Z kaleki zrobili ubeka. Za to, gdzie 50 lat temu pracował jego ojciec

Jerzy nie przypomina sobie, żeby tata przychodził do domu upaćkany krwią. Nigdy nie widział na jego mundurze czerwonych plam. – No gdzie, jak tata mógłby robić komuś krzywdę? Tego nie było – zarzeka się.

Trudno mu dziś zrozumieć, dlaczego najpierw listonosz przyszedł z pismem z Warszawy, w którym przeczytał, że jego ojciec “pełnił służbę na rzecz ustroju totalitarnego”. I dlaczego później przyniósł mu o połowę niższą rentę. Ta została mu po tacie.

Dziś Jerzy ma 63 lata i pewnie poszedłby dorobić, gdyby nie pierwsza grupa inwalidzka i niepełnosprawne ciało. Jest częściowo sparaliżowany, kręgosłup ma wygięty w literę “c” i porusza się na wózku inwalidzkim. Ostatnio coraz bardziej narzeka na zdrowie. – Czuję się okradziony. Jak miałbym się czuć, kiedy odebrali mi połowę renty? Może od tego dostałem takiego “kopa w głowę”? Codziennie wspominam, ile biorę, i ile brałem. To takie poczucie niesprawiedliwości – ciągnie zrezygnowany. Wydaje się zmęczony. Trochę zarósł. Długo nie mógł wynurzyć się spod kołdry, na początku wystawił tylko głowę.

Według Instytutu Pamięci Narodowej, ojciec Jerzyka – Marian – od listopada 1950 roku do grudnia 1954 roku “pełnił służbę na rzecz państwa totalitarnego”. – Pracę w więzieniu zaczął w 1950 roku jako strażnik, później był kapitanem, ostatnio – dowódcą zmiany – to Jerzyk pamięta doskonale. Wie też, że ojciec 30 lat przepracował w kilku więzieniach w Kielcach. I jest pewien, że nie pilnował więźniów politycznych, ale przestępców. Tak zarabiał na utrzymanie czteroosobowej rodziny. Był jej jedynym żywicielem, bo matka nigdy nie pracowała.

Kiedy siostra poszła na swoje, a mamę zabrała choroba, to Jerzy został w bloku przy Romualda w Kielcach tylko z ojcem. Ten się nim opiekował. Ale siedem lat temu umarł i tata. Zostawił synowi mieszkanie w bloku, swoją emeryturę i zadbał o to, by Jerzykiem opiekowała się wnuczka. Układ był prosty i uczciwy: ona dostaje połowę mieszkania i część renty w zamian za pomoc. Bez niej jest mu trudno.

Ojciec i syn

– Może pani przyjechać, siostrzenica będzie akurat w domu, to otworzy drzwi. Nie będzie kłopotu – zapowiada przez telefon. Długo próbujemy się umówić w jego mieszkaniu w Kielcach, ale ciągle na przeszkodzie staje jego kiepskie samopoczucie.

Wreszcie się udaje. Jerzy zaprasza nas do swojego pokoju, o którym mówi “królestwo”, ale nie ma nawet sił wstać z łóżka. Przestał wychodzić z domu. Od 11 dni nie oglądał świata. Długi i wąski pokoik wypełniony jest po brzegi płytami, książkami, albumami, pocztówkami z różnych miejsc, także takimi, w których Jerzy nigdy nie był i nie zamierza pojechać.

Z ramek patrzą na niego rodzice i kot, którego ktoś otruł. Wszyscy są już na tamtym świecie. W pokoiku dumnie stoją dwa komputery, telewizor. Te sprzęty zapewniają mu najwięcej rozrywki. Na półkach równiutko poukładane są czasopisma i książki o kineskopach, elektronice. Bo Jerzy lubi sobie je poprzeglądać – z zawodu jest technikiem elektronikiem. Szkołę skończył w Poznaniu. I pamięta, jak ojciec nosił go na baranach do pociągu, jeszcze parowego. – Skończyłem to technikum i od tej pory już jestem w domu. Gdzieś tak od około 40 lat – liczy.

Chciał się uczyć, wiedzieć jeszcze więcej, ale nigdy mu się ta wiedza nie przydała. Nie znalazł pracy w zawodzie. – Tata w końcu powiedział: “synek, będziesz siedział w domu” – i siedzi. Zresztą, trudno byłoby mu wysiedzieć przez osiem godzin w pracy. W wózku może wytrzymać tylko w jednej pozycji.

Bo Jerzy od drugiego roku życia walczy z konsekwencjami choroby Heinego-Medina. Kiedy się urodził, pielęgniarka w szpitalu poradziła rodzicom, żeby szybko go ochrzcili, bo nie wiadomo, czy przeżyje. Miał całkowity paraliż nóg, rąk i kręgosłupa. – Sam jestem zaskoczony, że jestem na tym świecie już 63 lata. Nie spodziewałem się, że będę tak długo żył – mówi jakby żartował. Z rękami jest lepiej, ale jego nogi pozostają bezwładne. A Jerzy ostatnio ma problem nawet, by się wykąpać.

Dopóki rodzice żyli, to Jerzyk był ich oczkiem w głowie. Robili, co mogli, żeby mógł się rozwijać. Jeździli z nim maluchem do sanatoriów w Ciechocinku, w Bieszczady, do Buska. Zostały pocztówki, które Jerzy kolekcjonuje w albumie.Niektóre wiesza na ścianach, te trochę wyblakły, choć do jego pokoju nie wpada zbyt wiele słońca.

Pozostały też wspomnienia. Jeden z kolegów z sanatorium w Busku – Czesław Mirosław Szczepaniak – na łamach “Gazety Wyborczej” tak opisał relację syna i ojca: “Tata Jerzego pojawiał się niezależnie od pory roku i pogody. Był niezawodny. Strzegł Jerzego jak źrenicy w oku. Tak po ojcowsku. Minęło już tyle lat, a ja jestem pod wrażeniem pana Mariana”.

I ojciec zrobił, co tylko mógł, żeby i po śmierci synowi niczego nie zabrakło. – To rodzice sprowadzili siostrzenicę.Właśnie z myślą, że jak kiedyś ich zabraknie, to będzie ona – szepcze. – Tata zachorował na raka płuc, zawsze palił. Przeżyłem to mocno. Tak jak dziecko przeżywa śmierć rodziców – dorzuca.

“Ubek” i jego syn

W grudniu, kiedy naprędce i pod osłoną nocy PiS uchwalił ustawę dezubekizacyjną, Jerzy myślał już o świętach. Chociaż w telewizji czy radiu usłyszał o tej pamiętnej nocy, gdy marszałek Kuchciński przeniósł obrady do Sali Kolumnowej. A do środka nie wpuszczono niektórych posłów opozycji. Było niechlujnie, na szybko, bez konsultacji. I wyszło – według niektórych prawników – niezgodnie z konstytucją.

– Dla mnie to była bomba – zapamiętał Jerzy. – I bach, uchwalają jakąś ustawę dezubekizacyjną. Zmniejszymy tam strażakom, policjantom, pracownikom służby więziennej i jeszcze paru innym grupom o połowę. Kiedy to usłyszałem, to powiedziałem: “co się tu – nie będę klął – dzieje?” – irytuje się i teraz.

Potem słyszał, jak cały rząd – z ówczesną premier Beatą Szydło na czele – szczycił się, że wypełnił obietnicę, z którą szedł do wyborów i obniżył emeryturę esbeckim oprawcom. I mało tego, przywrócił sprawiedliwość społeczną. I szlag go trafiał, bo przecież jego ta sprawiedliwość ominęła.

Beata Szydło: – Państwo polskie jest państwem, które nie pozwoli już więcej na to, żeby ci, którzy byli ofiarami cierpieli, a ci, którzy byli oprawcami czerpali profity.

* wypowiedź z października 2017 roku; na antenie TVP Info

Szydło tonem zbuntowanej nastolatki wytykała, że “oprawcy mają większe uposażenie” i za swoje “niecne czyny w ogóle nie zostali ukarani”. A tymczasem “ich ofiary bardzo często musiały żyć na skraju nędzy”. I ciach – wszystkim, którzy “służyli na rzecz totalitarnego państwa” (od 22 lipca 1944 roku do 31 lipca 1990 roku) – obcięto emerytury i renty. Stracili byli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, funkcjonariusze BOR, Straży Granicznej, Państwowej Straży Pożarnej. Ale i sprzątaczki, kucharki, ludzie, którzy przepracowali choćby jeden dzień na rzecz Służby Bezpieczeństwa PRL. Ta ustawa wszystkich wrzuciła do jednego worka.

Na początku września 2017 roku roku listonosz przyniósł Jerzemu decyzję o ponownym ustaleniu wysokości renty. I tak z 3 500 złotych, zostało mu 2 100 zł. – Czyli właściwie to o 50 proc. mi ją obniżono. W skład tej sumy oprócz renty po tacie, wchodzi tzw. dodatek pielęgnacyjny – coś około 200 zł i dodatek sierocy – 400 zł – wylicza.

W zdawkowym uzasadnieniu napisano tylko, że Marian Kamizela przez cztery lata “służył na rzecz ustroju totalitarnego”. Powołano się na dokumenty IPN, ale nic więcej nie dodano. Jerzy Kamizela jest przekonany, że jego ojciec nie miał do czynienia z więźniami politycznymi, dlatego czuje się pokrzywdzony i oszukany.

– Potraktowali mnie jak UB-eka. Myślę, o co tu właściwie chodzi… Ojciec nie żyje, ja już ledwo zipię i tu bach o połowę rentę obcięli – żali się Kamizela.

Napisał już odwołanie do Sądu Okręgowego w Warszawie. Raz jeszcze uzasadnił, że ojciec nie pracował w Służbie Bezpieczeństwa, tylko w Służbie Więziennej. – Najpierw się odwołałem do MSWiA, bo stamtąd dostawałem rentę. No i przysłali mi jakiś papierek, że wszystko jest zgodnie z prawem. Poinformowali mnie, że będzie jakaś tam rozprawa. Ale nawet nie napisali, kiedy i gdzie – żali się Kamizela.

Jeden z wielu

Szybko w obronę Jerzego Kamizelę wzięli Rzecznik Praw Obywatelskich i Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Po publikacji “Gazety Wyborczej”, która jako pierwsza opisała jego trudną sytuację, ruszyła lawina. – Sprawa jest rozwojowa, była korespondencja z IPN. Toczą się konkretne działania – mówi nam Grzegorz Krawiec z biura Rzecznika Praw Obywatelskich. I krytykuję ustawę dezubekizacyjną, która zadziałała generalnie.

– Nie było tutaj pewnej indywidualizacji, co jest krzywdzące. Rzecznik wielokrotnie zwracał uwagę, że ta ustawa jest niesprawiedliwa, wielu osób dotyka w taki sposób, w jaki nie powinna. Nie powinno być zbiorowej odpowiedzialności – zastrzega Krawiec.

Wtóruje mu Adam Klepczyński, prawnik z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która także planuje pomóc Jerzemu Kamizeli. – Wszystkie przypadki powinny być rozpatrywane indywidualnie. Ten pana Jerzego mocno bije w oczy. Bo pan Kamizela odpowiada za to, gdzie w latach 50. pracował jego tata. A pracował on w służbie więziennej, która w tamtym czasie była podporządkowana ministerstwu, które następnie zostało automatycznie podciągnięte pod tę ustawę. Więc każdy, kto tam pracował ma obniżoną rentę czy emeryturę – tłumaczy nam prawnik Adam Klepczyński.

Fundacja ma zamiar w sprawie Jerzego Kamizeli złożyć tzw. orzeczenie przyjaciela sądu. – To obiektywna opinia, w której będziemy chcieli wskazać pewne standardy konstytucyjne i międzynarodowe dotyczące ustawy dezubekizacyjnej, która ma bezpośrednie odniesienie do sprawy pana Jerzego – tłumaczy Klepczyński.

Kamizela jest jednym z wielu poszkodowanych przez ustawę dezubekizacyjną. Do Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA wpłynęło 25 tys. odwołań.

W mediach opisano już wiele przypadków samobójstw byłych funkcjonariuszy, którzy z powodu wprowadzenia ustawy dezubekizacyjnej popełnili samobójstwo.

– Na chwilę obecną mamy 32 zgony. 7 przypadków to są samobójstwa. Duża grupa to zawały, udary lub wylewy, które nastąpiły bardzo często w momencie otrzymania decyzji z Zakładu Emerytalno-Rentowego – mówiła Tomkowi Ławnickiemu z naTemat Grażyna Piotrowicz, była policjantka, która prowadzi od ubiegłego roku “białą księgę”. Spisuje w niej skutki ustawy – jak ją nazywa – represyjnej.

Oczekiwanie

Jerzy nie zamierza odpuścić i zrobi wszystko, żeby odzyskać swoje pieniądze. Pomaga mu córka siostry. – Ona kształci się na prawnika. Dałem jej te dokumenty, bo ja nie wiem, co tam napisać. Przecież nie napiszę takiej odręcznej kartki – zaznacza.

Ale Jerzy ma już coraz mniej siły na taką walkę i wymianę korespondencji. Nie wie nawet, czy miałby tyle siły, żeby przyjechać na rozprawę do Warszawy. Może gdyby wsiadł w samochód siostrzenicy?

To ona teraz się nim opiekuje i zajmuje pozostałą część domu. Gotuje, pierze, robi zakupy. – Jak jeszcze jeździłem na wózku, to rentę dzieliłem na pół. Połowa dla siostrzenicy, połowę zostawiałem sobie. Ona płaci za mieszkanie, prąd, wodę. A teraz jak przyjdzie listonosz, siostrzenica odbierze, to powiem jej: “weź se wszystko”. Bo ja już się nie podniosę – mówi ze smutkiem.

Każdy jego dzień jest podobny do poprzedniego. Rytm wyznaczają posiłki. – Budzę się, otwieram oczy – żyję. Wyłażę spod kołdry, zakładam skarpetki. No i siadam na wózek. Kiedyś zakładałem jeszcze spodnie, teraz już tego nie robię. Jadę do kuchni, robię śniadanie – skrupulatnie odtwarza swój dzień.

– Wujek umie sobie zrobić śniadanie, kolacje, ale ktoś zakupy musi zrobić, drzwi otworzyć, być tutaj przez cały czas. Jakoś sobie radzimy. Najgorsza jest ta niesprawiedliwość – ocenia jego siostrzenica i tłumi łzy.

Jerzy po jedzeniu wraca do pokoju, kładzie się i odpoczywa aż do obiadu. Później posiłek i znów odpoczynek. Wstaje przed kolacją. Potem przychodzi czas na telewizję i komputer. Najczęściej ogląda filmy. Nie lubi tylko musicali, za to chętnie wybiera kryminały i komedie romantyczne. Sam nigdy nie założył rodziny. – Jak miałbym, skoro ja przecież ledwo w wózku siedzę? – pyta mnie poirytowany. Czasami odwiedza go ktoś z rodziny, znajomych już nie ma. Do niedawna grał w karty z kolegą taty, ale już się nie spotykają. Jeszcze jak wyjeżdżał na ulicę, to nie czuł się samotny.

– Chciałby pan wyjść na zewnątrz? – pytam.

– Na pewno – mówi, przewracając się na drugi bok.

– A jakieś podróże, dokądś chciałby pan pojechać? – dopytuję.

– Nie, nie, nic mnie nie interesuje, na cmentarz chciałbym pojechać – odpowiada. I szybko rzuca kolejne pytanie: – A chciałaby pani wiedzieć, jak chciałbym zostać pochowany? – mówi to w taki sposób, że muszę się zgodzić, by tego wysłuchać. I słucham:

– Chciałbym zostać skremowany. Po kremacji wychodzi taka puszka prochu. Na cmentarzu rodzice mają grób, przy którym jest trochę zielonego, rosną tam sobie jakieś kwiatuszki. I mówię siostrze: “Jak już będziesz miała tę urnę, to ją zmieszaj z ziemią, która jest na taty grobie”.

Aleksandra Wentkowska z RPO: Z uwagi na to, że o opinię Trybunału Konstytucyjnego nt. ustawy dezubekizacyjnej zwrócił się skład sędziowski Sekcji ds. Odwołań od decyzji zmniejszających wysokość emerytur i rent XIII Wydziału Ubezpieczeń Społecznych Sądu Okręgowego w Warszawie, rozpatrywane sprawy pozostają zawieszone.

DARIA RÓŻAŃSKA

Więcej postów