Rozważania na stulecie: Czy państwo polskie w roku 2018 jest państwem sprawnym? Dobrze zorganizowanym, sprawiedliwym, stabilnym? Czy jesteśmy w stanie sprostać współczesnym wyzwaniom?
Kiedy znów stracimy niepodległość?
Rozważania na stulecie:
Być może wielu czytelników się żachnie na tak zadane pytanie:
Jak można wątpić w to, że Polska – demokratyczna, rządzona przez kolejne tzw. „dobre zmiany” (raz pisowską, raz platformerską); oraz zabezpieczona wiecznym sojuszem z USA – naszym potężnym przyjacielem zza oceanu; dokarmiana wiecznymi dotacjami z Unii – że taka Polska będzie istnieć wiecznie.
Do końca świata, a nawet jeden dzień dłużej.
I co znowu za prowokacje ten Sanocki robi, że takie pytania stawia?
Otóż nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi.
Padały potężne imperia, rozlatywały się państwa stabilne, sojusznicy nie raz i nie dwa zdradzali, dokarmiający wystawiali w końcu wysokie rachunki za paszę dotacji.
Nic na tym świecie nie jest wieczne i „nec locus, ubi Troia fuit” – „nie ma śladu gdzie była niegdyś Troja”.
Narodowa mitologia
Narodowa mitologia wtłaczana dzieciom do głów, nasza wiara w szlachetną przeszłość opowiada jak to było sobie, wielkie, szczęśliwe państwo polskie i w XVIII wieku przyszli niedobrzy sąsiedzi, napadli, rozebrali i Polska – na skutek tej zaborczości obcych – zniknęła z mapy Europy.
Wyrządzono nam krzywdę bez naszej winy. Ech gdyby nie zabory!
Jakim pięknym i rozległym państwem byśmy byli!
Potem były powstania: listopadowe, styczniowe, każde z nich konieczne i słuszne, bo jakbyśmy tak raz na 50 lat nie wytracili swoich elit i nie polegli, to jakżeby ta Polska miała wyglądać? O czym by śpiewały następne pokolenia?
W końcu odzyskaliśmy wolność w 1918 roku. Niestety tylko na 20 lat, bo znów Ci źli sąsiedzi napadli nas, a sojusznicy nie wywiązali się z obietnic i nie przyszli na pomoc. I znów zniknęliśmy z mapy – nie ze swojej winy ma się rozumieć.
Wszystko to ma podtrzymywać nas na duchu, tylko, że prawdy jest w tych mitach bardzo niewiele.
W XVIII wieku Polska szlachecka upadła, bo upaść musiała. Była dziwolągiem w ówczesnej Europie. Państwem totalnie zacofanym pod każdym względem, bez dróg, bez armii, bez skarbu. Jak to się wszystko trzymało kupy – nikt nie potrafi powiedzieć.
Sądy w szlacheckiej Polsce owszem wydawały wyroki – ma się rozumieć tylko w sprawach między szlachtą, ale te wyroki nie były egzekwowane przez państwo, bo państwo żadnej nie miało policji, ani w zasadzie administracji.
Egzekwował więc wyrok ten, kto tam miał szablę i paru kumpli potrafił zwerbować.
A ponieważ najwięcej kumpli mieli magnaci bo cała masa szlachty-gołoty żyła na ich koszt, więc taki magnat robił co chciał. Żadne go tam sądy nie obowiązywały – chyba, że miał sprawę z innym magnatem. Jakiegoś tam szlachcica mógł krzywdzić do woli.
A już o chłopach nie ma co mówić, bo żadnych praw nie mieli. Jak się szlachcic opił i dla zabawy zabił chłopa, to płacił tam jakieś odszkodowanie…tylko właścicielowi tego zabitego – boć przecież chłop – to był inwentarz, jak krowa czy koń.
Niewiele więcej praw mieli mieszczanie, chyba że byli niemieckiego czy żydowskiego pochodzenia i żyli w Polsce na zasadzie przywilejów, które otrzymali od króla czy magnata.
Administracja w zasadzie nie istniała, podatki były znikome i wystarczały ledwie na utrzymanie dworu królewskiego, armii prawie nie było.
Państwo, które obejmowało terytorium sięgające miliona kilometrów kwadratowych utrzymywało 12 tys. żołnierzy.
W tym czasie biedne (ale za to dobrze rządzone) Prusy miały 150 tys. doskonale wyszkolonego żołnierza, podobnie Rosja i Austria.
Sąsiednie państwa były rządzone sprawnie, podczas kiedy w Polsce od połowy XVII wieku sejmy były zrywane regularnie.
Wystarczyło, że coś jakiemuś magnatowi nie odpowiadało, zlecał zadanie jednemu ze swoich posłów i ów reprezentant narodu krzyczał „Nie pozwalam na dalsze obrady!”
i wszyscy musieli rozjechać się do domów. Było to dziwactwo na skalę światową, ale przez kilkaset lat nie budziło w Polsce żadnego sprzeciwu.
Elity – szlachta, duchowieństwo, magnateria – zadowoleni byli z liberum veto i nie widzieli potrzeby zmiany. Nie raziła ich też niemoc państwa, niesprawiedliwość sądów, nie niepokoił brak armii, brak dróg – dopóki szlachcic sprzedawał zboże i mógł dostatnio żyć, było dobrze.
W połowie XVIII w. zaczęło się nieśmiałe myślenie o reformach, ale wszystko to było za mało, za późno i nie tak. Takie zaniedbane, zdezorganizowane państwo, jakim była wówczas Rzeczpospolita musiało upaść.
Nikt nie mógł tolerować bezbronnego, niezagospodarowanego cywilizacyjnie stepu zajmującego 800 tys. km kwadratowych w centrum środkowej Europy.
Nie opowiadajmy więc, że to wina sąsiadów. My sami, my Polacy doprowadziliśmy do upadku naszego państwa w XVIII wieku.
Obecnie powtarzamy dawne błędy:
Czy państwo polskie w roku 2018 jest państwem sprawnym? Dobrze zorganizowanym, sprawiedliwym, stabilnym?
Czy jesteśmy w stanie sprostać współczesnym wyzwaniom? I czy w tym wielkim wyścigu, jaki ciągle trwa między państwami, między narodami, my idziemy do przodu czy też sobie wygodnie wegetujemy wsparci dotacjami unijnymi i zadowoleni, że nasze dzieci mogą wyjechać do roboty u Niemca, Anglika czy kogo tam?
Po 29 latach od „upadku komuny” Polska jest nadal krajem biednym.
Przeciętny Polak dysponuje kwotą trzykrotnie niższą niż Niemiec, niższą o połowę niż średnia europejska.
Jeśli liczyć Produkt Krajowy Brutto na głowę od 1990 do 2015 r. to owszem wzrósł on w Polsce ponad 7-krotnie. Ale w tym czasie w Chinach wzrósł ponad 25-krotnie, a w Wietnamie 21 razy.
W ciągu 29 lat od upadku komuny wyprzedaliśmy praktycznie cały nasz przemysł – wszystko co zbudowało społeczeństwo w czasach wielkich wyrzeczeń w okresie PRL zostało „sprywatyzowane”.
Huta nie mogła być już w polskich rękach musiał ją kupić Hindus. Nie produkujemy polskich samochodów, proszków do prania, w zasadzie nie ma żadnego sztandarowego produktu przemysłowego, którym moglibyśmy się w obecnej Polsce pochwalić.
Przed II wojną produkowaliśmy doskonałe lokomotywy, tamta biedna Polska (też rządzona z błędami), ale jednak wybudowała Gdynię, magistralę węglową, hutę w Stalowej Woli i Centralny Okręg Przemysłowy.
Co wybudowała III RP?
Po 29 latach III RP ciągle w rozkładzie znajduje się sądownictwo, krytykowany jest poziom oświaty, fatalnie działa administracja, w której nie wiadomo po co stworzono samorządowe powiaty i urzędy marszałkowskie co doprowadziło do wzrostu ilości urzędników. Za komuny, kiedy było centralne planowanie, nie było komputerów, telefonów komórkowych ani Internetu w Polsce było coś ze 150 tys. urzędników. Dziś jest pół miliona.
Niektórzy twierdzą 750 tysięcy!
Nic dziwnego, że założenie firmy w takiej Wielkiej Brytanii to chwila, a w Polsce to mordęga. W dorocznym raporcie Banku Światowego zajmujemy dalekie miejsce w rankingu wolności gospodarczej, wyprzedziła nas ostatnio Rosja.
Mamy fatalny system wyborczy, który prowadzi do chorego upartyjnienia państwa i żadnemu konstytucjonaliście czy politologowi, których masowo produkują polskie uniwersytety ta oczywista wada nie przeszkadza.
Mamy rok w rok deficyt budżetowy na poziomie kilkudziesięciu miliardów złotych co sprawia, że dług publiczny stale rośnie. W tym czasie Niemcy, Czechy a nawet Słowenia mają budżetową nadwyżkę.
W ostatecznym rachunku, które państwo wygra wyścig cywilizacyjny? To, które się ciągle zadłuża, czy to, które potrafi dobrze swoim budżetem gospodarować?
Ja wiem, że w stulecie odzyskania niepodległości powinienem tryskać optymizmem, opowiadać banały o Piłsudskim, podśpiewywać legionowe piosenki i składać okolicznościowe wiązanki.
Ale mi jakoś nieoptymistycznie jest, kiedy patrzę na moje państwo i nie widzę żadnych działań ze strony rządu, który miał być „dobrą zmianą”, które prowadziłyby do naprawy państwa. Nie widzę cięć w administracji, reforma wymiaru sprawiedliwości to niestety partyjna karykatura zmian – zresztą to co zostało wprowadzone (choć to naprawdę nie żadna reforma – nie wprowadzono wybieralności sędziów, ław przysięgłych, nie usprawniono procedury) zostanie wkrótce cofnięte pod dyktando Unii Europejskiej.
Kiedy rozbiory?
Owszem, żyje się nam zdecydowanie lepiej niż za komuny.
Ale na świecie wszystkim żyje się lepiej niż 30 lat temu. Jednak nasze państwo, nasze wspólne dobro wymaga naprawy. Wymaga, by ktoś się o nie troszczył, by – przedkładając osobisty interes – dostrzegał problemy i starał się je rozwiązywać.
Czy to się dzieje? Nie. Kolebiemy się od ściany do ściany.
Media publiczne robią Polakom partyjną wodę z mózgu – i to z jednej, i drugiej strony.
Politolodzy, konstytucjonaliści, dziennikarze, wysługują się to jednym, to drugim. A społeczeństwo żyje tak jak żyło szlacheckie społeczeństwo I Rzeczypospolitej w błogim przekonaniu, że „jakoś to będzie”.
Otóż nie będzie.
Narody, które nie są w stanie rozumnie troszczyć się o dobro wspólne, racjonalnie naprawiać błędy, które same siebie oszukują – takie narody popadają w zależność od innych. Dzisiaj ta zależność nie ma formy militarnego napadu, zaboru terytorium – tego się dzisiaj nie robi. Era jawnego kolonializmu się skończyła. Zastąpiła ją era soft power, czyli kolonializm łagodny. Stąd nikt nie będzie nas najeżdżał, wynaradawiał siłą.
Jeśli nie naprawimy swojego państwa, jeśli nie naprawimy administracji, sądownictwa, jeśli nie zmienimy chorego systemu wyborczego – to wkrótce po Polsce zostanie tylko szyld – hymn, sztandar i parę symboli utrzymywanych dla pozoru.
Mamy przed sobą wiele pracy. Kto ją podejmie?
Janusz Sanocki
Poseł
Smutne i prawdziwe, po ustrojowej transformacji żyjemy „Husarią i legionami” to takie swoiste zamydlanie politycznych i gospodarczych porażek. Ludzie żyją od „grilla do grilla”. W końcu się doigramy !