Zadawał mocne, precyzyjne ciosy. Uderzał nożem tak, aby zabić. Czy nauczył się tego w wojsku? Właśnie to będą ustalać śledczy, którzy badają okoliczności tragicznej sprzeczki w centrum Rzeszowa. Marcin G. (39 l.), który śmiertelnie ugodził 27-latka i ranił jego kolegę, służył w Wojskach Obrony Terytorialnej.
Jednostka już podjęła decyzję o natychmiastowym jego wydaleniu ze służby. – Nie ma miejsca dla takich osób w siłach zbrojnych Rzeczpospolitej Polskiej – poinformował por. Witold Sura, rzecznik prasowy 3. Podkarpackiej Brygady Obrony Terytorialnej.
Marcin G. w WOT służył w rzeszowskim batalionie lekkiej piechoty. Z tego powodu śledztwo przejął Dział Wojskowy w Prokuraturze Rejonowej dla miasta Rzeszów. 39-latek żołnierzem był w niektóre weekendy. Na co dzień jednak pracował jako doradca klienta biznesowego w jednej z telefonicznych sieci.
W biurze – elegancki, wygadany, potrafił zjednywać sobie ludzi. Z jego znajomych nikt nie może zrozumieć, dlaczego tamtego środowego wieczoru stracił nad sobą panowanie i zmienił się w zabójcę.
Nie wiadomo, o co poszło
Mimo że są świadkowie, dotąd nikt nie potrafi wyjaśnić śledczym, o co tak naprawdę poszło. Dwóch 27-latków wracało z pubu. Zatrzymali się przed sklepem monopolowym przy ul. Jagiellońskiej i tam doszło do sprzeczki z nieznanym im Marcinem G. Wydawało się, że panowie powiedzą sobie tylko kilka słów i się rozejdą.
Ale kiedy młodzieńcy odchodzili, 39-latek wyjął nóż i polała się krew. Ofiary otrzymały po dwa ciosy. Krzysztof został ugodzony w rękę i nerkę. Stan Kacpra natomiast od początku był krytyczny. Niestety, w sobotę rano zmarł.
– Nie znałem człowieka, który bardziej kochał życie niż on. Spokojny, wiecznie uśmiechnięty, nigdy nikogo nie skrzywdził – wspomina znajomy zmarłego.
Nożownik zasłania się niepamięcią
Zabity 27-latek był barmanem w modnym rzeszowskim pubie. Zaledwie miesiąc temu się zaręczył. Zabójca przerwał jego młode życie i zmarnował własne. Także i on niedawno się oświadczył, chciał założyć rodzinę.
Marcin G. usłyszał zarzut zabójstwa i usiłowania zabójstwa, został aresztowany. Do niczego się nie przyznaje, zasłania niepamięcią. Początkowo się ukrywał, zgolił brodę. Kiedy zobaczył swoje zdjęcia z monitoringu, w końcu postanowił oddać się w ręce śledczych.
Policja szukała także jego kolegi. Też został zatrzymany, ale okazało się, że z atakiem nie ma nic wspólnego. Będzie tylko świadkiem. Marcinowi G. grozi dożywocie.
FAKT.PL