Od kilku miesięcy polskie władze są obiektem skoordynowanego ataku z zagranicy. Kierują nim Niemcy. Polskojęzyczne media kontrolowane przez niemiecki kapitał oraz media (jawnie) niemieckie nie zostawiają na rządzie w Warszawie suchej nitki. Berlin uruchamia przeciw Polsce struktury i instytucje międzynarodowe. Półjawnie wspiera też na polskiej scenie politycznej ruchy i partie szermujące agresywną retoryką antyrządową.
Tak, to jest atak, choć nie militarny, a propagandowy i dyplomatyczny. Polskie władze nie próbowały dotąd odebrać przeciwnikowi inicjatywy. Jedynym wyjątkiem pozostają ich próby zaktywizowania przeciw Niemcom grupy wyszehradzkiej, a i tutaj słabo widoczne działania polskiego rządu wypadają blado w porównaniu z energiczną, ofensywną postawą premierów Viktora Orbána i Roberta Fico.
Poza tym polskie władze stosują jedynie bierną obronę, sprowadzającą się do polemik z co bardziej bezczelnymi wypowiedziami strony niemieckiej (bądź przez nią inspirowanymi) lub protestów przeciwko nim. To błąd. Kto został zaatakowany na swoim terytorium, nie wygra, jeśli ograniczy się do jego doraźnej obrony. Aby wyjść z niekorzystnego położenia i odwrócić bieg wojny, powinien dążyć do jak najszybszego rozszerzenia działań zbrojnych na terytorium wroga. I to właśnie powinny uczynić polskie władze – przenieść walkę na terytorium Niemiec.
Wrogiem dla Polski nie jest oczywiście naród niemiecki, tylko rząd Angeli Merkel i wspierające go elity polityczne. Niemieckie społeczeństwo, tragicznie doświadczone najazdem nielegalnych imigrantów, dla których Merkel otwarła granice, może się w dużym stopniu okazać naszym sojusznikiem przeciwko Berlinowi. W Niemczech wytwarza się grunt sprzyjający przeniesieniu polsko-niemieckiego sporu na teren własny przeciwnika. Od kilku lat rodzi się tam coraz więcej patriotycznych ruchów oporu wobec szkodliwej dla Niemiec i Europy polityki Merkel. W 2013 r. powstała partia Alternatywa dla Niemiec (AfD), domagająca się wyjścia RFN ze strefy euro i powrotu do waluty narodowej, a od zeszłego roku także odrzucenia dotychczasowej polityki migracyjnej. W 2014 r. działalność rozpoczęło ugrupowanie PEGIDA (Patriotyczni Europejczycy przeciw Islamizacji Zachodu). W styczniu 2015 r. uruchomiony został jego „pas transmisyjny” w postaci PEGADA (Patriotycznych Europejczyków przeciw Amerykanizacji Zachodu). Wiosną 2015 r. wystartowała nacjonalistyczna inicjatywa ThüGIDA (Turyngia przeciw Islamizacji Zachodu). Polska powinna bez dalszej zwłoki wykorzystać tę koniunkturę.
Zachodni przywódcy i dyplomaci demonstracyjnie zapraszają na rozmowy Petru czy Kijowskiego, manifestując poparcie dla antyrządowej opozycji w Polsce. Niech polskie władze na kierunku niemieckim czynią to samo. Premier Beata Szydło powinna zaprosić do Warszawy przewodniczącą Alternatywy dla Niemiec, Frauke Petry. Spotkanie dwóch pań bardzo dobrze wypadłoby w mediach. Na podobne spotkanie należy zaprosić Horsta Seehofera, premiera Bawarii i przywódcę Unii Chrześcijańsko-Społecznej, który jako pierwszy głośno wezwał do odrzucenia polityki migracyjnej Merkel i grozi jej zerwaniem koalicji CDU-CSU istniejącej od 1950 r. Przy okazji swojej wizyty w Warszawie Seehofer mógłby otrzymać polskie odznaczenie państwowe (nasz Protokół Dyplomatyczny bez problemu dobierze coś odpowiedniego).
Jako trzeci na liście gości naszego rządu powinien się znaleźć Mike Mohring, lider prawicowej opozycji wewnątrz CDU i przewodniczący jej struktur w Turyngii. Mohring od lat oskarża kierownictwo skupione wokół Merkel o zdradę konserwatywnych korzeni partii. Viktor Orbán odwiedził niedawno w Niemczech Helmuta Kohla, który mimo podeszłego wieku oraz złego stanu zdrowia zabiera głos w sprawach publicznych, krytykując sposób, w jaki Merkel kieruje CDU, państwem i Unią Europejską. Taką samą wizytę – oficjalnie prywatną, ale nagłośnioną medialnie – powinien złożyć byłemu kanclerzowi RFN polski premier lub minister spraw zagranicznych, a w najgorszym wypadku przynajmniej ambasador RP w Berlinie.
Proniemieckie ośrodki w Polsce najbezczelniej w świecie biorą pieniądze od niemieckich instytucji w rodzaju Fundacji Konrada Adenauera czy Europejskiej Akademii Berlina, finansowanych przez rząd Niemiec. Zamiast na to narzekać, uczmy się od przeciwnika. Utwórzmy rządową fundację, która za parawanem „promowania partnerstwa polsko-niemieckiego” wspierałaby, również finansowo, antyrządową opozycję w Niemczech. Idealnie pasowałaby dla niej nazwa Fundacji Cieszkowskiego, ale ta jest już zajęta przez środowisko stawiające sobie cele czysto naukowe.
Hrabia August Cieszkowski, wielki mesjanista i koryfeusz nurtu polskiej tzw. filozofii narodowej nie tylko pierwsze swoje znaczące dzieła napisał do niemiecku, ale nawet otrzymał propozycję objęcia stanowiska ministra skarbu Prus. Trudno, zajęta to zajęta. Wobec tego niech powstanie państwowa Fundacja im. Karola Libelta. Libelt, bohaterski oficer powstania listopadowego, również polski mesjanista i przedstawiciel „filozofii narodowej”, ale rewolucjonista w przeciwieństwie do organicznika Cieszkowskiego, był ulubionym uczniem najbardziej niemieckiego z filozofów – Hegla. Co więcej, swego czasu był w Niemczech osobistością powszechnie podziwianą, a w marcu 1848 r. tłum Berlińczyków entuzjastycznie uwolnił go z więzienia na Moabicie. Wreszcie, dla naszych sąsiadów jego nazwisko brzmi swojsko i jest łatwe do wypowiedzenia.
Niech zatem Fundacja Libelta zacznie zapraszać przywódców AfD, PEGIDA (Lutza Bachmanna) czy ThüGIDA (Davida Köckerta) do Polski, gdzie pod pozorem grantów, konferencji i sympozjów osoby z otoczenia naszego rządu będą z nimi prowadzić rozmowy i koordynować działania. W ten sposób Polska powinna konsekwentnie budować w Niemczech swój wizerunek jako państwa, w którym wsparcie mogą znaleźć wszelkie ruchy i ugrupowania kontestujące rządy Merkel z prawej strony (innej antyrządowej opozycji w RFN właściwie nie ma), podobnie jak Rosja konsekwentnie buduje w Europie wizerunek państwa, w którym poparcie mogą znaleźć wszelkie ugrupowania krytykujące Unię Europejską.
Nie dajmy zagranicznej propagandzie i naszym podwórkowym „pomniejszycielom Rzeczypospolitej” wmawiać nam, że Polska jest tylko pionkiem, sama nic nie może zrobić i w sporze z Berlinem, Brukselą czy Waszyngtonem nie ma szans. Nie jesteśmy byle kim. Znajmy swoją wartość. Mamy duży, niewykorzystany potencjał polityczny. Damy radę.
ADAM DANEK