Skandal na Podhalu. W tle duchowni, politycy, wojskowi i oskarżenia o poważne oszustwo

To historia jednego z największych skandali, jakie wstrząsnęły Podhalem w ostatnich latach. W tej sprawie przenikają się duchowni, politycy, naukowcy, ale przede wszystkim prawda i fałsz. Z jednej strony są oskarżenia, z drugiej tłumaczenia, którym jednak na razie mało kto daje wiarę. Co więcej, głównym bohaterem tej historii jest człowiek, który właśnie wiarę wziął na swój życiowy sztandar.

Ksiądz – rektor

W 2016 roku ksiądz doktor habilitowany Stanisław Gulak zostaje rektorem Podhalańskiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nowym Targu. To jedna z najszybciej rozwijających się szkół wyższych na Podhalu. Stanowisko obejmuje w wyniku wyboru przez specjalne kolegium elektorskie uczelni, ale nieoficjalnie wiadomo, że nie miał kontrkandydatów. Wspiera go założyciel i pierwszy rektor uczelni profesor Stanisław Hodorowicz.

– Powiedziałem do społeczności uczelni, że fakt, iż w jednym ręku będzie berło rektorskie, kropidło i szabla, będzie sprzyjać rozwojowi szkoły.

Szabla, bo ksiądz Stanisław Gulak w momencie wyboru jest kapelanem wojskowym, którym został w 2000 roku. Przeszedł między innymi przez wyższą szkołę oficerską sil powietrznych w Dęblinie i dekanat Wojsk Specjalnych. Z informacji Onetu wynika jednak, że po objęciu funkcji rektora, duchowny został zwolniony z ordynariatu polowego i musiał szybko zrzucić mundur. Choć miał zapewniać na uczelni, że będzie mógł łączyć funkcje.

Rzecznik Ordynariatu, ks. płk Zbigniew Kępa: – W tej chwili on już jest poza Ordynariatem Polowym, dlatego też podejmuje działalność na własne konto.

Oskarżenia o plagiat

Ale dla księdza Gulaka to nie jest aż tak wielki problem. Prawdziwe kłopoty mają dopiero nadejść. Po Nowym Targu zaczynają krążyć plotki o tym, że z dorobkiem naukowym rektora miejscowej uczelni coś może być nie tak. Do naukowców związanych ze szkołą zaczynają trafiać anonimy, których autorzy wprost stwierdzają, że duchowny popełnił plagiat w swojej pracy habilitacyjnej.

Informacje te trafiają także do dziennikarki” Tygodnika Podhalańskiego”. Beata Zalot pracuje nad sprawą kilka miesięcy. Jej wnioski są szokujące: – Byłam mocno zaskoczona. Są różnego rodzaju plagiaty. Czasem ktoś bardzo sprytnie korzysta z pracy innych. Robi to na tyle zręcznie, że jest to trudne do wykrycia. Natomiast w tym przypadku zaskoczyła mnie zarówno ilość, jak i długość fragmentów wprost przepisanych z innych prac. Miałam wrażenie, że ksiądz Gulak nawet specjalnie nie starał się tego ukryć – mówi Onetowi dziennikarka.

W pracy są fragmenty pożyczone od innych autorów, których nie ma ani w przypisach, ani w końcowej bibliografii. Dla niepoznaki czasem ksiądz zmieniał na przykład pierwsze słowo akapitu. Obszerne przepisywanie całych fragmentów dotyczyło na przykład prac księdza profesora Józefa Tischnera. W jednym przypadku z tego autora przepisano jednym ciągiem 16 stron.

– Nawet dla ślepca jest to widoczne – mówi pierwszy rektor nowotarskiej uczelni profesor Stanisław Hodorowicz, który jednocześnie odnosi się do oświadczenia księdza Gulaka, wydanego już po publikacjach na temat możliwości popełnienia przez niego plagiatu.

Oto jego fragment: „Plagiat to przypisanie sobie cudzego autorstwa. Do wykrywania tego rodzaju praktyk służą znakomite systemy, aprobowane m.in. przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Oświadczam, że wynik konfrontacji wymienionych systemów, ze wskazanymi w artykule pracami naukowymi mojego autorstwa, jest w pełni pomyślny dla ich twórcy”.

Proferos Hodorowicz przekonuje jednak, że powoływanie się na system antyplagiatowy to nieporozumienie: – To jest tak, jak gdyby wziąć „Potop”, powyjmować z niego fragmenty, złożyć w całość i uzyskać książkę. „Potopu” nie ma w systemie antyplagiatowym, więc żadne narzędzie w tej chwili tego nie wykryje.

Błędy ortograficzne

W pracy habilitacyjnej księdza Gulaka pojawiają się też rażące błędy ortograficzne. Niektóre fragmenty książki są pisane inną czcionką. Trochę tak, jakby pisały to dwie różne osoby. To jednak nie koniec, bo wątpliwości dotyczą całego dorobku naukowego rektora uczelni z Nowego Targu.

– W wykazie tego dorobku naukowego znajdują się pozycje, które są plagiatami. I to niektóre w stu procentach.

Sprawa wyszła już daleko poza Podhale. Trafiła do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które sprawuje nadzór nad Podhalańską Państwową Wyższą Szkołą Zawodową w Nowym Targu. Zegar dla księdza Stanisława Gulaka zaczął tykać szybciej. O sprawie rozmawiamy z rzeczniczką ministerstwa Katarzyną Zawadą. – Pan premier Jarosław Gowin postanowił jak najszybciej wyjaśnić tę sprawę, stąd polecenie wydane rzecznikowi dyscyplinarnemu, aby niezwłocznie zajął się tą sprawą.

Rzecznik dyscypliny raczej nie zajmie się działaniami, jakie rektor z Nowego Targu miał podejmować jeszcze przed publikacją. Jakie to działania? Oto wersja Beaty Zalot z „Tygodnika Powszechnego”: – Mieliśmy różnego rodzaju naciski z zewnątrz, na przykład od polityków. Dostałam też dwa maile od samego księdza Gulaka. Jeden zawierał propozycję tematu zastępczego. W drugim, pisanym pewnie już przez prawnika, autor powoływał się na różne artykuły kodeksu karnego. Chciał mnie chyba zastraszyć.

„Słowackie habilitacje”

Ważnym elementem jest fakt, że ksiądz Stanisław Gulak swoją habilitację robił po drugiej stronie Tatr, na katolickim uniwersytecie w Rużemberoku. Po latach okazało się, że tam i w kilku innych słowackich uczelniach procedury habilitacyjne były fikcją, a stopnie naukowe po prostu kupowano. W mediach opublikowano nawet listę 200 polskich naukowców, którzy taką drogą uzyskali habilitację.

Już trzy lata temu na Podhalu pojawiła się informacja, że na Słowacji o stopień doktora habilitowanego starał się rektor uczelni z Nowego Targu. Udało nam się porozmawiać z nim telefonicznie. – To było inspirowane oczywiście, wiem przez kogo. Natomiast dzisiaj to również jest inspirowane przez człowieka, który przestał pracować na uczelni – usłyszeliśmy od rektora „Podhalanki”. Chcieliśmy dowiedzieć się, kto miałby „inspirować” całą historię, ale ksiądz Gulak nie chciał o tym mówić. Zapewniał, że stanie się to, gdy się spotkamy. Ale do spotkania nie doszło. Duchowny odwołał je w ostatniej chwili.

Jeżeli oskarżenia o plagiat się potwierdzą, duchownemu grozi nawet 10 lat zakazu sprawowania funkcji kierowniczych na uczelniach.

KAMIL DZIUBKA

 

Więcej postów