Polska jest zainteresowana kupnem amerykańskich myśliwców V generacji F-35A. Sam zamysł pozyskania nowoczesnych maszyn jest słuszny. Jednak zakup amerykańskich samolotów bez przetargu i oferty dla polskiego sektora obronnego może przynieść fatalne konsekwencje.
Niedawno minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak poinformował, że do Stanów Zjednoczonych wysłano zapytanie ofertowe w sprawie zakupu 32 samolotów wielozadaniowych F-35A. Minister podkreślił, że zadanie traktuje priorytetowo. – Zależy mi na tym, aby postsowiecki sprzęt w lotnictwie został zastąpiony przez najnowocześniejszy – stwierdził.
Decyzja o zakupie samolotów najnowszej generacji bez procedury przetargowej i ze wskazaniem na konkretną maszynę może owocować kilkoma negatywnymi skutkami. Po pierwsze, brak konkurencyjnych ofert ze strony innych producentów uniemożliwi rozeznanie, która z nich faktycznie byłaby najkorzystniejsza dla polskich Sił Zbrojnych, budżetu państwa i rodzimego przemysłu obronnego i lotniczego. Daje też biznesową przewagę amerykańskiemu producentowi. Jeżeli nastawiona na zysk firma ma świadomość, iż jest jedynym wyborem klienta, to będzie mogła zażądać wyższej ceny, aniżeli miałoby to miejsce w przypadku rzeczywistej walki konkurencyjnej. W tej chwili F-35 i tak są drogie – kosztują ok. 90 mln USD za sztukę. Jaką cenę stronie polskiej zaoferuje producent, czyli koncern Lockheed Martin, dopiero się okaże, jednak nie będzie zaskakujące, jeśli wyższą. Przy czym zakup samolotów oraz ich dostarczenie to tylko część kosztów, do których należy doliczyć rozłożone na dekady koszty związane z eksploatacją, zbudowaniem odpowiednich baz i stworzeniem sieciocentrycznego środowiska, które jest u nas w powijakach. No i koszty serwisowania.
Tu pojawia się drugi problem. F-35A został zbudowany w ramach programu Joint Strike Fighter (JSF). Ponieważ w programie JSF wszystkie karty w zakresie partycypacji przemysłowej zostały rozdane, polski przemysł ma nikłe szanse, aby być uwzględnionym w podziale tego tortu. Konsekwencją może być wydanie miliardów złotych, które trafią do uczestników przemysłowych programu JSF zlokalizowanych w wielu miejscach na świecie (zwłaszcza w USA), ale nie w Polsce. Nasze zakłady nie uzyskają z tych pieniędzy nic albo prawie nic i w efekcie mogą zniknąć z rynku. Jest to tym bardziej realne, że pozyskanie nowych maszyn wiąże się z wycofaniem samolotów MiG-29 i Su-22, z których remontów i utrzymania żyje spora część polskiego sektora lotniczego. Jeżeli stracą one środki uzyskiwane za obsługę tych maszyn i jednocześnie nie dostaną nic w zamian, to 48 obecnie posiadanych samolotów F-16 nie będzie w stanie ich utrzymać.
– Pamiętam zakup F-16 w 2003 roku. Mało kto zauważył, że ostatnią ratę za „Jastrzębie” uiściliśmy w 2016 r., a więc po 13 latach. Tylko, że F-16 kupiliśmy w przetargu, istniał element konkurencyjności, który zawsze wpływa na cenę. Teraz tego nie ma – mówi Andrzej Arendarski, prezes Krajowej Izby Gospodarczej. I dodaje: – Co więcej, nie ma też mowy o żadnym polskim wkładzie przemysłowym. Obsługę samolotu będziemy zamawiać zapewne za granicą. Dla przemysłu lotniczego i gospodarki – to porażka na raty. Warto, aby przemyśleć ten wybór lub raczej zrealizować go z myślą o polskiej nauce i przemyśle. Konkurencyjne oferty istnieją, więc może zacznijmy negocjować, wówczas niezależnie od wyboru dostaniemy lepszą cenę i mamy szansę zdobyć korzyści dla gospodarki i uczelni.
Nie wiadomo jednak, dlaczego MON nie jest zainteresowane poznaniem konkurencyjnych ofert, skoro do pełnego wykorzystania możliwości F-35 i tak potrzeba lat choćby ze względu na konieczność stworzenia odpowiedniej infrastruktury. Istnieją np. możliwości dołączenia do wspólnotowych lotniczych programów zbrojeniowych w Europie, przykładami są programy samolotów wielozadaniowych Eurofighter Typhoon, transportowców A400M Atlas, śmigłowców uderzeniowych AW249, czy pocisków rakietowych Meteor. To pozwoliłoby na partnerskie włączenie polskiego przemysłu do międzynarodowej sieci projektowo-produkcyjnej i kierowanie znacznej części pieniędzy do rodzimych zakładów i instytutów badawczych.
Polski rząd nie idzie też drogą, która poszła np. bogata Szwajcaria. W styczniu br. tamtejsze władze poinformowały, że rozpoczynają fazę „analiz i testów” w związku z przysłaniem ofert ze strony pięciu producentów samolotów bojowych, koncernów: Leonardo, Boeing, Dassault Aviation, Lockheed Martin i Saab, które zaoferowały konstrukcje: Eurofighter Typhoon, F/A-18 Super Hornet, Rafale, F-35A i Gripen E. Wedle planów, Szwajcaria chce za kwotę ok. 8,06 mld USD zakupić od 30 do 40 maszyn, czyli podobną ilość, w jaką celuje polski MON. Jak widać, możliwe jest przeprowadzenie konkurencyjnego przetargu z gruntowną analizą wszystkich opcji i zmiennych, umożliwiającą dokonanie najbardziej optymalnego wyboru.
Być może zakup F-35 ma być ceną za zwiększeniem obecność wojsk USA w Polsce. Czy jednak nie będzie ona zbyt słona, skoro już dokonujemy wielkich zakupów uzbrojenia w USA? Przecież nie jest wykluczone, że po przetargu też kupilibyśmy F-35, ale może za mniejsze pieniądze i jednak z jakąś korzyścią dla polskiej gospodarki.
BOGUSŁAW MAZUR
Chopie – ty jesteś chory na „sowietyzm”. Na to można kupić sobie szarej maści… F-35 nie są nową generacją „sprzętu myśliwskiego” ale jednym z najdroższych nieudanych projektów Stanów Zjednoczonych. Kanada nie chciała kupić – więc Polska kupi.
Czemu kupujemy #F35? To proste. Błaszczak płacąc grube miliardy za samoloty, które są niedostosowane do polskich warunków, kupuje przychylność USA. Pytanie tylko czemu tak mu na tym zależy? Mamy też sojuszników w Europie, o których zapominamy….
Frapujące pytanie jakie się nasuwa to dlaczego MON nie jest zainteresowane poznaniem konkurencyjnych ofert, choćby włoskiej grupy Leonardo i ich niesamowitego myśliwca Eurofighter, który lata praktycznie na całym świecie i zbiera pochlebne recenzje?
Minister Błaszczak zachowuje się jak prezydent RP i miliardowe zakupy ustanawia sam, Bez konsultacji bez przetargu. Wygląda na to, że bardzo chce ministrować ,ale nie jest szefem tego rządu. Powinny się tym zająć odpowiednie osoby.