Trzeba ministrowi Antoniemu Macierewiczowi oddać, że na arogancji mu nie zbywa. We wtorek szef resortu obrony odwiedził 34. Bazę Lotnictwa Morskiego w Gdyni. Na lotnisku Babie Doły minister obserwował m.in. pokaz dynamiczny z udziałem śmigłowców. To niemal policzek dla służących tam żołnierzy – to oni bowiem najbardziej potrzebują nowoczesnych maszyn poszukiwawczo-ratowniczych, które nie trafiły do wojska po anulowaniu przez PiS przetargu na Caracale.
Gdyby rząd PiS nie zerwał przetargu na Caracale, pierwsze śmigłowce zaczęłyby trafiać na wyposażenie naszych sił zbrojnych już w tym roku. Nowe postępowanie na śmigłowce, dla Wojsk Specjalnych i Marynarki Wojennej właśnie, zostało ogłoszone w lutym br. i na pewno jeszcze długo się nie zakończy. Niektórzy eksperci oceniają, że w najczarniejszym scenariuszu nowe typy wiropłatów weszłyby do służby dopiero w 2022 roku.
Tymczasem brygada lotnictwa morskiego jest jednym z najbardziej potrzebujących nowoczesnego sprzętu związków wojskowych armii. Używany tam sprzęt, szczególnie do operacji poszukiwawczo-ratowniczych, jest przestarzały. Ze względu na częstotliwość użytkowania, zakupy są sprawą priorytetową. Przy obecnie istniejących brakach występuje ryzyko, że Polska nie będzie w stanie prowadzić skutecznych działań ratowniczych w naszej strefie odpowiedzialności, która wynosi blisko 30 tys. kilometrów kwadratowych strefy przybrzeżnej i Bałtyku południowego.
Podczas wizyty w Babich Dołach minister Macierewicz złożył deklarację dostarczenia nowych maszyn. – Tych śmigłowców będziemy się starali dostarczyć tyle, żeby rzeczywiście mogły spełniać zadanie ratowania życia. Chcemy je nie tylko modernizować, ale rozważyć kupno następnych takich śmigłowców ratowniczych – powiedział minister, który obejrzał pokaz z udziałem zmodernizowanego śmigłowca Anakonda w wersji W-3WARM.
Problem w tym, że to kolejna obietnica szefa MON dotycząca wiropłatów poczyniona w ciągu ostatnich 12 miesięcy. A większych efektów w tym zakresie jak nie było, tak nie ma.
EŁEM
