Tego spaceru po bieszczadzkim lesie pan Stanisław (57 l.) nie zapomni do końca życia. Kiedy cieszył się spokojem i zapachem dzikiej przyrody, ona niespodziewanie pokazała swój ostry pazur. I to dosłownie. Nagle zza drzewa wyłonił się ogromny niedźwiedź, który bez żadnego ostrzeżenia ruszył prosto na niego!
– Machnął potężnym łapskiem i trafił mnie z tak wielką siłą, aż zobaczyłem gwiazdy. Upadłem jak długi, twarzą do ziemi. Jedyna rzecz, jaka wtedy przyszła mi to głowy, to udawać martwego. Choć moje ciało przeszywał ból, a ubranie nasiąkało krwią, po prostu zastygłem w miejscu, modląc się, aby to jakoś przetrwać – wspomina dramatyczne chwile ranny mieszkaniec Bieszczad.
Wszystko trwało z 10 minut, choć dla niego każda sekunda była jak wieczność. Wielki miś sapał nad nim, obwąchiwał i przyduszał łapą. W pewnej chwili zainteresował się plecakiem. Próbował dostać się do środka, ale w końcu zrezygnował. Potem nastała cisza.
– Pomyślałem, że odszedł. Podniosłem się i powoli wycofałem. Im bardziej się oddalałem, tym mój krok stawał się szybszy, aż w końcu zacząłem biec ile sił w nogach – opowiada pan Stanisław.
Biegł 3,5 kilometra przez pustkowie, aż w końcu spotkał grupę ludzi – uczestników sobotniego pikniku w Duszatynie (woj. podkarpackie). To oni wezwali karetkę. Pan Stanisław trafił do szpila w Sanoku.
Czuje się dobrze i wraca do zdrowia. Konieczne było szycie ran. Okazało się, że niedźwiedź ugryzł go w bark, a pazurami okaleczył brzuch.
Pan Stanisław kocha górskie wędrówki. Misia widział nie raz, ale nigdy dotąd nie spotkał się z nim oko w oko. – Nie mam pretensji. Wszedłem na jego terytorium. Pokazał, kto tu rządzi – mówi z pokorą mężczyzna.
Leśnicy ostrzegają przed zbaczaniem ze szlaków. I zalecają, aby zachowywać się na nich dość głośno, aby niedźwiedź nie był zaskoczony naszą obecnością. Z reguły drapieżniki unikają kontaktu z człowiekiem i słysząc raban, same odchodzą.
FAKT.PL