Ranny weteran walczy o pieniądze na życie. MON odmawia

W piątek, 18 września, Sąd Apelacyjny w Warszawie ogłosi wyrok w sprawie weterana z Afganistanu, który chce ponad 2 mln zł i uzupełnienia renty za obrażenia w walce. Ministerstwo Obrony Narodowej odmawia.

 Marzec 2010 roku. Sierżant Jurgielewicz z jednostki wojskowej w Gołdapi wylatuje do Afganistanu w ramach VII zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego. To nie pierwsza misja. Wcześniej był w Kosowie i w Iraku. Za sobą ma kilka miesięcy szkoleń. W domu zostają żona Agnieszka i troje dzieci. Najmłodsze, Darek, nie ma jeszcze roku.

14 maja Agnieszka odbiera telefon od męża. Pierwszy raz słyszy: „Boję się wyjeżdżać na patrole”.

15 maja, Afganistan, baza w Ghazni. Jurgielewicz dzwoni do żony, mówi, że jedzie na patrol i odezwie się po powrocie. Znów wspomina, że boi się tego wyjazdu.

Ale wsiada do transportera opancerzonego Rosomak razem z 10 innymi żołnierzami. Jest dowódcą pojazdu. W czasie patrolu – w okolicy miejscowości Moqur – talibowie atakują z dwóch stron. Pociski z ręcznych granatników przeciwpancernych przebijają pancerz wozu i wybuchają w środku. Tuż obok Jurgielewicza.

Śmigłowiec zabiera rannego do bazy. Lekarze zszywają mu nogi. Opatrują rany. Kolejny śmigłowiec i transport do bazy Bagram pod Kabulem. Tam lekarze decydują: „Amputujemy prawą nogę do wysokości połowy uda”.

Gołdap. Agnieszka Jurgielewicz widzi przez okna delegację. Pierwsza myśl: „Było święto pułku, pewnie Franek dostał jakieś odznaczenie”. Strach pojawia się dopiero, kiedy za dowódcą jednostki i lekarzem widzi księdza – w mundurze, z koloratką. Dowódca mówi: – „Pani Agnieszko, mamy niedobre wiadomości, mąż miał wypadek. Ale jego życie nie jest zagrożone, jest w trakcie operacji”. Ona przez chwilę nawet się cieszy. Franek będzie musiał wrócić do domu, koniec nerwów, koniec życia w strachu.

Nazajutrz Agnieszka widzi kolejną delegację. Panika. Myśli: „Coś poszło źle, dowódca niesie mi flagę”. Na szczęście chodziło tylko o tę amputowaną nogę. Dowódca nie wierzył, że ona przyjmuje to tak spokojnie. A przecież to tylko noga! Najważniejsze, że mąż żyje.

Bez morfiny nie dawał rady

Prawej nogi w większości nie ma, ale to nie znaczy, że nie boli. Przez długi czas po operacji Franciszek Jurgielewicz cierpi na bóle fantomowe – ból w miejscach, gdzie wcześniej miał kolano lub piętę. Boli go też lewa noga – mięśnie zostały poważnie uszkodzone podczas eksplozji. Boli stłuczony bark, którym nie da się poruszyć, bolą nadwerężony kręgosłup i szwy po kolejnych operacjach. Bez morfiny nie da rady tego wytrzymać. Dawki są sukcesywnie zwiększane. Plus silne leki nasenne. Po nich pojawiają się problemy z wybudzaniem.

W sumie Franciszek Jurgielewicz spędził w szpitalach 28 miesięcy. Był kilkakrotnie operowany. Musiał nauczyć się żyć na nowo. Bez prawej nogi, z uszkodzoną lewą i ciągłym szumem w uszach. A co najgorsze – prawie bez wzroku. Widzi tylko dolną połowę pola, i to niewyraźnie, w dodatku z plamami. Wzrok pogarsza się z miesiąca na miesiąc.

– Jak przestanę widzieć, to już zupełnie się załamię – mówi Jurgielewicz.

Jedno załamanie już przeżył: myśli samobójcze, bezsenność, depresja. Z klasycznymi objawami stresu pourazowego trafił do Kliniki Stresu Bojowego. Nie chciał tam zostać. – Dostawałem sporo leków psychotropowych. Nie chciałem tak funkcjonować – wyjaśnia. Wrócił do domu. Przy życiu trzymało go to, że ma żonę i dzieci. Postanowił też walczyć o odszkodowanie.

Weteran chce więcej

– To nie jest tak, że państwo nic nie zapewnia. Jest renta, były pieniądze z ubezpieczenia. Ale to nie pozwala pokryć tych wszystkich potrzeb, które się pojawiły – tłumaczy Agnieszka Jurgielewicz. Dużo kosztowało choćby przystosowanie domu do potrzeb człowieka poruszającego się najpierw na wózku, a dziś – o kulach i z protezą. Trzeba było poszerzyć drzwi, zrobić podjazd. W zasadzie przebudować całe mieszkanie.

Zawsze byłem aktywny. Nie wyobrażałem sobie, żeby usiąść i nic nie robić. Jak nie w domu, to w garażu było coś do zrobienia, albo wokół gospodarstwa. A teraz jestem zdany na innych. Dopiero teraz widać, ile to wszystko kosztuje – mówi Franciszek. I wymienia: kiedyś jeździł samochodem, teraz za każdy przejazd musi komuś zapłacić, bo niezręcznie mu ciągle prosić o pomoc. A przecież choć rehabilitację ma bezpłatną, musi się na nią dostać.

Kiedyś mieli gospodarstwo, którym zajmował się po służbie. Teraz wszystko do domu trzeba kupować. A i tak utrzymanie domu na wsi wymaga albo pracy, albo pieniędzy. Pomagają koledzy Franciszka z wojska, pomagają inni weterani. Ale małżonkowie woleliby nie polegać ciągle na uprzejmości innych.

I jeszcze problemy zdrowotne. Jak twierdzi Jurgielewicz, opieka medyczna i rehabilitacja, które mu przysługują jako weteranowi, są niewystarczające. Nie obejmują kosztów utrzymania protezy w dobrym stanie. A jakiekolwiek zaniedbania oznaczają ból i trudności z chodzeniem.

Rosomak to nie pojazd?

– Chcieliśmy zawrzeć ugodę z MON, ale resort odrzucił nasze propozycje finansowe. Dlatego została nam droga sądowa – mówi radca prawny Piotr Sławek, który reprezentuje przed sądem Jurgielewicza i trzech innych weteranów, którzy zostali ranni w Afganistanie. Wcześniej walczył o odszkodowania dla rodzin żołnierzy poległych na misjach – i wtedy udało się dojść do porozumienia z ministerstwem. Teraz resort nie zgadza się z roszczeniami Franciszka i innych reprezentowanych przez Sławka. Rząd uzasadnia, że sierżant i inni zostali już objęci świadczeniami wynikającymi z ustawy o weteranach.

– Rozprawa w pierwszej instancji była wręcz kuriozalna. Sąd pytał sierżanta Jurgielewicza, po co jechał na misję. Z wyroku wynika, że sąd oddala nasze roszczenia między innymi dlatego, że nie może być mowy o wypadku w pojeździe mechanicznym. Zdaniem sądu rosomak to nie jest pojazd mechaniczny, bo nie służy do komunikacji – mówi Sławek.

Jak podkreśla, sąd nie bierze też pod uwagę tego, że transportery wykorzystywane przez żołnierzy na patrolach nie miały zamontowanych wszystkich zabezpieczeń.

– Jednym z wniosków po wypadku Jurgielewicza było wyposażenie rosomaków w dodatkowe siatki zabezpieczające – podkreśla radca. Gdyby pojazd, którym poruszał się sierżant, miał takie wyposażenie, pociski wybuchłyby na zewnątrz, a nie w środku.

Podczas działań w Afganistanie poległo 44 żołnierzy. Rannych i poszkodowanych było w sumie 869 wojskowych i pracowników armii. W tej chwili o dodatkowe zadośćuczynienie walczy czterech weteranów.

Anna Pawłowska

 

 

Więcej postów

3 Komentarze

  1. „Rozprawa w pierwszej instancji by?a wr?cz kuriozalna. S?d pyta? sier?anta Jurgielewicza, po co jecha? na misj?”.

    Czy to pytanie by?o kuriozalne /
    Jak wida? po jego koszulce jeszcze dotad nie poj?? w czyim interesie straci? zdrowie. I chyba nie pojmie.

Komentowanie jest wyłączone.