Szef Ukraińców w Polsce grozi poparciem opozycji

Piotr Tyma sygnalizuje, że jego organizacja od początku stawiała na PO oraz Nowoczesną i próbuje dokonać emocjonalnego szantażu na PiS. Co rządzący mają do stracenia? Zobaczą odsłonięte działania propagandowe swoich ukrytych, lecz zdeklarowanych przeciwników.

 O tym, że nacjonaliści ukraińscy zawsze będą popierać władze liberalne, wbrew entuzjazmowi ich przyjaciół na prawicy – wiadomo od dawna. Z przyczyn praktycznych są im wygodniejsze. Nie tylko więc z powodów moralnych, ale i nawet pragmatycznych (!) wypada Prawu i Sprawiedliwości ustawowo upamiętnić ofiary banderowskiego ludobójstwa 11 lipca. Choć nacjonaliści ukraińscy, w tym i Związek Ukraińców w Polsce (któremu prezesuje Tyma) próbują nawiązywać relacje ze wszystkimi partiami i organizacjami, to jednak najbardziej będą zawsze popierać tych, dla których polska racja stanu ma mniejsze, albo nawet żadnego znaczenia.

Istnieje bowiem potrzeba urabiania pozostałych, pozyskiwania we wszystkich innych strukturach przyjaciół. Chodzi o to, by wyjście na jaw prawdy o ich idolach z OUN-UPA oraz dokonanym przez nich ludobójstwie jak najbardziej spowolnić. Niezależnie od zmian rządów – polityka obrzydliwego traktowania ofiar upowskiego genocydu ma pozostać nadal w mocy. W sporej części ludziom takim jak Tyma to się udało. Jednak nie wszyscy na prawicy mogą pojąć tę prawdę, iż są poddawani polityce koniecznego, tymczasowego urabiania, po to by ograniczyć możliwość mówienia prawdy na wymienione tematy. Tylko rząd i partia, która nie ma planów budowania Polski niezależnej, jako kraju rozgrywającego w Europie – stanowić będzie najbardziej uległego oraz idącego w jak najdalej ustępstwach partnera.

Szczęśliwie się złożyło, że Piotr Tyma udzielając wywiadu dla jednego z ukraińskich portali, a chcąc wywierać presje przeciwko ustawowemu świętu państwowemu w rocznicę zbrodni UPA popełnił błąd. Odsłonił taktykę ukraińskich nacjonalistów w Polsce. Można powątpiewać, by w jakikolwiek sposób podziałało to na jego przyjaciela Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego, który buszuje (niestety) po Kancelarii Prezydenta, czy jest doradcą Ministra Spraw Zagranicznych. Żur von Graj, stanąwszy w obronie Tymy, któremu jako negacjoniście środowiska kresowe zażądały odebrania orderu (przywieszonego przez Bronisława Komorowskiego) publicznie i zbiorowo im naubliżał. Choć obelga dotyczyła ogromnej rzeszy osób, w tym nieżyjącej babci autora nigdy nie poniósł konsekwencji, ani nawet nie przeprosił. A wszystko dla kolegi Piotra. Wcześniej zresztą sam popierał politykę rządu PO (jako dziennikarz Gazety Polskiej), która Kresowian traktowała po macoszemu. Sam natomiast prezes ZUwP udzielił wywiadu portalowi „ukraińska prawda” w drodze do Warszawy na spotkanie opozycji.

Jak można mniemać informację tę podano dla wywołania presji na rząd PiS. Tym samym ustawienia go do tradycyjnie obrzydliwej polityki w sprawie banderowskiego ludobójstwa. A co ważne zachowania obojętności, co do budowy brunatnego nazizmu na Ukrainie, czy nawet zaangażowania go w ten proceder. Któż jednak chciałby wziąć dobrowolnie udział w budowie banderowskiego szafotu, na którym zostanie ścięty on oraz jego najbliżsi? Niestety oprócz Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego, którego pisarstwo i wypowiedzi właśnie temu służą, znajdzie się niemało takich osób. Działają one zarówno na polskiej scenie politycznej,  niemal w każdej partii, jak i w organizacjach pozarządowych. Jednak to co robi Piotr Tyma, a mianowicie próba wywarcia presji (Jak nie zdradzicie Kresowian to będę spiskował z Niesiołem i KODem?), poprzez ogłaszanie takich wiadomości winna spalić na panewce. Dlaczego?

A otóż dlatego, że Tyma bardzo wyraźnie PiS atakuje i czyni to, pomimo że to właśnie jego i mniejszości narodowe przyjął do stołu na rozmowy prezydent. Nie doczekali się tego wrogowie Tymy – Kresowianie, prócz oczywiście okazjonalnych rautów, na których nie było możliwości wypowiadania się. Tę szansę mieli jednak przedstawiciele mniejszości narodowych. Tymczasem prezes kontrowersyjnego ukraińskiego Związku nie zwraca na te fakty uwagi. Najwyraźniej oczekuje więcej. Jednak pech go nie opuszcza. Jaskrawo bowiem, przy okazji tworzenia presji w ramach swojego nierozgarnięcia – przypomniał i unaocznił, że podczas wyborów ich kandydaci startowali z PO i Nowoczesnej. Czyż to nie piękne?

Po drodze rozmówcy: dziennikarz i prezes ZUwP zatrzymują się w Przemyślu, jak to określono „stolicy polskich Ukraińców”. Dalej możemy przeczytać: „Przemyśl to niezwykłe miasto. Znajdując w województwie podkarpackim – elektoralnej bazie partii „Prawo i Sprawiedliwość” (PiS) – miasto często głosuje przeciwko polskim konserwatystom, przede wszystkim dzięki głosom etnicznych Ukraińców”. Jeśli jest to forma wywarcia presji, to wyjątkowo mało inteligentna, bo pokazuje wyraźne tendencje ukraińskiego związku, które są niezależne od tego ile PiS im ustąpi, lecz jak mocne są w nim tendencje ignorowania polskiego interesu narodowego. A te są, najdelikatniej mówiąc wyraźnie słabsze od PO czy Nowoczesnej (niezależnie od tego ile uwag krytycznych można by mieć do PiSu).

Prezes Tyma uroczo przypomina presję jaką na rzecz ukraińskiego związku wywierał wieloletni członek Unii Demokratycznej – Jacek Kuroń. Nie jest tajemnicą, że działacze tej partii, pomimo zmieniających się nazw byli Związkowi Ukraińców w Polsce i mniejszościom narodowym najbardziej usłużni. I szło to zawsze dziwnie w parze z szeptanymi oskarżeniami ze strony prawicy o działanie członków tej partii na niekorzyść polskiej tożsamości narodowej. Przewodniczący ukraińskiej organizacji narzeka na dewastację pomników członków ludobójczej Ukraińskiej Powstańczej Armii, która Polaków mordowała. Jego zdaniem sejmowa Komisja Mniejszości działa w tej mierze bardzo słabo.

Trudno zrozumieć oczekiwania Tymy. Dlaczego polski parlament miałby stanowczo reagować na dewastację pomników postawionych nielegalnie, ze złamaniem polskiego prawa i upamiętniających formację mordującą Polaków? Naszym rodakom, ilekroć się tego dowiadują – wydaje się to bezczelnością. Jednak w praktyce to pilnowanie, by Polska miała stałe tendencje do powolnego sepuku. I to tym może kierować się poparcie Związku Ukraińców w Polsce dla konkretnych partii i organizacji politycznych. Zresztą ilość żółci i śliny, która przez lata „popłynęła” na łamach ich organu prasowego „Nasze Słowo” pod adresem Polaków – jest całkiem spora. Pismo to zresztą było i jest wspomagane z kieszeni polskiego podatnika. Cóż, kolejne potwierdzenie polityki sepuku państwa polskiego, toteż rząd PiS także i to powinien ukrucić. Dla członków ukraińskiego związku stała się ona najwyraźniej na tyle standardem, że jej brak uznają za coś nienormalnego i „wołającego o pomstę do nieba”.

Jednak odwracanie kota ogonem – to ich ogólna specjalność. Tak i oto Piotr Tyma, który nie potrafi odżegnać się od wyjątkowo zbrodniczej Ukraińskiej Powstańczej Armii (Wymordowała 135 tys. cywilów, licząc samych tylko Polaków) narzeka, że władze PiS angażują się w upamiętnianie Żołnierzy Wyklętych, którzy „mają krew na rekach”.  Tupet lidera ukraińskiej organizacji zaskoczy jednak – tylko tych nieznających jego działalności. Posługiwanie się wyjątkami od reguły (w celu jej potwierdzenia i rozszczepienia na całość sytuacji podczas wojny i okupacji w kraju) to właściwie podstawa manipulacji, których od lat dopuszcza się on i inni nacjonaliści ukraińscy. Dalej rozmówca Tymy stara się wziąć członków polskiego rządu „pod włos”: „Na Ukrainie przyjęło się uważać, że obecny polski rząd, tak samo jak poprzedni, jest przyjacielem Ukrainy. A okazuje się, że zupełnie tak nie jest.”.

Następnie prezes ZUwP opowiada bzdury o ludziach w PiSie, którzy są „wierni idei współpracy ze wschodnimi sąsiadami” oraz tych którzy są „antyukraińscy”. W tłumaczeniu na ludzki język ci pierwsi to tacy, którzy akceptują stawianie na piedestałach ludobójców polskich kobiet i dzieci, czy opluwanie wrażliwości Polaków – poprzez różne działania (jak choćby czczenie pamięci katów Powstania Warszawskiego). Ci drudzy natomiast, tylko dlatego, że nie są w tej kwestii ulegli i szanują najpierw wrażliwość swoich rodaków oraz polski interes własnego społeczeństwa – nazywani są „antyukraińskimi”. Jedyne rzetelne zdanie jakie tu pada to fakt, iż „W partii mają miejsce tarcia i do tej pory nie wiadomo, która frakcja zwycięży”. Można wyciągnąć wnioski: To co podczas udzielania tego wywiadu Tyma mówi, to forma wsparcia pierwszej z grup poprzez klasyczne „strzelenie focha”. Za tym wszystkim kryje się sugestia, jakoby neobanderowcy mogli poprzeć rząd PiS, tymczasem tak się nigdy szczerze nie stanie. Możliwa stanie się jak zwykle tylko iluzja.

Jedyna postawa jaką mogą się wykazać, to pozorna neutralność lub pozorna przychylność. Zawsze bowiem będą działać na korzyść tej partii, która może się z nimi kąskami ze zjadanej polskiej państwowości czy tożsamości podzielić. Przypomnijmy, że PO współrządziła na Śląsku z Ruchem Autonomii Śląska, którego ideą jest uniezależnienie tego regionu od Polski. Oczywiście Piotr Tyma stara się, a raczej musi to robić – „brać pod włos” prezesa Jarosława Kaczyńskiego jako „człowieka pragmatycznego w kontekście Ukrainy i rozumiejącego, że z Ukrainą należy prowadzić rozmowy o gospodarce, o innych formach współpracy”. Mówi także o osobach „nieprzychylnie nastawionych do Ukrainy”. Ta „nieprzychylność” polega zapewne na tym, że nie akceptują chorej nazistowskiej ideologii OUN-UPA, którą na Ukrainie próbuje się rehabilitować.

Od lat Związek Ukraińców w Polsce i ludzie tacy jak jego prezes starają się ujednolicić w praktyce wrażliwość ukraińską z wrażliwością neobanderowską, a interes ukraiński z interesem neobanderowskim. Zawsze chodziło im o utworzenie klimatu w którym czynnik banderyzmu będzie z ukraińskością nierozerwalny. A że banderyzm był rażąco antypolski? Trzeba jedynie ogłupić Polaków, albo że tak nie było, albo że to da się zmienić. Gdy już Polacy dostrzegą, iż się nie da będzie za późno, bo wtedy nie będzie trzeba się kryć. Lider ukraińskiej organizacji wymienia nazwiska tych, którzy jego zdaniem wypowiadają się „nie w sposób pojednawczy”. W praktyce znając Tymę chodzi o taki sposób wypowiadania się, który niezgodny jest taktyką zamazywania i fałszowania przeszłości. Wymienia dwa nazwiska: senator Jan Żaryn oraz Michał Dworczyk.

Oczywiście nie wspomina, które z wypowiedzi tych dwóch polityków są niepojednawcze. Cóż, gdyby to zrobił – mógłby jednocześnie zrobić z siebie durnia. Jednocześnie smuci się, że Marcin Wojciechowski, były pistolet Michnika, znany z uległości wobec ukraińskiego nacjonalizmu oraz pisania na ten temat niestworzonych bredni – nie został skierowany ostatecznie jako ambasador na Ukrainę. Co na pozór dziwne zachowuje się tak jakby nie wiedział, że pojedzie tam ktoś taki jak Jan Piekło, która to nominacja jest haniebna i znacznie gorsza niż nominacja Wojciechowskiego. Zabawne jest to, że udaje iż nie widzi w tym ustępstwa. Można więc spokojnie zobaczyć, że w neobanderowskiej mentalności leży udawanie, iż dostrzega się tylko te korzystne ruchy, które dostrzegać się chce. Znacznie jednak częściej nie dostrzega się ich w ogóle, a propagandowo krzyczy się o krzywdzie – bez końca. Taka jest właśnie taktyka Związku Ukraińców w Polsce od początku lat 90-tych. Taka była taktyka Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów przed wojną – nic się więc nie zmieniło.

Pomimo świetnej, przedwojennej sytuacji ekonomicznej ukraińskich organizacji i większej siły majątkowej oraz praw, niż mają współcześnie w XXI wieku Polacy na Litwie – słyszymy dzisiaj o przewinach II RP jako zrozumiałym powiodzie rozpoczęcia ludobójstwa… Dlatego właśnie władze PiS powinny wiedzieć, że cokolwiek ZUwP i nacjonalistom ukraińskim ustąpią, mogą to oni w przyszłości przemilczeć. Tak samo przemilczają wszystkie inne sprawy ze zbrodniami swoich idoli włącznie. Tak samo dziś oczekują przemilczeń ze strony PiS. To dla nich naturalne. Tyma pokazuje jak bardzo boi się ustanowienia 11 lipca świętem państwowym. Mówi że będzie to powodowało coroczny wybuch „antyukraińskiej histerii”. Dość dziwne, skoro wszyscy chcący upamiętnienia banderowskiego ludobójstwa wyraźnie rozdzielają Ukraińców od nacjonalistów ukraińskich oraz ich zbrodni. Piotr Tyma, a także jego kompani odwrotnie – chcą zrównania zbrodniczej organizacji z ukraińskością jako jej integralnym elementem.

Pragą by Polacy zaakceptowali zaszczepienie ukraińskiego nacjonalizmu u naszych wschodnich sąsiadów. Jednocześnie zaś boją się wybuchu „antyukraińskiej histerii” 11 lipca… Ma ją powodować fakt, „że zbrodnie niemieckie i radzieckie, a także zbrodnie ukraińskich nacjonalistów zostaną przedstawione na jednym poziomie”. A na jakim poziomie powinny zostać przedstawione? Bajkowym? Zbrodnie ukraińskich nacjonalistów były jakościowo znacznie gorsze, niż zbrodnie Niemców i Sowietów, którym się ukraińscy nacjonaliści wysługiwali. I choć obaj okupanci mieli na sumieniu większą skalę zamordowanych Polaków, to wystarczy porównać potencjały, zasięg siepaczy i warunki mordowania, by zobaczyć, że ci ostatni mieli od nich „lepszą” wydajność (!). Tak więc można się z Tymą zgodzić, szkoda, że trzeba przedstawić to na jednym poziomie, bo ukraińscy nacjonaliści byli znacznie gorsi, nieporównywalnie bardziej zezwierzęceni.

Rozpaczając nad dewastacją „ukraińskich grobów” po raz drugi – prezes kontrowersyjnego związku lubi tak to określać, by nie mówić, że są tam pochowani członkowie zbrodniczej organizacji, których kult, pomimo polskiej wrażliwości jest na Ukrainie wdrażany. Do wątków humorystycznych należy jego oczekiwanie, by państwo polskie ścigało ludzi, którzy je demolują, w tym także tych postawionych nielegalnie, ze złamaniem prawa, a więc faktycznie niemających prawnie racji bytu. Najpierw łamią prawo, dokonując samowoli budowlanej, a następnie oczekują by to samo prawo broniło tego faktu. Zresztą Tyma mówi coś, co można interpretować jako szantaż: Również na Ukrainie istnieją nielegalne polskie upamiętnienia i później nie będzie można zatrzymać emocji po drugiej stronie…

Istnieją jednak dwie zasadnicze różnice. Pierwsza jest taka, że to nagrobki ofiar, nie katów. Druga, że miejsca pochówku ustalone z lokalnymi władzami samorządowymi (to je różni od upamiętnień banderowskich w Polsce) mogą zostać zanegowane jako nielegalne przez instancję wyższą. Pod względem respektowania prawa – państwo ukraińskie cieszy się już wśród swoich własnych obywateli bardzo złą sławą. Wśród uznawania – czy coś jest legalne – może panować dość duża dowolność. Ostatnie fragmenty wywiadu są „postawieniem kropki nad i” – „brania pod włos”, bo mówią o podkreślaniu tego co Polaków i Ukraińców łączy, a nie co dzieli. Chyba każdy, by się z tym zgodził, włącznie w utrwaleniem w pamięci społecznej: sojuszu „Piłsudski – Petlura”.

Jednak wszystko to – ma się odbywać równolegle z akceptacją procesu upamiętniania wyjątkowo okrutnych, krwawych ludobójców i morderców. Toteż pakt „Piłsudski – Petlura” jako pozytywny kawałek historii ma stanowić watę w którą owinie się obrzydliwą masę ukraińskiego nacjonalizmu. Petlura zostałby więc użyty przedmiotowo, tylko po to, by Polaków urabiać i pomóc osiągnąć cele ukraińskich nacjonalistów. Szkoda jednak, iż na rzekomą „dobrą wolę” Piotra Tymy i jemu podobnych – wielu dygnitarzy najprawdopodobniej się nabierze, tak jak nabierali się przez lata. Pytanie jednak: Czy przeważą ci, którzy chcą mieć czyste sumienie, czy ci którzy chcą na rzecz sojuszu z apologetami ludobójców uprawiać handel kośćmi kobiet i dzieci bez trumien i nagrobków?

ALEKSANDER SZYCHT

Więcej postów