Brutalnie napadał, gwałcił lub usiłował zgwałcić kobiety. Jedna z jego ofiar miała zaledwie 13 lat. Choć w więzieniu spędził prawie dwie dekady, na wolności dostał pracę w domu kultury. Marka K. rozpoznali mieszkańcy Wolbromia.
Marek K. po raz pierwszy zaatakował na rodzinnej Warmii, prawie 30 lat temu. Miał wtedy 18 lat.
– Nie miałam z nim żadnych szans. Zerwał mi bluzkę i uderzył pięścią dwa razy. Tego się nie da zapomnieć. On jest jak zwierzę, bez żadnych skrupułów – wspomina pani Anna, pierwsza ofiara Marka K. Kobieta prosiła o anonimowość, dlatego zmieniliśmy jej imię.
Kolejną poszkodowaną była 20-latka. Sprawca był wyjątkowo brutalny, jak wynika z akt sprawy. Kopał i bił ofiarę, zaciągnął do zagajnika, zdarł ubranie i związał sznurkiem.
– Sąd się pytał, kto go nauczył wiązać tak pętlę. Na szyję, nogi, ręce.Powiedział, że się sam nauczył. U siebie w bloku, w piwnicy. Jak ofiara się ruszała, to się dusiła – pani Anna relacjonuje zeznania Marka K. z sądu.
W 1991 roku, za napady i gwałt ze szczególnym okrucieństwem, został skazany na sześć lat więzienia. Zaledwie po dwóch latach, w styczniu 1993 roku, wyszedł na warunkowe zwolnienie. Po paru miesiącach zgwałcił 13-letnią dziewczynkę.
– Wracałam ze szkoły. Zablokował mi drzwi, wepchnął do środka i kilkukrotnie uderzył. Potem przeszedł do czynów, o których nie chcę mówić. Mój świat rozsypał się. Do dziś nie za bardzo potrafię sobie go poskładać – wspomina po latach ofiara.
Marek K. kolejny raz trafił za kraty.
Po wyjściu z więzienia zaatakował w 2004 r. dwie rowerzystki, za co był poszukiwany listem gończym. Mężczyzna przeprowadził się na drugi koniec Polski, do Wolbromia (Małopolska). W 2005 roku kolejna kobieta padła jego ofiarą. Mieszkanka Wolbromia straciła przytomność po uderzeniach kamieniem w głowę. Uratował ją przypadkowy spacerowicz.
– We wszystkich sprawach działał z zaskoczenia i brutalnie. To nie było przypadkowe działanie. Z akt sprawy wynika, że się przygotowywał i z zaskoczenia atakował kobiety – mówi kom. Krzysztof Kończyk z policji w Biskupcu.
Po napadzie na kobietę, Marek K. trafił do więzienia, tym razem na siedem lat. Łącznie za gwałty, usiłowania gwałtów i napady spędził za kratami prawie 20 lat.
– Ten człowiek o niczym innym nie fantazjował, jak o tym, że seks musi być związany z agresją. On powinien być pod jakimś nadzorem do końca życia – uważa prof. Kazimierz Pospiszyl, psycholog.
Marek K. wyszedł z więzienia w 2012 roku. Trzy lata temu dostał pracę w Domu Kultury w Wolbromiu. Do grudnia 2017 r. był pracownikiem fizycznym w miejscu, które organizowało zajęcia dla dzieci i młodzieży.
Tożsamość mężczyzny udało się ujawnić, dzięki publicznemu Rejestrowi Sprawców Przestępstw na Tle Seksualnym, który w internecie udostępnia Ministerstwo Sprawiedliwości. Marka K. rozpoznali mieszkańcy Wolbromia.
– To, że tam pracował było dla mnie szokiem. To nie jest normalna osoba, zdrowy człowiek. Kto da zapewnienie, że on nigdy więcej tego nie powtórzy? – pyta jego ostatnia ofiara.
Mężczyzna twierdzi, że miejsca pracy nie wybierał. Do domu kultury skierował go urząd pracy. Dyrektor placówki odmówił rozmowy przed kamerą. Twierdzi jednak, że Marek K. jako pracownik fizyczny nie miał kontaktu z dziećmi, a on nic nie wiedział o jego wyrokach.
– Pojawiły się głosy, że ten publiczny rejestr stygmatyzuje sprawców. Ja uważam, że jeśli dzięki niemu uda się uratować choćby jedną osobę, będzie to jego wielki sukces – mówi kom. Krzysztof Kończyk z policji w Biskupcu.
DZIENNIKWSCHODNI.PL