– Na pewno klasa średnia nie znika w Polsce. Wręcz przeciwnie. Wyższa obejmuje 12-13 proc. ogółu dorosłej ludności, niższa to 35-45 proc. – mówi prof. Henryk Domański, socjolog z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, badacz klasy średniej.
Agnieszka Kublik: Prezydent Andrzej Duda argumentem o „zanikającej klasie średniej” zniechęcał Polaków w Londynie do powrotu do kraju. Jak pan przyjął te słowa?
Henryk Domański: To pierwszy polski prezydent, który odwołuje się do pojęcia klasy średniej. W krajach zachodnich czy w Stanach Zjednoczonych klasa średnia jest jądrem społeczeństwa – kołem zamachowym postępu ekonomicznego i gwarantem sprawnej demokracji. I jeśli w społeczeństwie coś się dzieje, to widać to przede wszystkim po zmianach w klasie średniej.
U nas odpowiednikiem klasy średniej są pracownicy umysłowi średniego i wyższego szczebla (odpowiednik nowej inteligencji), urzędnicy państwowi, właściciele firm, specjaliści, naukowcy, lekarze, dziennikarze, prawnicy, nauczyciele, inżynierowie, ludzie kultury. Kierownicy wyższego szczebla, dyrektorzy firm, specjaliści to wyższa klasa średnia, reszta – niższa klasa średnia.
Pan mówi: „Załóżmy, że istnieje”?
– Tak, bo u nas klasa średnia dopiero się rozwija. Żeby można było jakąś kategorię uznać za klasę średnią, muszą być spełnione obiektywne warunki. Po pierwsze, pozycja zawodowa i materialna klasy średniej musi się lokować wyraźnie wyżej niż klasy robotniczej. I ten dystans istnieje niezmiennie od lat 90., od kiedy zaczęliśmy to badać (tak samo było i jest w krajach kapitalistycznych).
Po drugie, kategoria ta zagrożona jest mniejszym ryzykiem bezrobocia niż klasy niższe. Ten warunek też jest spełniony. Ze względu na wykształcenie, kwalifikacje i doświadczenie uzyskuje pewniejszą i bardziej stabilną pracę.
Po trzecie, klasa średnia musi silniej niż klasy niższe (np. robotnicy) być nastawiona na indywidualny sukces, mieć poczucie satysfakcji z życia, demonstrować, że jej się dobrze powodzi.
Wyniki badań wskazują na krzepnięcie naszej klasy średniej. Należący do niej Polacy są zadowoleni z tego, co mają, i oczekują jeszcze lepszej przyszłości. Im wyższą pozycję społeczną zajmują (głównie specjaliści i kierownicy wyższego szczebla), tym silniej deklarują poczucie satysfakcji z życia, mają przekonanie o swojej przydatności i użyteczności.
Jednak te postawy nie są tak silne jak w dojrzałych społeczeństwach kapitalistycznych. Np. rzadziej rozpowszechnione są u nas orientacje na doskonalenie kompetencji zawodowych jako warunku zrobienia kariery, przy czym dotyczy to bardziej starszego pokolenia niż osób najmłodszych (chociaż ograniczenia biurokratyczno-instytucjonalne na rynku pracy osłabiają takie motywacje).
Natomiast coraz częściej stosowane są strategie podporządkowywania planów życiowych zapewnieniu wysokiej pozycji dzieciom, podobnie jak w społeczeństwie amerykańskim, w którym czasami rodziny przeprowadzają się do „lepszej” dzielnicy czy stanu, jeśli uważają, że to będzie korzystne dla edukacji dzieci.
To, co różni naszych kandydatów do klasy średniej od anglosaskiej „middle class”, to jest brak świadomości klasowej. U nas specjaliści i kadra menedżerska nie myślą o sobie w tych kategoriach, podczas gdy w rozwiniętych społeczeństwach rynkowych jest to dowód sukcesu. Ktoś, kto należy do klasy średniej, może powiedzieć, że dowiódł przydatności dla systemu społecznego, bo wykazał się talentem i zdolnościami. Spełnił oczekiwania społeczne. Jest to ważny element kształtowania się własnej wartości, którego w Polsce brakuje.
Więc choć to prawda, że potencjalna klasa średnia w Polsce przypomina tę na Zachodzie, to pod względem stylu życia dopiero się ona kształtuje. Wynikałoby stąd, że prezydent Duda się pomylił, bo na pewno klasa średnia nie znika. Przeciwnie, mamy do czynienia ze stabilną hierarchią społeczną, zarówno w wymiarze ekonomicznym, jak i statusowym.
Klasa średnia zarabia powyżej przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce?
– Średnia dochodów w kategorii specjalistów i kierowników wyższego szczebla to 4-5 tys. zł, jak deklarują badani. To lokuje ich nawet przed właścicielami firm. To zarobki, a nie dochody rodzin – te są niższe.
Wyższa klasa średnia obejmuje 12-13 proc. ogółu dorosłej ludności. Wprawdzie bardzo powoli rośnie, ale nie maleje. Jej „mankamentem” jest o wiele mniejsza liczebność w porównaniu z krajami zachodnimi, takimi jak Szwecja czy Stany Zjednoczone, tam to jest ok. 30 proc. społeczeństwa.
A niższa klasa średnia?
– 35-45 proc. I pod tym względem nie różnimy się od krajów zachodnich. Kategoria ta od lat 90. Najbardziej się zwiększyła, najwięcej przybyło szeregowych pracowników handlu i usług. W PRL-u stanowili 6-7 proc., teraz – 16 proc. I nic nie wskazuje na to, że za rządów PO doszło do jakiegoś załamania tych pozytywnych tendencji.
A klasa wyższa? Istnieje?
– W Polsce nie ma klasy wyższej, chociaż mamy już właścicieli wielkich fortun. Nie wyodrębniła się bowiem jeszcze uprzywilejowana grupa społeczna o niekwestionowanym statusie, czerpiąca siłę z poczucia integracji środowiskowej, związana osobistymi znajomościami z klasą rządzącą, która by tworzyła wpływowy krąg osób, a na dodatek sama była obdarzana estymą i sentymentami przeszłości.
Posiadacze wielkich fortun (elita biznesu) mogą się przekształcić w klasę wyższą, ale w dłuższej perspektywie czasowej. Klasa wyższa to nie tylko bogactwo i majątki, ale również prestiż i dobre nazwisko. Np. Bill Gates i Mark Zuckerberg nie należą do klasy wyższej w USA – za szybko zrobili fortunę – natomiast jest w niej rodzina Kennedych i George Bush.
Klasa niższa?
– Należałoby do niej zaliczyć wszystkich poniżej robotników wykwalifikowanych i kształtujących się powoli farmerów. A więc to robotnicy niewykwalifikowani i „podklasa”, czyli dziedziczone ubóstwo.
Z moich badań wynika, że niezmiennie od początku lat 90. kategoria ludzi ubogich obejmuje ok. 10 proc. społeczeństwa. W języku socjologicznym zwykło się przyjmować, że są to ci, których dochody w rodzinie są co najmniej o połowę niższe od średnich dochodów rodzin w Polsce, a równocześnie ludzie wykluczeni z różnych dziedzin życia, co przede wszystkim wynika z bezrobocia. Nie są to jeszcze członkowie „podklasy”, ale staną się nimi, jeśli ubóstwo zacznie przechodzić z rodziców na dzieci.
wyborcza.pl