Zadziwiają niektóre wręcz pod pewnymi względami paniczne reakcje polityków Zachodu na przeloty rosyjskich samolotów. Nie da się tego wytłumaczyć inaczej niż odmawianiem Rosji prawa do komunikowania się z jej suwerennym terytorium nad Bałtykiem.
Samoloty rosyjskie zawsze latają klasycznym szlakiem z rejonu Petersburga do Kaliningradu, bo inaczej nie są w stanie się tam dostać jak tylko nad wodami międzynarodowymi. Loty nad terytorium Litwy trzeba odpowiednio wcześniej zgłosić, a państwo ma prawo odmówić prawa do wykorzystania jego przestrzeni powietrznej dla lotów wojskowych – nawet nieuzbrojonych.
Rosja ma bardzo długie tradycje w zakresie lotniczych patroli morskich, posiada w tym zakresie dokładne rozpoznanie terenu, sprawdzone samoloty, wyszkolone załogi i może przeprowadzać patrole praktycznie nad wszystkimi akwenami morskimi, które są w pobliżu jej terytorium. Zasięg jej samolotów dalekiego zasięgu z rodziny Tu-95, Tu 22M lub Tu-160 jest w istocie regionalny a w przypadku ostatniego typu wspaniałego bombowca strategicznego globalny. Poza tym Rosjanie często wykorzystują samolot Ił-20 do dalekich patroli morskich oraz niezliczoną ilość samolotów transportowych wyposażonych w odpowiednią aparaturę ad hoc. W istocie te ostatnie są najgroźniejsze, ponieważ nigdy nie wiadomo, co mają w ładowniach, co rejestrują. Normalnie jak lecą samoloty szpiegowskie – to się wyłącza nadajniki i radary, albo wprowadza je w tryb pracy nierejestrowanej mającej dostarczyć błędnych danych zwiadowcy.
Te samoloty z zasady nie latają same nad tak gęsto najeżonym obroną powietrzną i przeciwlotniczą akwenie jak Bałtyk. Osłona myśliwców przewagi powietrznej dalekiego zasięgu jest oczywistością. Nad Arktyką mogą latać same, ponieważ zanim cokolwiek się do nich zbliży, są w stanie przemieścić się w rejon własnej osłony przeciwlotniczej.
Bombowce są nosicielami pocisków manewrujących średniego i dalekiego zasięgu, ich głowice potencjalnie mogą być niekonwencjonalne, w tym oczywiście jądrowe. W tym kontekście stałe patrole oznaczają stałą obecność w rejonie – potencjalnego odpalenia pocisków manewrujących, którymi można zaatakować nieprzyjaciela. Właśnie, dlatego z taką pasją samoloty NATO zawsze starają się przechwycić bombowce rosyjskie, żeby załogi wiedziały, że nie unikną śmierci. Klasycznych „bomb jądrowych” zrzucanych grawitacyjnie dzisiaj raczej się nie używa, takie działanie byłoby zbyt prymitywne, a możliwe środki przenoszenia w postaci rakiet bazowania lądowego, morskiego lub właśnie odpalanych z latających bombowców – dają efekt podwójnego spustu oraz zwiększają zasięg. Duży bombowiec miałby problemy nawet nad naszym krajem, ale kilka pocisków manewrujących – ma o wiele większe prawdopodobieństwo przedarcia się i ataku.
O tym wszystkim wiadomo mniej więcej od połowy lat 60 tych, zresztą patrole powietrzne tak naprawdę wymyślili Amerykanie (i Brytyjczycy), których samoloty ze Strategic Air Command B-47, potem głównie B-52, B1B, – dzięki tankowaniu w trakcie lotu stale dyżurowały w powietrzu w wybranych rejonach w pobliżu granic ZSRR, żeby na rozkaz skierować się nagle do ataku z wielu stron w głąb tego państwa. To funkcjonowało do 1992 roku i było bardzo, ale naprawdę bardzo drogie.
Mając powyższe na uwadze oraz oczywistość geografii – po prostu nie można zrozumieć, dlaczego państwa NATO nie porozumieją się z Federacją Rosyjską, co do przelotów nad terytorium państw bałtyckich w taki sposób, żeby wszyscy mieli z tego korzyść. Przecież krótszy lot, to tańszy lot i bardziej bezpieczny. Z drugiej strony wszystko można kontrolować w korytarzach powietrznych i godzinach przelotów. Cała sytuacja jest trudna i ma na celu – jak można ocenić – utrudnienie Rosji komunikacji lotniczej z jej wydzieloną częścią terytorium. W ostateczności, jeżeli Litwini się nie zgodzą niech latają nad Białorusią i Polską, przecież to nie jest żaden problem, ani dla nas, ani dla pilotów. Ma to jeszcze tą zaletę, że można taki ruch monitorować, odpowiednio „czytając” takie transport podobnie jak Amerykanie czytali informacje o stanie japońskiej obrony na wyspach Pacyfiku podczas II-giej Wojny Światowej m.in. z częstotliwości ruchu lotniczego, jaki rejestrowali. Zmianę zachowania partnera od razu można traktować, jako sygnał. Naprawdę można się porozumieć i dogadać.
Jeżeli to nie nastąpi, to kiedyś jest możliwe, że sytuacja przekształci się w incydent, jakiemuś pilotowi zagrają nerwy i np. dojdzie do zderzenia w powietrzy lub walki powietrznej. Co wówczas? Kto poniesie konsekwencje emocji dwóch pilotów kilka tysięcy metrów nad Bałtykiem?
Reasumując – samoloty po to mają skrzydła, żeby latać. Nie ma w tym niczego dziwnego, natomiast, jeżeli do tych przelotów dorabia się politykę i kreuje się konflikt, to trzeba mieć mocne dowody, żeby wybronić się z ewentualnych zarzutów o agresję.
Obserwatorpolityczny.pl