Orbán rozpoczyna wielką europejską grę

O tym Jarosław Kaczyński może tylko pomarzyć. Viktor Orbán właśnie zapowiedział, że korzystając z konstytucyjnej większości, po raz drugi w swojej karierze zmieni ustawę zasadniczą.

Poprzednio zrobił to w 2011 r., właściwie z pominięciem szerokich społecznych konsultacji i głosu opozycji, wpisując do dokumentu przede wszystkim założenia ideologiczne partii. Tym razem rząd w Budapeszcie ma zamiar uruchomić szerokie uzgodnienia, które rozpoczną się we wrześniu, a zakończą po ponad roku.

Czyżby premier Węgier doszedł do wniosku, że trzeba zakopać topór kulturowej wojny dzielącej społeczeństwo na coraz bardziej wrogie obozy? Bynajmniej. Jego celem jest przygotowanie gruntu pod realizację europejskich ambicji. Zmiany w konstytucji są tylko jednym z elementów większej ofensywy. Ważniejsza od tych zmian może się okazać kampania komunikacyjna, która obejmie czas nadchodzących wyborów do Parlamentu Europejskiego, a w konsekwencji zmiany Komisji Europejskiej i przewodniczącego Rady UE.

Komunikacja, czyli mobilizacja

Budapeszt już wielokrotnie przećwiczył scenariusze „konsultacji”, których celem nie było, rzecz jasna, zapoznanie się z opiniami społeczeństwa. Podczas kampanii referendalnej z 2016 r. na temat odrzucenia przez Węgry programu relokacji uchodźców rząd wysłał miliony listów do wszystkich skrzynek pocztowych na terenie kraju z pytaniami naprowadzającymi, z których jedno można przytoczyć dla przykładu: „Czy wiesz, że od początku kryzysu imigracyjnego ponad 300 osób zginęło w atakach terrorystycznych?”. Inne pytania przypominały alarmistycznym tonem ten sam sofizmat – migranci są źródłem egzystencjalnych zagrożeń.

Kampania przyniosła połowiczny skutek, bo 98 proc. osób sprzeciwiło się planom relokacji, ale referendum było nieważne, ponieważ udział w nim wzięło zaledwie 44 proc. uprawnionych. Natomiast wydatki na rządową kampanię przekroczyły łączny koszt obydwu kampanii w Wielkiej Brytanii w sprawie brexitu – tej „za” i „przeciw”! Niemniej z punktu widzenia celów partii był to dobrze wydany grosz – kampania posłużyła przede wszystkim do mobilizacji elektoratu na długo przed wyborami, a te po raz trzeci zakończyły się rozgromieniem opozycji.

Sojusz z włoskimi nacjonalistami

Teraz ta obrzydliwie skuteczna technika zostanie ponownie wykorzystana do celów wyborczych. Konstytucja, jak widać, może przestać być po prostu umową społeczną, na której ufundowane są instytucje i relacje w państwie, i stać się jednym z narzędzi, jakie mogą zapewnić miażdżącą przewagę w wyborach. Najważniejszymi punktami zmian w ustawie zasadniczej będą ponownie polityka migracyjna, demograficzna i podział kompetencji między rząd narodowy i instytucje unijne w Brukseli.

Tak się składa, że proces „konsultacji” zbiegnie się z terminem wyborów do Parlamentu Europejskiego w maju 2019 r., a potem także z procesem wyboru nowego składu unijnej administracji UE. Przy obecnym rozgłosie, jaki zapewnił sobie Orbán, sprawa jego kampanii z powodzeniem rozniesie się po całej Europie, mobilizując nacjonalistów wokół kwestii, które poruszają prawicowy elektorat. Węgry zresztą już zaczęły aktywną grę o stworzenie politycznej platformy na kontynencie.

Tuż po zawiązaniu koalicyjnego rządu w Rzymie premier Węgier wykonał telefon do Matteo Salviniego, nowego ministra spraw wewnętrznych Włoch i lidera Ligi Północnej, żeby omówić współpracę. Wywołało to sensację, bo Salvini słynie z twardego stanowiska. Domaga się przymusowych kwot, które umożliwiłyby relokację uchodźców z Półwyspu Apenińskiego.

Co więc łączy tych dwóch polityków? Zapewne właśnie wybór pola politycznej walki, które cynicznie wykorzystuje ludzkie krzywdy i obawy do budowy kapitału. Bo przecież Węgry nie są tak bardzo przeciwne przyjmowaniu uchodźców, skoro po cichu przyjęły ich kontyngent – do czego Budapeszt przyznał się niedawno. Wzniecając zresztą spore zaniepokojenie wśród pozostałych rządów Grupy Wyszehradzkiej, które uważały pryncypialny sprzeciw Węgier w tej sprawie za podstawę dalszej współpracy.

Pod dyktando Putina

Grupa Wyszehradzka niekoniecznie będzie dla Węgier głównym polem gry o polityczną przyszłość Europy. Na przestrzeni ostatnich tygodni jak na dłoni zobaczyć można było intencje Budapesztu wobec bliskich sąsiadów na południu: Słowenii i Macedonii. W Ljubljanie Budapeszt ruszył na zakupy, inwestując w rozwój prawicowych mediów przy pomocy zależnych od rządu inwestorów. A w minioną sobotę Viktor Orbán wysłał Macedończykom internetowe nagranie wideo wzywające do sprzeciwu wobec planów zmiany nazwy kraju – na co od lat naciska Grecja i od czego zależy stabilizacja tego kraju na drodze do NATO i UE.

Orbán, grając na dumie narodowej, podbijał bębenek prawicowej opozycji, a zarazem podjudzał do porzucenia prozachodniego kierunku. Nie jest tajemnicą, że na dotychczasowym impasie starała się najwięcej ugrać Rosja, która stopniowo przesuwa swoją strefę wpływów ze wschodniej flanki NATO na południową.

Także rosyjskim interesem można tłumaczyć poważny spór z Ukrainą. Budapeszt blokuje postępy Kijowa w zbliżeniu z UE i NATO. Oficjalnie rząd Orbána twierdzi, że dyplomatyczna blokada Ukrainy z ich strony spowodowana jest przez spór wokół praw językowych węgierskiej mniejszości na Zakarpaciu. Ukazuje się jednak coraz więcej analiz potwierdzających tezę, że polityka węgierska staje się lustrzanym odbiciem polityki Władimira Putina.

Jeszcze nie minęło pierwsze sto dni trzeciego rządu Orbána, a już widać, że należy się spodziewać wielu niesamowitych zwrotów akcji, które mogą być początkiem nawet większych kłopotów dla Europy niż sprawa art. 7 i Polski. Zachęcanie i podtrzymywanie konfliktów w Europie staje się już specjalnością węgierskiego przywódcy. Pytanie tylko, kto na tym korzysta najbardziej?

WOJCIECH PRZYBYLSKI

Więcej postów