwością na tle Europy. Zebranie wszystkich danych jest trudne, bo niektóre państwa nie mają stałej kwoty wolnej, a Eurostat nie prowadzi takich statystyk. W niektórych przypadkach należy opierać się na szacunkach. W 2016 roku portal Money.pl zebrał dane z 21 krajów Unii za 2015 rok, Polska zajmuje tam ostatnie miejsce. Słowacka kwota dla podatników o dochodzie niższym niż 19 800 euro rocznie była pięć razy wyższa od standardowej kwoty Polskiej.
Z kolei Infor podsumował kwoty wolne za rok 2017 w 17 krajach Unii. Polska – ponownie – na dnie tabeli.
Podniesienie kwoty wolnej od podatku do poziomu co najmniej europejskiego dla wszystkich (a nie tylko skrajnie ubogich) wymagałoby oczywiście dużego nakładu środków publicznych, których w tym momencie w budżecie nie ma. A to oznacza, że należałoby gdzieś te środki znaleźć – ograniczając wydatki lub zmieniając system podatkowy na bardziej progresywny.
Koszt podniesienia – kilkanaście miliardów
Jaki byłby koszt zwiększenia kwoty wolnej do 8 tys. złotych dla większości podatników? Załóżmy, że zwiększamy ją dla wszystkich, których obowiązywała kwota w wysokości 3091 złotych, czyli ok, 80 proc. podatników.
Przy kwocie w wysokości 8 tys., zwrócona kwota wynosi 1420 złotych. Przy kwocie 3091 – 548 złotych i 30 groszy. To znaczy, że przesunięcie jednej przeciętnie zarabiającej osoby z jednej do drugiej kategorii kosztowałoby państwo 871 złotych i 70 groszy. Biorąc pod uwagę liczbę podatników rozliczających się według skali, podniesienie kwoty wolnej do 8 tys. kosztowałoby budżet państwa – ostrożnie licząc – kilkanaście miliardów złotych (większa precyzja wymagałaby dokładnych danych podatkowych).
To duży koszt, ale tego rodzaju zobowiązania państwo za czasów rządów PiS podejmowało już z roku na rok. W 2018 roku na program 500 plus w budżecie przeznaczono 24,5 mld złotych. W 2020 (to pierwszy pełny rok, gdy świadczenie wypłacane jest na każde dziecko) – 41 mld. Różnica wynosi 16,5 mld. Czyli przy innych priorytetach, obietnica Andrzeja Dudy była do wykonania.
Ale to nie jedyna droga. Aby podnieść kwotę wolną, nie narazić stabilności finansów publicznych i dotrzymać pozostałych obietnic wyborczych rząd musiałby… przywrócić sprawiedliwość podatkową w Polsce.
„Polska ma regresję podatkową, więc w pierwszym kroku należałoby wrócić do systemu progresywnego, w którym ubodzy przestają płacić relatywnie więcej od bogatych. Pamiętajmy, że w Polsce nierówności praktycznie się nie zmieniają po opodatkowaniu lub wręcz minimalnie rosną – to ewenement w skali świata” – mówił w wywiadzie dla Krytyki Politycznej dr Paweł Bukowski.
Na to się jednak nie zanosi, bo w Polsce od lat osobom o najwyższych dochodach podatki właściwie tylko się obniża – może z wyjątkiem daniny solidarnościowej, która ma jednak marginalne znaczenie. W 1992 uchwalono ustawę o podatku dochodowym, dwa lata później minimalnie podniesiono wszystkie trzy stawki. Przez następne ćwierć wieku podatek tylko obniżano. W 2009 w życie weszła likwidacja trzeciej, najwyższej stawki podatkowej. Zmianę uchwalono jeszcze za rządów PiS.
JAKUB SZYMCZAK