Choć całe swoje dorosłe życie Mirosław Boczkowski (62 l.) z Golina (Zachodniopomorskie) przepracował w lesie, to ostatnią wycieczkę w doskonale mu znane mu leśne ostępy o mało nie przypłacił życiem. Poszedł odwiedzić kolegę w pracy i się zgubił.
– Kolega pracował przy wycince – tłumaczy pan Mirosław. – W domu mi się nudziło, a tam znam wszystkich, byłoby z kim pogadać, pośmiać się – mówi pan Mirosław. Wsiadł więc na rower i ruszył do Drawieńskiego Parku Narodowego. Niestety, choć znał te tereny doskonale, pobłądził. – Nie mogłem odnaleźć drogi do domu. Wszystkie znaki szczególne na drogach, po których zawsze się orientowałem gdzie jestem, nagle gdzieś zniknęły – opowiada.
O zaginięciu samotnie mieszkającego pana Mirosława jego rodzina poinformowała policję dopiero następnego dnia. Na poszukiwania wyruszyło kilkadziesiąt osób: policjanci, strażacy, leśnicy oraz rodzina i sąsiedzi zaginionego.
Po trzech dniach, gdy już mało kto wierzył, że starszy pan odnajdzie się żywy, nagle, około 20 kilometrów do Golina, natknął się na niego na leśnym dukcie patrol policji. – Ledwo szedł oparty o swój rower – relacjonuje st. sierż. Przemysław Koczmara, który wraz z koleżanką mł. asp. Agnieszką Gawlicką odnalazł zaginionego.
– Wzięliśmy go do radiowozu, bo cały trząsł się z zimna i był przemoczony. W drodze pan Mirosław zjadł całe nasze drugie śniadanie. Taki był głodny – mówi policjant.
Mirosław Boczkowski niewiele pamięta ze swojej przygody. – Przypomina mi się, że spałem pod drzewem i było bardzo zimno. Doskonale za to pamiętam smak kiełbasy, którą mnie poczęstował policjant. W życiu nie jadłem nic lepszego.
Wycieńczony mężczyzna trafił do szpitala w Wałczu, gdzie dochodzi do siebie.
FAKT.PL