Jak rozbestwiono Ukrainę. Współwinni są polscy politycy, którzy po 1989 r. nie zrobili niczego, żeby – kiedy jeszcze można było

Renesans integralnego nacjonalizmu na Ukrainie stał się faktem. Fakt drugi jest jeszcze bardziej porażający – tego zjawiska nie da się już zatrzymać. Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że współwinni są polscy politycy, którzy po 1989 r. nie zrobili niczego, żeby – kiedy jeszcze można było – proces ten spowolnić, ograniczyć lub wręcz spacyfikować.

Ideologami integralnego ukraińskiego nacjonalizmu byli m.in. Mikołaj (Mykoła) Michnowski (Mychnowskyj), który sformułował 10 przykazań Ukraińskiej Partii Ludowej, z których trzecie brzmiało: „Ukraina dla Ukraińców! Wygoń więc zewsząd z Ukrainy obcych – gnębicieli”, oraz Dmytro Doncow. Praktykami ukraińskiego nacjonalizmu byli natomiast m.in.: Jewgienij (Jewhen) Konowalec, Stefan (Stiepan) Bandera, Roman Szuchewycz i Dymitr (Dmytro) Kłaczewski (Kłacziwskij), pseudonim „Kłym Sawur”. Dwaj pierwsi zajmowali się terroryzmem, dwaj ostatni to już także bezpośredni rozkazodawcy ludobójstwa wołyńskiego, będącego niczym innym jak realizacją trzeciego przykazania Michnowskiego, czyli próbą „ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej” na terenach, do których pretensje rościli sobie ukraińscy nacjonaliści. Wszyscy wymienieni są dziś na Ukrainie bohaterami narodowymi. Buduje się im pomniki, nazywa ulice ich imionami, podobnie czczona jest Ukraińska Powstańcza Armia, której członkowie to bezpośredni wykonawcy ludobójstwa Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej (owszem, UPA walczyła także z Sowietami, ale podobnie z Sowietami walczyli żołnierze SS).

Współcześnie ideologia neonacjonalizmu „skolonizowała” i podporządkowała sobie niemal całą Ukrainę, stając się już niemal doktryną państwową. Tymczasem można było temu zapobiec. Jedną z zasad prowadzenia akcji gaśniczej jest zlokalizowanie przez strażaków źródła ognia i zapobieżenie jego dalszemu rozprzestrzenianiu się. Tak mogła działać polska dyplomacja. Chociaż dzisiaj wydaje się to nieprawdopodobne, u zarania niepodległej Ukrainy, w pierwszej połowie lat 90. XX w. neobanderyzm ograniczony był wyłącznie do tzw. Ukrainy Zachodniej – a więc w rzeczywistości do dawnych województw wschodnich II RP, na których integralny nacjonalizm wykiełkował, wyrósł i do którego resentymenty pozostały w uśpieniu przez czas sowietyzmu. Po rozpadzie ZSRS, u zarania niepodległej Ukrainy do ideologii neobanderowskiej w Kijowie i Żytomierzu, nie mówiąc już o Donbasie, odnoszono się więcej niż z rezerwą. Wówczas wyraźny sygnał dla Kijowa, że odradzający się w dawnej Galicji kult Bandery, UPA i nacjonalizmu nie będzie tolerowany – mógł przynieść wymierny efekt.

Tymczasem polscy politycy wyrośli pod znakiem Unii Wolności (ale nie tylko – taka postawa znajduje gorliwych kontynuatorów w dzisiejszych elitach Prawa i Sprawiedliwości) zachowywali się niczym karpie chcące przyśpieszyć Boże Narodzenie. W neobanderowcach z Ukrainy Zachodniej widzieli szansę na budowę Ukrainy, która może przeciwstawić się Rosji. Nie tylko więc nie protestowali przeciw ich działaniom, ale też w jakiś sposób je wspierali. Przykładem jest poparcie, jakie polskie elity polityczne solidarnie i bez podziałów udzieliły tzw. pomarańczowej rewolucji. Tymczasem wyniesiony do władzy w jej wyniku prezydent Wiktor Juszczenko ogłosił Stefana Banderę narodowym bohaterem Ukrainy. Natomiast jego kontrkandydat Wiktor Janukowycz opowiadał się przeciw kultowi OUN/UPA i banderyzacji kraju. Oczywiście nie twierdzę, że Janukowycz miał inne zalety – był dobrym materiałem na tępego satrapę, niemniej w imię politycznego pragmatyzmu polska dyplomacja w sporze Juszczenko–Janukowycz powinna zachować co najmniej neutralność.

Tymczasem powstrzymywanie banderyzacji Ukrainy nigdy nie było strategicznym celem polskich elit. Dobrze widać to również na innym przykładzie – za czasów prezydenta Leonida Kuczmy neonacjonaliści trzymani byli w jako takich ryzach i wbrew nim Kuczma doprowadził do otwarcia Cmentarza Obrońców Lwowa po (częściowej i niepełnej, ale jednak) renowacji. Mimo to na Kuczmę ostatecznie polskie elity się „obraziły” – za rzekomy zwrot w stronę Rosji. Tymczasem za teoretycznie proeuropejskich prezydentów Juszczenki i Kuczmy banderyzacja Ukrainy postępuje w tempie szalonym, a Polacy nie mogą na terytorium tego kraju prowadzić nawet prac badawczo-ekshumacyjnych, nie mówiąc już o godnym pochówku i upamiętnieniu ofiar „holocaustu po banderowsku”. Polskie elity dyskretnie wspierały nacjonalistów, widząc w nich siłę, która pozwoli Ukrainie „powstrzymywać Rosję”. Tyle że w tej sile resentymenty antypolskie buzują równie silnie jak nastroje antyrosyjskie. Jedyna różnica – te antypolskie wciąż nie są formułowane expressis verbis jako oficjalna doktryna.

W stosunkach międzynarodowych jedyną sensowną polityką jest zasada symetrii i wzajemności. Czyli – jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, odpłacamy pięknym za nadobne i nieprzyjaznym za działania wrogie. Kiedy w latach 90. Ukraińcy odmawiali rzymskim katolikom (czyli społeczności w zdecydowanej większości polskiej) zwrotu jakiegokolwiek kościoła we Lwowie – należało zablokować zwroty świątyń grekokatolikom na terenie Rzeczypospolitej Polskiej. Niestety, zasada symetrii nie zadziałała, w Przemyślu przekazano grekokatolikom pojezuicki kościół św. Jana Chrzciciela na katedrę. Fakt, że w tej sprawie interweniował sam papież Jan Paweł II, można wytłumaczyć w dwojaki sposób: albo prymat miłosierdzia nad sprawiedliwością, albo też Ukraińcy otrzymali premię za to, że… Karol Wojtyła był Polakiem. Jan Paweł II być może uważał za konieczne podkreślenie wobec nich, że jest przede wszystkim papieżem Kościoła powszechnego – dlatego nie naciskał w podobny sposób w sprawie zwrotu świątyń we Lwowie rzymskim katolikom. Ewentualnie – być może do dyplomacji watykańskiej dotarły sygnały, że nawet papieska interwencja nie przełamie determinacji w tej kwestii zainfekowanych nacjonalizmem włodarzy miasta.

Kolejna sprawa – jeszcze w latach 90. władze miejskie Lwowa na budynku polskiej szkoły im. Marii Magdaleny we Lwowie umieściły tablicę z wizerunkiem Romana Szuchewycza, pseudonim „Taras Czuprynka” – głównodowodzącego UPA i rozkazodawcy ludobójstwa wołyńskiego. Czy ktoś sądzi, że to był przypadek? Nawet jeśli – to strona polska powinna rychło odpowiedzieć podobnym przypadkiem i na frontonie „Szaszkiewiczówki”, czyli ukraińskiego liceum w Przemyślu umieścić tablicę ku czci księcia Jaremy Wiśniowieckiego. Co by zresztą miałoby sens – Wiśniowiecki był księciem ruskim. A przynajmniej w latach 90. XX w. na każde antypolskie działanie władz miejskich Lwowa należało reagować notą protestacyjną wręczaną ambasadorowi UA w Warszawie, tworząc w ten sposób nacisk na poziomie centralnym i demonstrując, że nacjonaliści ze Lwowa nie są naszym partnerem do rozmów. Nic takiego nie miało miejsca. Zaś ciągle trwające hojne dotowanie organizacji mniejszości ukraińskiej w RP z polskiego budżetu jako żywo przypomina odwróconą realizację powiedzenia Lenina o kupowaniu od kapitalistów sznurka, na którym potem będzie można ich powiesić.

Dzisiaj na wszelkie tego typu działania jest o ćwierć wieku za późno. Neonacjonaliści opanowali całą Ukrainę, zdobywając wpływ na władzę polityczną (w zamian w ramach niepisanej ugody pozostawili oligarchom wpływ na władzę gospodarczą). Prezes polskiego Instytutu Pamięci Narodowej Jarosław Szarek mówił niedawno w wywiadzie dla tygodnika „Sieci”: – Banderyzm jednoznacznie i bezdyskusyjnie dopuścił się ludobójstwa. Budowanie na tym narodowej tożsamości jest drogą donikąd i jest wbrew narodowym interesom Ukrainy, Ukraińcy powinni się z tym zmierzyć. My nie jesteśmy od tego, aby wybierać im bohaterów. Mają ich wielu. Może musi więc przyjść nowe pokolenie? Nie zapominajmy, że są na Ukrainie środowiska gotowe do refleksji historycznej. Pamięć ukraińska – tak jak polska – jest różna.

Z pierwszymi trzema zdaniami – pełna zgoda. Ale potem dr Jarosław Szarek prezentuje już niezbyt uzasadniony optymizm na wyrost. Nowe pokolenie jest na Ukrainie dziś bardzo mocno zainfekowane neobanderyzmem, zaś jeśli chodzi o środowiska gotowe na Ukrainie do refleksji historycznej – to ani ich nie widać, ani ich nie słychać. Przy zupełnej bierności strony polskiej – w ciągu ostatnich 28 lat neonacjonaliści na Ukrainie zostali rozbestwieni.

Pozostaje mieć nadzieję, że dla Polski nie skończy się to tak tragicznie, jak – zachowawszy proporcje – dla Europy skończyło się w drugiej połowie lat 30. XX w. rozbestwianie Hitlera, któremu pozwalano na zajmowanie kolejnych terytoriów. W rezultacie potem sam brał, co chciał, widząc, że nie musi już nikogo pytać o zgodę, bo słabi zawsze ustępują.

PAWEŁ SONISZ

Więcej postów