Generał Polko: To, co dziś dzieje się w armii, woła o pomstę do nieba

Generał bez pardonu recenzuje wypowiedzi, z których zasłynął szef MON, jak sprzedaż Rosji mistrali za dolara. Uważa też za „zawracanie Polakom głowy” prezentację mało realnego obrazu potężnej armii w niedalekiej przyszłości. Najbardziej boli go odpływ z armii doświadczonych, sprawdzonych na misjach dowódców i generałów.

– Rolą generała jest troszczyć się o armię, a jeżeli ktoś rozumie cywilną kontrolę jako trzymanie parasola nad urzędnikiem z ministerstwa obrony narodowej, to jest w błędzie – mówi w rozmowie z Parlamentarny.pl gen. Roman Polko, były dowódca GROM i były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

  • Z armii odchodzą doświadczeni dowódcy, generałowie, dzięki którym dostaliśmy się do NATO, którzy sprawdzili się na stanowiskach podczas misji w Iraku i Afganistanie.
  • Plany budowy nowoczesnej 250 tysięcznej armii, podczas, gdy mając 100 tys. żołnierzy mamy do czynienia z ogromnymi deficytami uzbrojenia, nie wydają się realne.
  • Patrząc, jak postępuje kupno śmigłowców wydaje mi się, że MON chodzi nie tyle o zakupy dla wojska, tylko o wydanie pieniędzy na modernizację – uważa gen. Roman Polko

****

Wniosek o wotum nieufności wobec ministra Macierewicza większość rządząca odrzuciła. „Antoni Macierewicz to najlepszy minister, który zrobił dla armii najwięcej z wszystkich swoich poprzedników”, chwaliła swojego ministra premier Beata Szydło.

Roman Polko: – Retoryka PiS, szczerze mówiąc, jest irytująca. To opinie wygłaszane w przekonaniu, że w myśl znanej maksymy, kłamstwo powtarzane wielokrotnie, przynajmniej niektórzy przyjmują za prawdę. Otóż nie przyjmą.

A minister Macierewicz najgorzej zrobił, że pozbył się z armii doświadczonych dowódców, generałów. Ciągle słyszę, że to jest dekomunizacja, pozbycie się generałów z Układu Warszawskiego, a przecież z armii odeszli ci, dzięki którym dostaliśmy się do NATO, którzy skończyli zachodnie akademie, świetnie sprawdzili się na swoich stanowiskach podczas misji w Afganistanie i Iraku, odmienili całkowicie polska armię.

Tak być nie powinno?

To przykład skrajnej niekompetencji. Najcenniejszym zasobem armii nie jest wcale uzbrojenie czy infrastruktura. To można kupić lub wybudować. Najważniejszy jest kapitał ludzki, który jest wręcz bezcenny. Nie można go zbudować z dnia na dzień decyzjami awansowania kapitanów na generałów. Nie tędy droga. Tym, czego nie uda się armii długo przywrócić jest wiedza, umiejętności i doświadczenie, które odeszły wraz ze zwalnianymi dowódcami. Chociażby z tego powodu trudno mieć zaufanie do ministra.

Mówi się, że mamy cywilną kontrolę nad armią, a generałowie, którzy odeszli, byli rozpolitykowani. Otóż nie, rolą generała jest troszczyć się o armię, a jeżeli ktoś rozumie cywilną kontrolę, jako trzymanie parasola nad urzędnikiem z ministerstwa obrony narodowej, to jest w błędzie. Naszym zadaniem jest służyć ojczyźnie, a nie urzędnikom.

Jak zatem ocenia pan to, co dzieje się w armii?

To, co dzisiaj dzieje się w armii, woła o pomstę do nieba. Plany budowy 250-tysięcznej armii, podczas, gdy przy 100 tys. żołnierzy mamy do czynienia z ogromnymi deficytami uzbrojenia, brakiem środków na szkolenie, wydaje się mało realne.

Oczywiście da się, i to nawet w dość krótkim czasie, powołać w kamasze 250 tys. żołnierzy. Szybko jednak może okazać się, że nie tylko kamaszy dla nich wszystkich zabraknie, ale i odpowiednio nowoczesnego uzbrojenia.

Dlatego rząd zamierza podnieść nakłady na siły zbrojne do 2,5 proc. PKB do 2032 r.

Kiedy mówi się o 250 tys. armii przy tak dużych brakach w zakresie modernizacji, to nie trzeba być ekonomistą by wiedzieć, że coś tu się nie zgadza. I że nawet budżet 2,5 proc. PKB nie pokryje tych potrzeb. Pieniądze z budżetu będą przejadane, wydawane będą na wydatki osobowe zamiast na modernizację.

Warto przeczytać wywiad z generałem Cieniuchem, byłym szefem SG WP, w którym mówi, że fajnie, że były podwyżki w wojsku, których przez długi czas nie było, ale zadaje też pytanie: czy służą one temu by nadrobić płacowe zaległości czy też, jak pokazują specjalne dodatki dla żandarmów, to kupowanie przychylności i opłacanie pretorian, którzy w Warszawie pilnują ministra obrony.

Jednocześnie zapomniano zupełnie o komandosach z Lublińca, którzy mimo, że realizują misje w najtrudniejszych obszarach ogarniętych działaniami wojennymi, nie są tak doceniani jak ci, którzy w Warszawie postawili ministrowi trampolinę na basenie pływackim, żeby mógł sobie wieczorem poskakać do wody.

W dobie kiedy coraz więcej państw powołuje do życia „oddziały cyberżołnierzy”, którzy są groźną bronią ofensywną i defensywną (w Korei Płd. liczą one już ok. 6 tys. żołnierzy), kiedy powinniśmy myśleć gdzie jakie siły i jakie jednostki przeznaczyć do walki w cyberprzestrzeni, kiedy w armiach stawia się na profesjonalizm, wielofunkcjonalność poszczególnych żołnierzy, my nagle chcemy wracać do wojska masowego, o którym już dawno zapomnieliśmy. Nazywano je prześmiewczo wojskami rakietowymi łopata-ziemia-powietrze. To niedorzeczne.

MON chwali się, że wydatkował niemal wszystkie pieniądze przewidziane w tym roku na modernizację. To sukces?

Samo wydanie pieniędzy wcale nie znaczy, że nie są to pieniądze łatwo roztrwonione. Program Modernizacyjny SZ RP jest już opóźniony w każdym z ważniejszych jego projektów. Zakupy dokonane przez MON nie były szczególnie trudne i złożone. Kupiono działa samobieżne, do których armia przymierzała się już od dawna, wyposażenie indywidualne dla żołnierzy z myślą o WOT, rakiety przeciwlotnicze.

Ja szczerze mówiąc również jestem w stanie wydać szybko każde pieniądze, tylko powstaje pytanie: czy chcę je wydać racjonalnie, po przemyśleniu i zgodnie z przyjętymi priorytetami, czy tylko po to, by wyczyścić budżet. Pospieszny zakup samolotów dla VIP, w tym kontekście, może zastanawiać.

To znaczy?

Patrząc na to, jak postępuje kupno śmigłowców na potrzeby jednostek aeromobilnych, na potrzeby ratownictwa morskiego czy też wojsk specjalnych wydaje mi się, że chodzi tylko o wydanie pieniędzy.

Ja już to przerabiałem, kiedy Sztab Generalny WP nie był w stanie wyposażyć GROM-u w sprzęt, który był w tabelach należności. Urzędnicy chcieli wykreślić część przewidzianego uzbrojenia i wyposażenia by w ten sposób „biurokratycznie” podnieść moją gotowość bojową. Mocno się temu przeciwstawiłem, nie zgodziłem się na budowanie wirtualnych zdolności bojowych.

MON przyznał niedawno, że śmigłowce wielozadaniowe już nie są armii pilnie potrzebne. Teraz priorytetem będą śmigłowce uderzeniowe.

Problem w tym, że jedne bez drugich nie mogą działać. Dobrze byłoby, gdyby w resorcie było więcej ludzi, którzy mają wiedzę o tym, w jaki sposób prowadzi się działania operacyjne na polu walki, a nie tylko takich z przygotowaniem merytorycznym na poziomie Misiewicza. Pewnie i tacy są, ale wolą „nie kopać się z koniem”. Zbyt dużo jest w MON „ludzi renesansu”, którzy na wszystkim się znają i wiedzą wszystko lepiej niż generałowie, dowódcy z wieloletnim doświadczeniem.

Kiedy nie byliśmy jeszcze członkiem NATO, ale wyszliśmy już z Układu Warszawskiego, postanowiono utworzyć pułki śmigłowców bobowych ze śmigłowcami uderzeniowymi. Od razu też uznano, że potrzebna będzie 25 Dywizja Kawalerii Powietrznej (taki związek początkowo planowano), ponieważ wiadomo, że śmigłowce szturmowe prowadzą przede wszystkim działania na korzyść wojsk prowadzących operacje na lądzie. Mają je wspierać, a nie działać w oderwaniu od nich.

W nowej Koncepcji Obrony RP zapisano, że za 15 lat mamy mieć najnowocześniejsze samoloty, czołgi, działa elektromagnetyczne, okręty podwodne z rakietami manewrującymi. No i potężną, liczącą 53 tys. żołnierzy, armię OT.

Nie jestem przeciw budowaniu WOT. Zawsze ten pomysł popierałem. Problem tkwi w szczegółach. Pan minister Macierewicz naoglądał się zbyt dużo filmów z I i II wojny światowej. Wiadomo, że pewne elementy obrony terytorialnej są ważne i to akurat jest dobrze realizowane przez dowódców brygad powołanych przez generała Kukułę.

Jeżeli jednak myślimy perspektywicznie w przestrzeni 15-20 lat, to trzeba założyć, że samą piechotą nic nie zdziałamy. Dla armii przyszłości ważne jest, jak w praktyce odpowiemy na pytanie o możliwości prowadzenia działań w cyberprzestrzeni, wojny informacyjnej, o to w jaki sposób będą szkoleni i przygotowani profesjonalni żołnierze po to, by technika, która coraz bardziej się rozwija, była na usługach polskiego żołnierza.

Manewry czołgami T-72, które nie są dziś w stanie niszczyć czołgów III generacji i które powinny być wycofywane czy utrzymywanie skansenu w wielu innych obszarach uzbrojenia jest całkowicie bez sensu. Jeżeli myślimy o powiększeniu armii, to najpierw powinniśmy mieć jej wizję, koncepcję. Strategiczny Przegląd Obronny dopiero powstaje. Skoro powstawał półtora roku, to rozporządzenia wykonawcze będą powstawały być może przez kolejne 3 lata. A już mamy pod tym względem głębokie zapóźnienia.

Sytuację pogarsza fakt, że mamy dziś w armii zwykłe obrażanie żołnierzy.

Konkretnie?

Potakiwanie i trzymanie parasola nad Misiewiczem, co widzieliśmy w 1 Brygadzie Strzelców Podhalańskich i cierpliwe znoszenie różnego rodzaju upokorzeń, jak wielogodzinne oczekiwanie na przybycie ministra na poligonie w Orzyszu czy pomysł komendanta żandarmerii, który przenosi trampolinę z WAT na basen w centrum Warszawy, by minister wieczorem czy w nocy mógł sobie z niej poskakać do basenu, to deprymuje.

W MON szerzy się niekompetencja. Mamy szukanie kozła ofiarnego, mówienie o wszystkich żołnierzach, którzy zaczynali służbę przed 1990 rokiem, że byli sowieckimi agentami, szukanie ruskiego szpiega i stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, to tylko niektóre przykłady.

Dzisiaj receptą na karierę jest chwalenie żołnierzy wyklętych bez względu na to, jakie były ich indywidualne losy. Z wielu możemy być dumni, ale nie wszyscy, którzy zostali w lesie są powodem do chwały. Idziemy w stronę armii feudalnej, bo już nawet armia pruska zreformowana przez Helmutha von Moltke była nowocześniejsza.

PARLAMENTARNY.PL

Więcej postów