Nie warto odgrzewać starego kotleta, jednakże ten jeszcze długo będzie dla nas wyzwaniem. Naprawdę to, z jakich powodów pan premier Tusk zmienił decyzję i wybrał „karierę” w Europie, doprowadzając do zmiany rządu jest bardzo ciekawe, można wręcz powiedzieć że powód dla którego tak się stało, a nie inaczej ma istotne znaczenie konstytutywne dla naszego państwa.
Jeżeli bowiem zestawimy wcześniejsze wypowiedzi pana premiera z jego w sumie nagłą decyzją – widzimy brak konsekwencji i zaprzeczenie samemu sobie. Nie ma bowiem żadnych wypowiedzi mówiących o tym, że pan premier się wahał, albo że się zastanawiał, albo że rozważał. Nic z tych rzeczy – co najmniej pół roku przed wyborami do Parlamentu Europejskiego było podawane do publicznej wiadomości, że pana premiera Tuska nie interesują funkcje w Unii Europejskiej, że woli pozostać politykiem krajowym itd. Kilka razy mówił o tym także sam pan premier. Decyzja natomiast została podjęcia chyba po jednej wizycie w Niemczech, jak już było wiadomo że nasze wysiłki lobbystyczno-dyplomatyczne na rzecz kelnerowania Ukrainie i zrobienia z Federacji Rosyjskiej Imperium zła – spełzły na niczym, ponieważ zarówno Zachód, jak i Rosja oraz sami Ukraińcy zorientowali się, czyje interesy reprezentuje nasza dyplomacja i że raczej prawie na pewno nie są to interesy ani polskie, ani europejskie ani ukraińskie. Sprawy miały się zatem tak, że pan Tusk – uwaga – rozważamy to w kontekście pełnej fikcji politycznej i absolutnych domniemań nie podpartych żadnymi dowodami – mógł mieć postawione ultimatum. Albo zmieni tą politykę i będzie siedział cicho, albo zostaniemy jako państwo w specjalny sposób potraktowani przez sąsiadów i partnerów, których po prostu wprowadziliśmy w błąd. Ponieważ mamy do czynienia z kulturalnymi ludźmi, żeby nikt nie stracił twarzy, a sprawę po prostu, żeby przemilczano – stworzono historię, że oto pan premier otrzymał propozycję w dowód uznania za jego pro europejskie nastawienie i wysiłki – jak najbardziej autentyczne i że to wielka szansa dla Polski, dorobiono bajkę a przeważnie mierne intelektualnie media zaraz zaczęły się cieszyć, że polski premier zostanie „prezydentem” Europy, co prawda za cenę fotela premiera i porzucenie realizowanej podobno z sukcesami polityki, ale liczą się wyzwania i nowe szanse dla kraju.
W ten prosty sposób dokonano w Polsce małego para-zamachu-stanu, dzięki któremu możliwe było odwołanie z rządu ludzi, w tym jednego człowieka, który swoim sposobem widzenia spraw na wschodzie znacząco przyczynił się do przyjęcia przez Polskę błędnej optyki i pośrednio wyrządzenia tego całego dramatycznego zła jakie tam się stało – naprawdę nie wiadomo w czyim interesie.
Nowa pani premier wyraźnie powiedziała co myśli o naszej polityce wschodniej i bezpieczeństwa w pierwszym przemówieniu, które zostało przez zaprogramowany na poprzednią retorykę mainstream oplute. Jednakże dała też i potem wyraz swojemu stanowisku mówiąc o nierealnych celach do osiągania. Ponieważ wyszło też na to, że pan prezydent Bronisław Komorowski wprost przyznał się w rozmowie z jedną z wybitnych polskich dziennikarek, że on nie optował za zmianą personalną na stanowisku ministra spraw zagranicznych – mamy jasność. Doszło do działań, na które pan Tusk już formalnie nie chciał mieć wpływu, a pan prezydent dla zachowania twarzy wolał się pod nimi nie podpisywać, uznając je za prerogatywę nowej premier – po zawarciu czysto „handlowej” transakcji gwarantującej mu wpływ na obsadę innego stanowiska podniesionego zarazem do rangi wicepremiera. W tym układzie – cała „wina” zmiany warty na tak daleko wysuniętej placówce pewnego imperium padła na nową panią premier, która przecież formalnie mogła sobie do rządu zaprosić orangutany lub koty i też musielibyśmy to łyknąć, jeżeli Sejm by to przegłosował, a prezydent podpisał.
Formalnie zatem nie da się nic nikomu zarzucić, mieliśmy zmianę premiera połączoną z rekonstrukcją rządu, w wyniku której niektóre osoby, w tym dwóch najbardziej kontrowersyjnych panów ministrów pożegnało się ze strukturami rządowymi. Wszystko w zgodzie z prawem, nawet nie po rozdaniu politycznym, tylko w ramach swobody dyskrecjonalnej premiera co do decyzji personalnych – po prostu to pani Kopacz decyduje z kim chce pracować i poza koalicjantami może personalnie wszystko, czy to się komuś podoba czy nie.
W całej sprawie bardzo prawdopodobny jest wątek inspiracji zewnętrznej, takie darowanie „złotego spadochronu” oraz nakrycie tej naszej całej nieszczęsnej retoryki milczeniem to nic trudnego dla możnych i potężnych. Wiele elementów pasuje do układanki, zwłaszcza że wszyscy – poza rezydentami pewnego upadającego imperium są z tego układu sił zadowoleni. Jak to dobrze, że piękna polska tradycja – nie robienia nikomu personalnej krzywdy znowu sprawdziła się w praktyce!
Uwaga powyższy artykuł to w pełni political fiction – fikcja polityczna, nie jest oparty na żadnych okolicznościach, które nie byłyby dostępne w publicznym obrocie informacyjnym ostatnich miesięcy. Proszę go interpretować jako wyraz poglądów autora – przypuszczeń i interpretacji – nie podpartych żadnymi dowodami. W czasach filmów pokazujących działanie domniemanych służb specjalnych – odrobina fantastyki politycznej nikomu nie powinna zaszkodzić.
Obserwatorpolityczny.pl
Co narobi? gówna z Sikorskim to narobi? to my mamy obie r?ce w nocniku
tak znudzony nie moze myslec
Je?eli dobrze kradniesz i masz g?owe na karku to zawsze masz awans zapewniony i spadasz na cztery ?apy.