Czy kolejny raz zdradzimy Polaków Wileńszczyzny?

Niedawny, poświęcony Polakom na Litwie tekst Kostrzewy-Zorbasa jest nie tylko jaskrawym przykładem historycznej ignorancji. Podważa on także moralne fundamenty polskiego patriotyzmu.

 

21 lutego portal wPolityce opublikował tekst autorstwa Grzegorza Kostrzewy-Zrobasa „Wschodniopolska Republika Ludowa na Litwie i Białorusi? Tej prowokacji wojennej już próbowano, a Polska się uodporniła”. Autor sugeruje w nim, że w latach 1989-1991 zamieszkujący od pokoleń Wileńszczyznę Polacy, którzy walczyli o zabezpieczenie swoich narodowych praw, działali w istocie na zlecenie Mokswy. Jak pisze „Plan powstał prawdopodobnie jeszcze wyżej – w Biurze Politycznym lub centralnym aparacie Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. Zatwierdzony został na pewno na najwyższym poziomie – przez Biuro Polityczne na wniosek sekretarza generalnego. Nikt niżej – nawet KGB i GRU – nie miał wówczas władzy kształtowania polityki międzynarodowej i przesuwania granic państw. Podobne scenariusze Moskwa wprowadziła w życie zabierając Mołdawii Naddniestrze, a Azerbejdżanowi Górski Karabach”.

Trudno powiedzieć na jakich źródłach opiera swoje twierdzenia Kostrzewa-Zorbas, wiem natomiast, że jego tezy pozostają w sprzeczności z tym co o kwestiach tych napisał już legion badaczy – historyków i politologów. Kostrzewa-Zorbas był w latach 1990-1992 dyrektorem Departamentu Planowania i Analiz Ministerstwa Spraw Zagranicznych i wicedyrektorem Departamentu Europa Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP dlatego stężenie ignorancji jakie zaprezentował odniesieniu do autonomicznego ruchu Polaków na Wileńszczyźnie jaki akurat w tym czasie funkcjonował zadziwia. Z tych właśnie powodów, mimo, że na portalu kresy.pl podejmowaliśmy ten temat już kilkukrotnie, uznaliśmy za konieczne napisać polemikę z pasmem półprawd czy zgoła fałszów jakie pojawiły się w tekście byłego urzędnika MSZ.

Ów ruch autonomiczny zaczął się od uchwały jednej z podwileńskiej gmin (apilinka) – Suderwy, która 28 grudnia 1988 ogłosiła się gminą narodową. W ciągu następnych pięciu miesięcy to samo zrobiło 16 gmin rejonu wileńskiego i 14 gmin rejonu solecznickiego. Inicjatywa ta wyszła od lokalnych działaczy, którzy pojęcia nie mieli o wielkiej polityce, zresztą początkowo mało kto, nawet w Wilnie, się nimi interesował. 12 maja 1989 r. odbył się w Mickunach I Zjazd Deputowanych Ludowych Wileńszczyzny. Na zjeździe tym powołano Radę Koordynacyjną do spraw Utworzenia Polskiego Obwodu Narodowo-Terytorialnego w ramach litewskiej republiki (jeszcze wówczas) radzieckiej. Potem jako „rejony narodowe” ogłosiły się rejony wileński i solecznicki czyli wyższe od gmin jednostki podziału adminsitracyjnego.

Sprawy uporządkowały następne zjazdy. 1 czerwca 1990 r. II Zjazd Deputowanych do Rad Terenowych Wileńszczyzny w Zawiszańcach, który zgromadził 213 radnych różnych szczebli samorządu, wystosował apel do parlamentu niepodległej już Litwy o uwzględnienie polskich planów autonomicznych oraz przekształcił swój organ wykonawczy – od tej pory występowała ona oficjalnie jako Rada Koordynacyjna ds. Utworzenia Polskiego Narodowo-Terytorialnego Samorządu Okręgu Wileńskiego.

Kluczowe znaczenie miał zjazd jaki odbył się 6 października 1990 w Ejszyszkach Zjazd ten przyjął przełomową uchwałę o dążeniu do utworzenia Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego w składzie Republiki Litewskiej. W zjeździe brało udział 209 delegatów. W jego trakcie doszło do dyskusji. Czesław Wysocki – przewodniczący rejonowej rady solecznickiej i zadeklarowany komunista, proponował aby tworzyć osobny Autonomiczny Kraj Wileński w ramach ZSRS, poza granicami Litwy. Jego koncepcję poparło tylko kilkunastu delegatów. Ogromna większość opowiedziała się za autonomią w granicach Republiki Litewskiej mimo, że do secesji wobec Litwy namawiał również obecny na sali przedstawiciel pro-moskiewskiego ruchu „Jedinstwo” niejaki Klinga.

W 1991 r. odbyły się jeszcze dwa zjazdy, uściślały nadal projekt Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego w ramach Litwy. Ich koncepcja była niczym innymi jak planem autonomii terytorialnej na podobieństwo szeregu tego typu autonomii narodowościowych funkcjonujących w wielu cywilizowanych państwach świata, w których zamieszkują zwarcie mniejszości narodowe. Polscy autonomiści odwoływali się do przykładu Wysp Alandzkich należących do Finlandii, ale zamieszkanych przez Szwedów. Chodziło przede wszystkim o możność publicznego i urzędowego używania języka polskiego i polskojęzyczną oświatę. Zasięg autonomii obejmował wyłącznie rejony i pojedyncze gminy z większością mieszkańców narodowości polskiej.

Wbrew temu co pisze  Kostrzewa-Zorbas zjazdy lokalnych deputowanych lokalnych, były najbardziej reprezentatywną formą przedstawicielstwa polskiej społeczności jaką można było sobie w tamtych czasach wyobrazić. Program autonomiczny poparł zresztą w 1990 r. także prezes Związek Polaków na Litwie. Zwraca uwagę, że polski ruch autonomiczny miał charakter oddolny, podlegał długotrwałej ewolucji i za każdym razem reagował po prostu na działania elit litewskich. Oczywiście była tez grupa promoskiewskch Polaków, działaczy partyjnych działających przede wszystkim za pośrednictwem solecznickiej rady rejonowej, tyle, że takie grupy były i wśród Litwinów – jak chociażby grupa Mykolasa Burakevicziusa. Po wtóre, jak wykazałem, grupa ta nie zdobyła poparcia polskiego ruchu autonomicznego dla swoich koncepcji.

Dodajmy, że same władze litewskie uznały temat takiej autonomii za godny rozważenia, gdy po krwawym ataku sowieckich sołdatów w Wilnie 29 stycznia 1991 r. poczuły, że mają nóż na gardle. Wtedy to litewska Rada Najwyższa wprowadziła poprawki do ustawy o mniejszościach narodowych i zobowiązała się do sporządzenia planów ustanowienia polskiego regionu, najpóźniej do 31 maja tegoż roku. Gdy okazało się, że Moskwa jest już niegroźna, pokłady dobrej woli wobec polskiej mniejszości u litewskich polityków szybko się wyczerpały. Do tematu autonomii nigdy nie wrócono, a władze litewskie stłumiły wszelki opór rozwiązując samorządy w polskich rejonach 4 września 1991 r. Do marca 1993 będą nimi rządzić przysłani przez litewskie władze rządowi komisarze. Ich rządy odznaczą się czystkami w urzędach, skąd wyrzucani będę pracownicy polskiego pochodzenia, niszczeniem polskich instytucji kulturalnych. Co najważniejsze rządy litewskich komisarzy spowodowały także transfer ziemi dawnych kołchozów. Miast wrócić do rąk polskich rodzin, którym niegdyś zostały zrabowane przez sowietów, działki byłe wyprzedawane przez komisarzy przybyszom  z innych części Litwy. Znawca Wileńszczyzny i socjolog z Uniwersytetu Wrocławskiego Zbigniew Kurcz nazwał to co się wtedy działo „wewnętrzną kolonizacją”. 

Dążenie Polaków Wileńszczyzny da się uzasadnić nie tylko ex post. Kostrzewa-Zorbas, który ma tyle zrozumienia dla wolnościowych dążeń Litwinów, że całkowicie brakuje mu go dla własnych rodaków, ani jednym słowem nie napisał o skądinąd ciemnej stronie litewskiego przebudzenia narodowego w latach 1988-1990.  Powiedzmy wprost, litewscy niepodległościowcy stworzyli atmosferę dość duszną dla swoich polskich sąsiadów.

Już od 1988 r. ze strony tego ruchu a szczególnie jego sympatyków, nastąpił szereg wystąpień odbieranych przez polską ludność republiki jako skierowane przeciwko niej. Publicystyczne ataki na polską grupę narodową trwały w prasie, zarówno tej wydawanej przez Sajudis jak i tej wydawanej przez litewskich komunistów. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z 1989 r. sygnatariusz aktu niepodległości Litwy, deputowany parlamentu w Wilnie Czesław Okińczyc mówił o „antypolskiej nagonce w prasie”, mówił o niszczeniu polskich zabytków, żałował, że „Sajudis jako ruch ucieleśniający litewskie pragnienie suwerenności, nie zajmuje wobec tych faktów jednoznacznie potępiającej postawy. Cały czas czekamy na jakiś gest, który jednoznacznie moglibyśmy odebrać jako przejaw ich dobrej woli”.

Powróciła wówczas na Litwie cała nacjonalistyczna mitologia sformowana jeszcze w I Republice Litewskiej. Mity o „okupacji” Wileńszczyzny w latach 1922-1939, mity o Polakach Wileńskich jako „spolonizowanych Litwinach” a także żądania ograniczenia, istniejącego nawet w czasach sowieckich, polskiego szkolnictwa. Wszystko to stosunkowo często pojawiało się tak w środkach masowego przekazu jak i wypowiedziach działaczy społecznych i polityków jako przesłanki dla wyrażania lęków o integralność terytorialną litewskiej republiki, zagrożoną rzekomo przez ożywienie społeczne wśród miejscowej mniejszości polskiej. Pojawiały się teksty i karykatury wprost obrażające uczucia Polaków jak na przykład rysunek ilustrujący jak popularny wówczas polski samochód Fiat 126P „wywozi Serce i Matkę Syna do Warszawy”, co oczywiście odnosiło się do mogiły Piłsudskich na Rossie. Jak zauważał, w wywiadzie udzielonym w 1989 pismu „Tak i Nie” Jan Sienkiewicz pierwszy prezes Związku Polaków na Litwie „Gorzki to dla nas paradoks, że walcząc z dyktatem moskiewskim w ekonomice i polityce, Sajudis z czystym sumieniem stosuje te same metody wobec słabszych od siebie”. Z kolei w wywiadzie dla „Tygodnika Soldarność” słusznie podkreślał, że działacze ówczesnej „Solidarności” i rządu Mazowieckiego czerpali wiedzę o tym co się dzieje na Litwie głównie od działaczy Sajudisu właśnie. I Kostrzewa-Zorbas w istocie nawet dziś powtarza kropka w kropkę narrację polityków litewskich.

Towarzyszyły temu działania na rzecz całkowitej lituanizacji życia publicznego. Zaznaczmy, że polski ruch autonomiczny zrodził się u schyłku 1988 roku, po tym jak litewski parlament dokonał zamiany zapisu w konstytucji republiki określając litewski jako jedyny język urzędowy. Następujący po nim dekret Prezydium parlamentu stanowił, że wszystkie ciała polityczne, przedstawicielskie, urzędy, przedsiębiorstwa powinny funkcjonować przy pomocy języka litewskiego. Wyłącznie w języku litewskim miały być wykonywane wszystkie napisy, także na pieczęciach. Po litewsku miały się także odbywać wszystkie imprezy masowe i zebrania. Okres na wprowadzenie tych przepisów miał wynosić jedynie dwa lata, wyjątek czyniono wyłącznie dla języka rosyjskiego w korespondencji z centralnymi organami ZSRR. Polacy Wileńszczyzny wychowani w wielojęzycznym środowisku, nie chcieli godzić się na taką marginalizację własnego języka ojczystego, którego mogli używać nawet w totalitarnym państwie sowieckim.

Zresztą analizując sprawę w kontekście realiów erodującego Związku Radzieckiego zauważyć należy, że głównym formalnym katalizatorem separatyzmu Naddniestrza i Gagauzji w Mołdawskiej SRR były właśnie analogicznie antymniejszościowe ustawy „o statusie języka państwowego” przegłosowane przez Radę Najwyższą tej republiki z 31 sierpnia 1990 r. Gagauzowie i Słowianie nad Dniestrem inaczej niż wileńscy Polacy, skorzystali ze wsparcia Moskwy, tyle że już po upadku sowieckiego państwa. Jednak Kostrzewa-Zorbas tłumaczy te procesy w sposób najbardziej prymitywny z możliwych: spiskiem Gorbaczowa i KGB, gdy tymczasem działania władz moskiewskich nakładały się jedynie i wykorzystały już istniejące, a często mające korzenie starsze niż sam ZSRS, realnie istniejące konflikty interesów między poszczególnymi grupami etnicznymi.

Władze Rzeczpospolitej w latach 1989-1991 działały nie tylko przeciw interesom naszych rodaków na Litwie, ale także wbrew opinii publicznej w Polsce – według sondażu CBOS  ze stycznia 1992, aż 64% Polaków opowiadało się za zdecydowaną polityką wobec Litwy w obronie mniejszości polskiej. Warszawa z góry odrzuciła jakiekolwiek poparcie dla postulatów naszych rodaków z Wileńszczyzny – odcięła się przy tym zdecydowanie od koncepcji autonomii. Jednym z największych sabotażystów tej idei był właśnie Kostrzewa-Zorbas – na łamach „Gazety Wyborczej” w 1989 r. nazwał on ewentualną autonomię terytorialną „klatką w narodowych barwach”, snuł, równie absurdalne co obecnie, teorie spisku – „budzą się podejrzenia, że prawdziwy cel stanowi rozerwanie Litwy według wzoru wypróbowanego w czasach, gdy na tajny rozkaz Piłsudskiego >>zbuntował się<< Żeligowski. Jak widać Kostrzewa-Zorbas dezawuował nie tylko ówczesnych polskich działaczy ale i samego Piłsudskiego, co już było o tyle groźne, że mit o „bezprawnej okupacji” Wileńszczyzny przez przedwojenną Polskę, był i jest paliwem antypolskich stereotypów i działań elit litewskich.

4 września 1991 r. litewski parlament, z pogwałceniem litewskiego prawa, zawiesił samorządy rejonu wileńskiego i solecznickiego wprowadzając zarząd komisaryczny, z fatalnymi dla polskiej społeczności skutkami. Dzień później Rzeczpospolita nawiązała oficjalne stosunki dyplomatyczne z Republiką Litewską. Trudno o bardziej dobitny dowód lekceważenia sytuacji naszych rodaków na Wileńszczyźnie. 13 stycznia 1992 r. minister spraw zagranicznych RP Krzysztof Skubiszewski podpisał w Wilnie Deklarację o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy między Rzeczpospolitą Polską a Republiką Litewską, mimo że Wileńszczyzna dalej znajdowała się w uścisku sprawujących lokalnie niemal autorytarną władzę komisarzy rządu litewskiego. Tak warszawskie elity zdradziły naszych rodaków na Wileńszczyźnie. Ostatnie 25 lat istnienia Republiki Litewskiej całkowicie potwierdziło wszystkie obawy tych ostatnich. Państwo to jest bowiem krajem instytucjonalnej dyskryminacji mniejszości. Litwa nie przestrzega zapisów bilateralnego traktatu a Rzeczpospolitą z 1994 r. Nie realizuje też Konwencji ramowej o ochronie mniejszości narodowych Rady Europy z 1995 roku, co litewskim władzom wytknął Komitet Doradczy RE w 2013 r. Reprywatyzacja, która wydała niemałą część ziemi należącej niegdyś do polskich rodzin, utrwaliła ich wykluczenie społeczne na tle materialnym. Wszystko co się stało potwierdza, że wzmocniona forma samorządu terytorialnego w postaci autonomii była i jest dla Polaków Wileńszczyzny niezbędna.

Dziś na kanwie interwencji rosyjskiej na Ukrainie, litewskie elity szukają intensywnie międzynarodowego wsparcia. Próbują je pobudzać przesadzonymi relacjami o rzekomo już toczącej się na terenie Litwy wojnie hybrydowej. Co ciekawe nasi politycy czy eksperci nie wykorzystują tej sytuacji do wyciągnięcia na stół postulatów polskiej społeczności na Litwie, mimo, że jeśli zagrożenie rosyjskie dla Litwy jest tak wielkie jak twierdzą (i jak reklamują je sami litewscy politycy), to trudno sobie wyobrazić dogodniejszą dla Warszawy sytuację dla przeforsowania tych postulatów. Niestety najwyraźniej tutejsi politycy i publicyści głównego nurtu zagrożeniem rosyjskim dla Litwy przejmują się znacznie bardziej niż sami Litwini. Jak do tej pory bowiem litewscy politycy nie wykonali żadnego gestu na rzecz zjednania polskiej społeczności, a ostatnio oburzali się (w tym mer Wilna Arturas Zuokas) samym pomysłem, że w wileńskiej katedrze mogłaby się odbywać msza w języku polskim.

Jak na razie warszawscy politycy w ramach tej samej histerii, która kazała im obrażać się na Viktora Orbana, po raz kolejny poświęcają ponad 200 tysięcy naszych rodaków, na rzecz „strategicznego partnerstwa” z państwem, które nie ma żadnego poważnego strategicznego potencjału. Po raz kolejny dokonują oni prostego utożsamienia interesów Polski  z interesem Litwy. Dwa tygodnie temu publicysta Piotr Maciążek posunął się w TVP Info do w gruncie rzeczy haniebnego stwierdzenia, że „powinniśmy zrezygnować na rok, może dwa, do czasu wyciszenia tego wszystkiego, z walki o prawa polskiej społeczności na forum międzynarodowym” i gładko  przeciwstawił interes polskiej mniejszości interesowi Rzeczpospolitej. Maciążka z lubością cytował potem znany z niechęci do polskich  aktywistów litewski portal Delfi, jeszcze raz upewniając tamtejszych polityków, że wobec polskiej mniejszości mogą sobie pozwolić na wszystko.

Tak oto Rzeczpospolita po raz kolejny zdradza tych, których musiała opuścić w 1939 r., a którzy przez lata trwania przy polskiej tożsamości płacili za to i w czasach ZSRS, i niepodległej Litwy, wielką, a w życiu ludzi i rodzin często bardzo wymierną cenę statusu obywatela drugiej kategorii. Pytanie jak można wyobrażać sobie jakkolwiek rozumiany polski patriotyzm i rację stanu, gdy okazuje się, że mają one polegać na wykluczeniu całych rzesz Polaków, tylko dlatego, że nie z własnej woli znaleźli się poza administracyjną granicą państwa.

Karol Kaźmierczak

Więcej postów