To nie czas na kłótnie

W natłoku wiadomości o nadciągającej fali uchodźców nieco niepostrzeżenie rozgrywa się spór między obecnym ministrem obrony narodowej Tomaszem Siemoniakiem, a byłym wiceministrem obrony narodowej Romualdem Szeremietiewem.

 Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że między obu panami panuje pełna zgoda i harmonia. Pan Szeremietiew, oprócz stanowiska profesora nadzwyczajnego w Akademii Obrony Narodowej, otrzymał od wicepremiera Siemoniaka stanowisko kierownika Biura Inicjatyw Obronnych przy Akademii Obrony Narodowej. Jednak 20 września na portalu Onet.pl ukazał się wywiad z Romualdem Szeremietiewem, z którego jasno wynikało, że między panami od dawna jest już bardzo nie halo. Według pana Szeremietiewa, stosunki popsuły się po tym jak na wiosnę tego roku Romuald Szeremietiew skrytykował rezultaty przetargu na śmigłowce wielozadaniowe. Ponieważ Tomasz Siemoniak był bardzo niezadowolony, że jego starszy kolega publicznie krytykuje wspomniany przetarg, Romuald Szeremietiew uważa, że to stało się przyczyną zerwania współpracy obu panów w obszarze budowy obrony terytorialnej. Dlatego widocznie rozżalony Szeremietiew również publicznie, wykorzystując do tego wywiad przeprowadzony przez Onet, zganił pana Siemoniaka za to, że „szef resortu obrony ulega konserwatywnemu poglądowi” dotyczącego koncepcji obrony terytorialnej i w rezultacie takiej obrony nie stworzył. Romuald Szeremietiew krótko podsumowuje postawę ministra Siemoniaka, że ten nie stanął na wysokości zadania w sprawie budowania obrony terytorialnej.

Ten konflikt i niemożność zrealizowania własnej koncepcji nie wywołał jednak u pana Szeremietiewa myśli o rezygnacji z zajmowanego stanowiska. Wręcz przeciwnie, wykorzystując fakt, że, jak to ujął, nie dostrzegł, „aby minister Siemoniak był kimś mściwym i co miałoby jakoś wpływać na moje miejsce pracy”, postanowił trwać na stanowisku dalej. Bez zbędnych ogródek przyznaje, że po wyborach październikowych „chciałby zbudować OT i mieć wpływ na wojsko”. W odpowiedzi na pytanie czy przyjąłby stanowisko w rządzie PiS-u, stwierdza wyraźnie, że „jeśli będę miał sposobność decydowania o obronie narodowej i budowaniu OT, to propozycji nie odrzucę.” Romuald Szeremietiew jest konsekwentny w swoim zamiarze i pewnie dlatego we wrześniu tego roku wstąpił do partii Jarosława Gowina „Polska Razem”, a ta, jak wiadomo znajduje się w koalicji Zjednoczonej Prawicy, będącej w oczywistej opozycji do rządzącej Platformy Obywatelskiej. Dlatego dotychczasowy „promotor” Romualda Szeremietiewa, minister Siemoniak, prominentny działacz PO, ma pewien kłopot. Z jednej strony zapewne „świerzbi go ręka”, by zdmuchnąć ze stanowiska niepokornego kolegę, który nie dość, że otwarcie krytykuje posunięcia pryncypała, to jeszcze przechodzi do obozu przeciwnika politycznego i najwyraźniej szykuje się na stanowisko w kierownictwie resortu po wyborach. Jakaż niewdzięczność! Z drugiej jednak strony, taka dymisja Szeremietiewa w okresie kampanii wyborczej nie przysporzy głosów rządzącym, a wręcz przeciwnie, spowoduje najprawdopodobniej zmasowany atak na kierownictwo PO i Siemoniaka osobiście. I tak źle, i tak niedobrze.

Jednak pan Siemoniak, specjalista od mediów, znajduje swoiste rozwiązanie. Wdaje się w publiczną, właśnie z pomocą mediów, dyskusję z panem Szeremietiewem. Przy pomocy Twittera odpowiada Szeremietiewowi, że tak niska ocena działań ministra obrony narodowej ze strony Romualda Szeremietiewa wynika z faktu, iż „Szeremietiew skupił się głównie na wymaganiu samochodu z kierowcą i wysokiej pensji.” Minister Siemoniak uważa, że krytyka ze strony Szeremietiewa wynika z tego, że były wiceminister obrony postanowił wrócić do polityki, a atak na ministra nastąpił trzy dni po wstąpieniu Szeremietiewa do „Polski Razem”.

Jak widać, poziom tej publicznej debaty jest bardzo „wysoki”, ale nie to jest w tym wszystkim najgorsze. Tragifarsa tej wymiany poglądów między ludźmi mającymi znaczące i najważniejsze role w systemie obrony państwa polega na tym, że odbywa się ona publicznie, z pomocą mediów. Bardzo się dziwię wicepremierowi polskiego rządu, ministrowi obrony narodowej, że wdaje się w tak żenującą publiczną wymianę zdań, odpowiednią raczej dla magla, niż dla szczebla rządu, z podrzędnym urzędnikiem i wykładowcą akademickim. Potwierdza to kolejny raz słabość szefa resortu obrony i jego niską odporność na krytykę. Z drugiej strony, działania pana Szeremietiewa oceniam jednoznacznie, jako próbę poprawy swojego położenia wyjściowego przed nowym rozdaniem kart (stanowisk) po wyborach do parlamentu. Widocznie, w sytuacji swojej przynależności do partii pretendującej do objęcia władzy, a jednocześnie będąc małym, bo małym, ale jednak trybikiem w starym systemie, wygodniejsze dla pana Szeremietiewa będzie zerwanie wszelkich związków i współpracy z ministrem Siemoniakiem. Zadaję sobie jednak pytanie: dlaczego nie poda się do dymisji, lecz nadal pobiera, oprócz pensji profesorskiej, owe 2400 zł brutto z kasy MON? No cóż, pamiętam osobiste spotkania z panem Szeremietiewem, jako wiceministrem obrony narodowej, w okolicznościach, o których zapewne nie chciałby pamiętać i dlatego obecnie zbytnio taka postawa pana Szeremietiewa mnie nie dziwi. W tej chwili żyjemy w mroku, ale nadchodzi ciemna noc, jeżeli tacy ludzie, jak Romuald Szeremietiew pretendują do najwyższych stanowisk w resorcie obrony narodowej.

Powracając do problemu uchodźców, to prawdziwe łzy wzruszenia wywołał u mnie komunikat o rezultatach wczorajszych negocjacji naszej delegacji z panią minister spraw wewnętrznych Teresą Piotrowską na czele. Jestem zafascynowany wynegocjowaną liczbą uchodźców do przyjęcia przez Polskę – dokładnie 5082! Jakiż to musiał być bój o każdego człowieka, jakaż straszna walka, skoro naszym wrogom nie udało się narzucić nam na przykład 5085 uchodźców lub co gorsza pełnych 5100! Chwała naszej pani minister, że obroniła ową magiczną liczbę 5082 i ani sztuki więcej! Myślę, że przy takiej szczegółowości owych wyliczeń znana jest już imienna lista uchodźców, którzy dostąpią szczęścia przybycia do tego kraju dobrobytu. Najgorsze jest to, że ten wczorajszy i wszystkie następne boje są warte funta kłaków w sytuacji, gdy nadal trwa wojna w Syrii, gdy nadal nie ma państwa w Libii, gdy na terenie Iraku i części Syrii kwitnie zbrodnicze Państwo Islamskie, gdy w Afganistanie wybucha bomba za bombą zabijając niewinnych ludzi. Bez likwidacji przyczyn tej gwałtownej fali migracji żadne uzgodnienia, podziały i przydziały nic nie dadzą. Będą raczej przypominać leczenie raka przy pomocy tabletek Goździkowej od bólu głowy, niż rzeczywiste próby rozwiązania problemu. Trzeba przywrócić stabilną, pokojową państwowość na tych terenach, na których świat zachodni pod przewodnictwem USA próbował za wszelką cenę zbudować demokrację nie licząc się z lokalnymi realiami. Bez tego nie da się przerwać owej fali migracji, a żadne zasieki, mury, policje i nawet całe armie na nic się nie zdadzą w obliczu milionów zdesperowanych ludzi. W obecnej chwili obserwujemy słabość Unii Europejskiej, która próbuje zwalczać objawy, a nie likwidować przyczyny. Obserwujemy słabość NATO, które szuka wroga w zielonych ludzikach, a okazuje się, że zarówno Unię, jaki i NATO od środka mogą rozsadzić ludziki całkiem innego koloru. Skoro już przyjmujemy, że oś światowego konfliktu zaczyna przebiegać wzdłuż linii podziału religijnego, to nie starajmy się jeszcze dodatkowo dzielić w głębi naszego zaplecza kulturowego i cywilizacyjnego, bo przepadniemy z kretesem.

Piotr Makarewicz

Więcej postów