Zaraz po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów, Grzegorz Schetyna z satysfakcją ogłosił – Nie będzie Budapesztu w Warszawie! I rzeczywiście nie będzie. Choć partia Jarosława Kaczyńskiego zdobyła liczbę głosów umożliwiającą samodzielne rządzenie, to jednak czy to przez zaniechanie, czy inne błędy w kampanii musi oddać przewodnictwo nad Senatem. A to oznacza, albo mozolne szukanie koalicjantów, albo niekończące się spory przy każdym procedowaniu kolejnej ustawy.
Zresztą o wyniku podobnym do partii Fidesz, dającym konstytucyjną większość w parlamencie, nie było nawet co marzyć, choć oponenci bardzo się takiego wyniku obawiali. Może warto się zastanowić, jak wygląda historia węgierskiego sukcesu parlamentarnego. Viktor Orban rządzi już na Węgrzech trzecią kadencję. W 2011 roku parlament w Budapeszcie uchwalił nowa konstytucję. Przywódca Fideszu oznajmił wówczas, że wydarzenie to zamyka ostatecznie ostatni etap postkomunizmu w jego kraju. Z czasem zaczął mówić, że na Węgrzech skończył się model liberalnej demokracji. Warto może posłuchać, co o liberalnej demokracji ma do powiedzenia jej zagorzały zwolennik Fareed Zakaria z partii demokratycznej Stanów Zjednoczonych. Uważa on, ze demokracja jest ustrojem ułomnym i dopiero w połączeniu z liberalizmem może przynieść efekty. Suweren bowiem może w wielu wypadkach zachowywać się nieobliczalnie, uwiedziony przez populistów i dopiero światłe elity liberałów mogą go sprowadzić na właściwą drogę. W efekcie to nie suweren sprawuje władze, ale oświeceni liberałowie, a to już nie jest demokracja, a raczej oligarchia. Orban nie godzi się na osłabienie życia wspólnotowego, a tym samym rozbicie więzi międzyludzkich, które prowadzą do zaniku źródeł kapitału społecznego. Jego zdaniem liberalizm to dyktat „w polityce – oligarchii, w gospodarce – korporacji, w kulturze – poprawności politycznej”. Uosobieniem tego jest George Soros, którego wpływy udało się Orbanowi ukrócić.
W miejsce demokracji liberalnej Orban proponuje demokrację chrześcijańską jako praktykę ustrojową. Na Kongresie Akademików Chrześcijańskich tak mówił: „Pierwsza zmiana w 1990 roku skończyła ze światem sowieckim(…) Doprowadziło to do demokracji liberalnej, w której centrum stało się liberalne pojmowanie wolności, czyli wolności do czegoś.(…)To jednak nie wystarczy. Nie wystarczy powiedzieć, od czego chcemy być wolni. Musimy znaleźć odpowiedź, do czego chcemy być wolni? Jaki świat chcemy zbudować, wykorzystując naszą publiczną wolność? Z tego powodu należało przeprowadzić drugą zmianę systemu w 2010 r. (..)Wolność liberalna uczy nas, że wolno wszystko to, co nie narusza wolności drugiego. Natomiast wolność chrześcijańska uczy nas: czego nie chcesz, by tobie uczyniono, tego i ty nie czyń drugiemu. Liberalna wolność oznacza, że społeczeństwo jest tłumem konkurujących ze sobą jednostek, utrzymywanych przez rynek, własny interes ekonomiczny i przepisy prawne. Zgodnie z chrześcijańską wolnością świat jest jednak podzielony na narody, narody zaś są kulturowo i historycznie ukształtowanymi wspólnotami osób. Są zorganizowaną społecznością, której członkowie powinni się nawzajem chronić i przygotowywać do stawania wspólnie wobec wyzwań tego świata”.
W liberalizmie pieniądz i wolny rynek to wszystko. Zanikają gdzieś relacje międzyludzki: patriotyzm, rodzina, ofiarność, wierność, pasja twórcza. Dlatego jedynie silne państwo narodowe gwarantuje suwerenność i podmiotowość. I tylko w takim państwie liczy się szary obywatel dla którego premier Węgier wprowadził obniżenie o 20proc. świadczeń komunalnych, Rozstał się z firmami zagranicznymi, które zawyżały te usługi. Dzięki temu płaca realna wzrosła na Węgrzech o 6,3 proc. Ciężar płacenia podatków przeniesiono na barki dużych koncernów zagranicznych. Wprowadzono specjalny podatek dla banków, hipermarketów i firm z branży telekomunikacyjnej i energetycznej. Dla klasy średniej obniżono podatek CIT dla małych i średnich przedsiębiorstw do 10 proc. i wprowadzono liniowy podatek PIT ze stawką 16 proc. i z ulgami dla dzieci, zwłaszcza dla rodzin wielodzietnych. Rodzina z trojgiem dzieci nie musi płacić podatków. Gdy przeprowadzono reformy gospodarczo-społeczne, zabrano się za kulturowy aspekt polityki. Wiedziano dobrze, że „bez zakorzenienia ideowego i światopoglądowego w społeczeństwie nie ostoi się żaden długotrwały projekt polityczny. Dlatego właśnie kultura stała się dziś głównym nurtem bitwy o władzę”.
W ramach tego programu ograniczono wpływy Sorosa, zakazano studiów gender na uniwersytetach, uważając, że ideologia nie ma tam miejsca, jeżeli nie jest poparta nauką. I zabrano się za media. Rozproszone media węgierskie nie miały szans z medialnymi koncernami zachodnimi, dlatego zrzeszono je w holdingu. Jeszcze w 1990 roku wszystkie dzienniki lokalne należały do Niemców, teraz są w rękach kapitału węgierskiego. A dzienniki ogólnokrajowe w 65 proc, należą do rynku węgierskiego.
Orban chce, aby jego wizja państwa przetrwała i dlatego nie skupia się jedynie na korekcie systemu, ale proponuje dogłębne reformy. Reformy społeczne najłatwiej przeprowadzić, gorzej jest ze zmianami w kulturze – w mediach, w nauce i w innych instytucjach , które są odpowiedzialne za kształtowanie stałych wartości.
Dlatego warto jest, aby nasi rządzący jeszcze raz spojrzeli na orbanowską politykę i wyciągnęli z niej wnioski.