Polityka obronna do korekty

Z dr. Andrzejem Zapałowskim, historykiem, wykładowcą akademickim, ekspertem ds. bezpieczeństwa, prezesem rzeszowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego, rozmawia Mariusz Kamieniecki.

 Wiosna za pasem, tymczasem polskie władze jakoś nie kwapią się do postawienia tamy na wschodniej granicy, która może stać się kanałem przerzutowym imigrantów. Kto ma zapewnić bezpieczeństwo obywatelom, jeśli nie władze?

– Szokujące jest to, że problemu nie widzą ani władze państwowe, ani samorządowe. Starosta przemyski publicznie wypowiada się, że płot na granicy z Ukrainą jest zbędny. W tym podejściu niestety odbiegamy od stanowiska wielu rządów Europy Zachodniej i Południowej. Tam politycy sprawujący władzę od miesięcy publicznie wyrażają swoje obawy, ale także podejmują konkretne działania, które mają wyprzedzić zagrożenie, zanim ono nadejdzie. Natomiast my tak naprawdę nie jesteśmy przygotowani na sytuację, gdzie dziennie naszą wschodnią granicę będzie przekraczało ponad trzystu imigrantów. Przypomnę tylko, że mimo zimy granicę Niemiec przekracza dziennie kilka tysięcy imigrantów. Tyle że w porównaniu z naszym zachodnim sąsiadem my nie mamy ani odpowiedniej infrastruktury, ani wystarczającej ilości służb, które sprostałyby takiemu wyzwaniu. Można odnieść wrażenie, że władze chyba oczekują, iż ochronę granicy wzmocnią – tak jak na Węgrzech – społeczne patrole. Tak czy inaczej te zaniechania mogą nas sporo kosztować.

Brygady Obrony Terytorialnej zamiast na wschodzie Polski mają powstać na północy, aby bronić przesmyku na Litwę. Czy resort obrony nie widzi rzeczywistego zagrożenia, czy może je po prostu lekceważy?

– Moim zdaniem, wynika to z sugestii sztabu NATO, aby bronić przesmyku między państwami bałtyckimi, które i tak w razie wojny są nie do obrony. Bezpieczeństwo tym krajom można zapewnić głównie metodami pokojowymi. Oczywiście bezwzględnie należy ten rejon wzmocnić, ale w pierwszej kolejności nową brygadą operacyjną. Natomiast jednostki obrony terytorialnej należy rozmieszczać równomiernie. Druga sprawa to określenie, gdzie takie jednostki są potrzebne najbardziej, natychmiast. Problemem na teraz jest zagrożenie na wschodzie naszego kraju związane z marszem setek tysięcy imigrantów do Niemiec przez Polskę. Ze względu na uszczuplenie sił Straży Granicznej Brygady Obrony Terytorialnej powinny powstawać w trybie pilnym właśnie na tym kierunku.

Właśnie w tej sprawie, w sprawie utworzenia Brygad Obrony Terytorialnej, stanu infrastruktury wojskowej oraz zabezpieczenia wschodniej granicy RP przed bezprawnym jej przekroczeniem, z interpelacją do MON zwróciła się poseł Anna Maria Siarkowska. Tyle że stanowisko MON zostało utajnione…

– W swoich wywiadach wielu przedstawicieli MON wskazuje główne kierunki rozwoju obrony terytorialnej w Polsce. Ze względu na infrastrukturę znajdującą się w posiadaniu resortu nie jest żadną tajemnicą, gdzie takie jednostki mogą powstać. Zresztą Rosjanie oficjalnie podają, iż tworzą na naszym kierunku trzy nowe dywizje. Tak czy inaczej decyzja MON jest niepoważna i do tej pory się z takim podejściem nie spotkałem. Przed laty, będąc członkiem sejmowej Komisji Obrony Narodowej, otrzymywałem odpowiedzi na dużo poważniejsze pytania w formie otwartej i nikt nie tworzył niepotrzebnych problemów.

Czy 21. Brygada Strzelców Podhalańskich z Rzeszowa i Przemyśla jest w stanie realnie pomóc w zabezpieczeniu wschodniej granicy z Ukrainą na odcinku bieszczadzkim?

– Owszem, ale jest to tylko pomoc doraźna i czasowa. Pytanie też, ile osób może być do dyspozycji w ramach poszczególnych pododdziałów. Mniemam, iż może to być maksymalnie 1500 osób. Oczywiście jest to istotne wzmocnienie, ale trzeba pamiętać, iż żołnierze nie są szkoleni do tego typu zadań. Ponadto z uwagi na obszar, który trzeba zabezpieczyć, czyli ponad 500 kilometrów – a przypomnę, że dotyczy to granicy z Ukrainą i Słowacją – takie wsparcie może się okazać niewystarczające. Ostatecznie nasze dywagacje zweryfikuje rzeczywistość. Pytanie brzmi, co zrobią polskie służby, jeśli dziennie tę granicę będzie przekraczało, powiedzmy, przynajmniej 2000 osób.

Powołanie w Lublinie polsko-litewsko-ukraińskiej brygady może uszczelnić system bezpieczeństwa w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, w szczególności zaś Polski?

– Ta brygada ma w rzeczywistości wymiar głównie polityczny. I tak naprawdę realnie nic istotnego nie wniesie dla bezpieczeństwa tego regionu. Jedyny pożytek to odtworzenie struktur brygadowych w Lublinie i stworzenie chociażby dwóch batalionów i pododdziałów wsparcia, oczywiście o ile znów nie włączy się w to propagandowo batalionów już istniejących w innych brygadach. Trzeba też pamiętać, iż na etatach zostanie tam zatrudnionych kilkudziesięciu żołnierzy z Litwy i kilkuset z Ukrainy. Ukraina jest państwem bankrutującym i nie ma pieniędzy, aby utrzymać żołnierzy i sprzęt, który jest jej potrzebny w Donbasie. Można zatem przypuszczać, że ze strony Kijowa skończy się jedynie na gestach.

Czy jakieś inne rozwiązanie i ewentualnie jakie byłoby, Pana zdaniem, bardziej skuteczne i korzystne dla Polski?

– Oczywiście taka brygada w Lublinie jest niezbędna, ale jako nowy oddział sił zbrojnych sformowany w całości wraz z nowymi czteroma batalionami. Powinna to być jednostka pod całkowitym dowództwem polskim. Taki oddział może przecież współpracować z jednostkami z Litwy i Ukrainy, przeprowadzać wspólne ćwiczenia, również oficerowie mogą odbywać staże sojusznicze. Musimy się w końcu wyrwać z maniery używania wojska do politycznych demonstracji, a stworzyć armię, która realnie zapewni nam bezpieczeństwo. Co jakiś czas słyszymy o tworzeniu międzynarodowych jednostek, sztabów, ale tylko oddziały działające „samodzielnie” mają pełną zdolność bojową przyporządkowaną swojej nazwie.

Dziękuję za rozmowę.

MARIUSZ KAMIENIECKI

Więcej postów