Orbán ciągle Viktor

Okazuje się, że można. Węgry rosną gospodarczo, ich premier robi co do niego należy, a Zachód może mu tylko naskoczyć. Skąd wziąć takiego dla Polski?

 

Charyzmatyczny premier Węgier Viktor Orbán jest wciąż jednym z najbardziej imponujących przywódców politycznych w Europie. Umie ciągnąć kasę z Brukseli, może polegać na wiernej falandze posłów z Fideszu, a przede wszystkim ma za sobą poparcie rosnącej większości Węgrów. I tylko za granicą zgrzytają na niego zębami, jak dotąd zresztą bezsilnie. Lecz mimo to Komisja Europejska w sierpniu i tak musiała podpisać z Węgrami umowę o partnerstwie o wartości 21,9 miliarda euro, które wpłyną do Budapesztu w latach 2014-2020, aby umocnić trend wzrostowy i konkurencyjność węgierskiej gospodarki.

Ponadto Węgry otrzymają subsydia w wysokości 3,45 mld euro na rozwój terenów wiejskich oraz osobno – 39 mln euro na rozwój hodowli ryb. Nawet w nieprzyjaznych Węgrom statystykach widać, że kraj ten dynamicznie rozkwita: ich PKB w drugim kwartale wzrósł prawie o 4% (mierząc wskaźnikiem rocznym), produkcja przemysłowa skoczyła o 11,3%, a tegoroczne dochody z turystyki o ponad 10%. Mało kto w Europie ma takie wyniki.

Najbliższe wybory samorządowe w niedzielę 12 października prawie na pewno umocnią władzę Orbána i jego ekipy na Węgrzech. Potężna tam kiedyś lewica rozpadła się na trzy skłócone partie, z których każda może Fideszowi najwyżej buty czyścić.

Właściwie dziś największe zagrożenie dla Fideszu wyrasta raczej z prawej flanki, gdzie przesuwa się większość rozczarowanych, albo najbardziej rozjuszonych. Jobbik, partia węgierskich nacjonalistów zrównała się już bowiem w sondażach z lewicą i prawdopodobnie zdobędzie większość w około 30 samorządach na prowincji. Attila Juhász, ekspert z klubu Political Capital przewiduje nawet, że Jobbik weźmie w niedzielę także Miskolc, całkiem duże miasto na wschodzie kraju.

Opozycji w Budapeszcie nie szczędzi się żadnej krytyki, ale przede wszystkim wyśmiewa się jej słabość. Jej kandydat na burmistrza stolicy, b. naczelny lekarz kraju Ferenc Falus (powszechna ksywa jest tu oczywista: Phallus) jest bez wątpienia zacnym kandydatem, ale socjotechnicznie jest bez szans. Słynie z gaf i chybionych pomysłów na promocję własnej kandydatury. W sieci krąży amatorskie wideo, pokazujące go jak w krótkich spodenkach, w stylu ‘chłopca z Placu Broni’ daje się oblać kubłem zimnej wody (ku przerażeniu jego wnuka) i rzuca naiwne wyzwanie innym kandydatom do stołecznego merostwa. Mówi tam:

A kihívást elfogadom. Nem elég a betegeket támogatni, de az utókezelésüket, örömteli, boldog életüket is biztosítani kell. Ezt teszi a Bátor Tábor, ezért én őket támogatom. Kihívom Tarlós István, Kósa Lajos és Botka László polgármestereket és kérem Őket is, hogy adózott jövedelmükből támogassák a Bátor Tábor munkáját. (Przyjmuję wyzwanie. Nie wystarczy wspierać pacjentów, trzeba też promieniować radością, by życie było szczęśliwe. Na tym polega Obóz Odwagi i dlatego go popieram. Wzywam obecnego burmistrza Budapesztu Istvána Tarlósa, Lajosa Kósę i László Botkę, aby wsparli Obóz Odwagi przynajmniej dotacją.)

Nawet portal 444.hu, bezlitośnie krytyczny wobec Orbána, wzywa Falusa, aby się nie ośmieszał i dał sobie spokój z tanimi chwytami. Sondaż prorządowego instytutu Nezopont wskazuje, że kandydat Fideszu, urzędujący burmistrz István Tarlós ma juz lekko 50% głosów w kieszeni. Lewicowa opozycja miałaby więcej szans, gdyby zjednoczyła się wokół dr Lajosa Bokrosa, europosła i b. ministra finansów z lat 1995-96, któremu sondaż daje 14% wobec 11% Falusa.

Orbán doszedł do władzy już w kwietniu 2010 roku zdobywając od razu 2/3 głosów. Cztery lata później powtórzył ten sukces, jakoby częściowo dzięki temu, że wcześniej umiejętnie pomajsterkował przy ordynacji wyborczej i zjednał sobie kluczowe media, co mu wytyka OBWE. Skupianie przez niego władzy budzi liczne protesty, ale przeważnie za granicą: w Brukseli, w Departamencie Stanu USA i w organizacjach tzw. obrońców praw człowieka.

Transparency International ostrzega, że korupcja rośnie. Ponad 1/3 Węgrów żyje poniżej granicy ubóstwa. Najgorzej według krytyków Węgier wygląda sytuacja bardzo licznych tam Cyganów (pardon – Romów, choć po węgiersku nadal magyar cigányok), którzy stanowią tam ok. 5% populacji, a zwłaszcza tych, którym w Miskolcu wyburzono slumsy.

Orbán wytyczył dalekie horyzonty dla swej wizji politycznej w swoim sławnym już dziś, historycznym przemówieniu z 26 lipca 2014 wygłoszonym w Baile Tusnade w Siedmiogrodzie, czyli w sąsiedniej Rumunii. (Omówiłem je na tym blogu i przytoczyłem w całości 13.08.2014). Węgry, jak wtedy zaznaczył, nie będą „a liberális állam” (krajem liberalnym). Mówiąc wtedy z podziwem o Rosji, Chinach i Turcji, obiecał wprawdzie, że Węgry pozostaną demokracją i nie odrzucą takich zasad jak np. wolność słowa, ale będzie to „alapján egy másik, speciális, nemzeti megközelítés” (oparte na odmiennym, specjalnym podejściu narodowym).

Krytycy mówią, że to podejście już ujawniło się na początku września najściem policji na budapeszteńską siedzibę Otokars, organizacji pozarządowej zarządzającej funduszami z Norwegii, Islandii i Liechtensteinu, którą oskarżono o finansowe machlojki. Skonfiskowano jej komputery i dokumentację finansową. Organizacja i jej patroni stanowczo zaprzeczają tym oskarżeniom. „The police raid was completely unacceptable” (Najście policji było całkowicie nie do przyjęcia) – zagrzmiał Vidar Helgesen, norweski minister ds. europejskich.

Ten pokaz siły – jak go zinterpretowano – był ponoć kubłem zimnej wody dla całego sektora non-profit na Węgrzech. Bruksela musiała to przemilczeć, bo akurat to NGO jest pod norweskim zarządem i Unii formalnie nic do tego, ale Kate Byrnes, wiceszefowa amerykańskiej misji OBWE publicznie zażądała, aby rząd węgierski pozwolił organizacjom pozarządowym działać „without further harassment, interference or intimidation” (bez dalszego nękania, ingerencji lub zastraszania), powtarzając również swoje wcześniejsze protesty.

Podczas gdy w Europie krytyka wobec Orbána jest umiarkowana, a przede wszystkim bardzo zróżnicowana, w Ameryce szybko i konsekwentnie narasta. Były prezydent USA Bill Clinton powiedział w Daily Show, jednym z codziennych programów komentarzowych amerykańskiej TV, że Mr Orbán jest „wielbicielem autorytarnego kapitalizmu” i nie chciałby oddać raz zdobytej władzy. „Usually those guys just want to stay forever and make money” (Tacy faceci zwykle po prostu chcą trzymać się fotela i tłuc kasę) – zawyrokował.

Kilka dni potem również Obama wziął Węgry na celownik, kiedy przemawiając w fundacji Clintona stwierdził, że „from Hungary to Egypt endless regulations and overt intimidation increasingly target civic society” (od Węgier po Egipt niekończące się nękanie przepisami oraz otwarte zastraszanie są coraz mocniej wymierzone w społeczeństwo obywatelskie).

Węgierski MSZ twierdzi hardo, że „Obama megjegyzései hiányzik minden ténybeli alapot”(uwagi pana Obamy są pozbawione oparcia w faktach). Rzecznik rządu Zoltán Kovács podał, że na Węgrzech działa około 80 000 organizacji pozarządowych, które otrzymują z budżetu państwa 200 miliardów forintów (825 mln $). Rząd nie ma żadnych zamiarów przeszkadzania w ich działalności –stwierdził Kovács – ale wszystkie NGO muszą podlegać prawu węgierskiemu, niezależnie od tego skąd czerpią swoje fundusze.

W tym kontekście Tibor Navracsics, b. węgierski minister finansów, minister spraw zagranicznych i wicepremier, nie miał łatwego przesłuchania w Parlamencie Europejskim, kiedy pojawił się jako kandydat Węgier na komisarza UE ds. edukacji, kultury, młodzieży i obywatelstwa. Był on prawą ręką Orbána przy wprowadzaniu radykalnych reform, kiedy Fidesz doszedł do władzy cztery lata temu. Podpadł zwłaszcza zachodnim bankierom, kiedy wraz z Orbánem przeprowadził na Węgrzech radykalne oddłużenie ‘szwajc-frankowiczów’ (co wciąż narasta jako duży problem w Polsce).

Na Węgrzech opozycja określa Navracsicsa terminem ‘Orbán komornyik’ (lokaj Orbána). Ostatecznie po przesłuchaniach europosły odmówiły mu rekomendacji, ale mimo to w zeszłym tygodniu nominację na komisarza Navracsics dostał. Bo premier Orbán znowu postawił się Brukseli i dał do zrozumienia, że innego kandydata Budapeszt nie wystawi, a jeśli ten się nie podoba i UE ma za mało kłopotów ze swymi większymi i starszymi członkami, to będzie miała kolejny, i to duży, z Węgrami.

Z perspektywy tchórzliwego lizodupstwa, jakie wobec Zachodu uprawia Warszawa, na Budapeszt można patrzeć z podziwem i zazdrością. Orbán wie jak się bić o swoje. Może do szklanki, to się jeszcze z Węgrami wspólnie nadajemy, ale do szabli to już dawno nie…

Bogusław Jeznach

Więcej postów