Zachód przespał moment pomocy Ukrainie

Już był w ogródku, już witał się z gąską. Nie, to nie jest niestety podsumowanie rosyjskiej operacji na Ukrainie, ale odniesienie się do działań strony przeciwnej. Ze strategicznej inicjatywy jaką posiadali Ukraińcy od mniej więcej połowy czerwca, pozostało już niewiele.

W ostatnich dniach mieliśmy okazję zobaczyć elastyczność w Donbasie rosyjskiej machiny, a my przespaliśmy moment, gdy mogliśmy wesprzeć ukraiński potencjał i zakończyć tą wojnę przed zimą.

Tak zwana operacja antyterrorystyczna rozpoczęła się 13 kwietnia br. po pierwszych, groźnych społecznych wybuchach w obwodach donieckim, ługańskim i charkowskim. Ukraińska flaga spadła w tym czasie z budynków publicznych w Sławiańsku, czy Kramatorsku. Siły bezpieczeństwa rozpoczęły gorączkowe przygotowania, zapoczątkowane częściowo już w marcu pierwszymi falami ogłoszonej mobilizacji. W drugiej połowie kwietnia zainicjowano proces tworzenia ochotniczych oddziałów bojowych, zwanych przeważnie batalionami obrony terytorialnej. System potrzebował kilku tygodni by zebrać pierwsze doświadczenia (fatalne początki walk po Sławiańskiem w maju br.), wdrożyć remontowany pośpiesznie sprzęt bojowy, zgrać rezerwistów i przygotować oddziały ochotników.

Mniej więcej w połowie czerwca zauważalne stało się powolne przejmowanie inicjatywy przez ukraińskie siły bezpieczeństwa. W stefie walk znalazły się zgrupowania bojowe z praktycznie każdej ukraińskiej brygady oraz nawet kilkanaście batalionów ochotniczych („batalion” jest w tym przypadku pojęciem względnym, zgrupowania mają w praktyce bardzo różny potencjał). Skierowano stosunkowo nowoczesny sprzęt w postaci transporterów BTR-4, m.in. ze stabilizowaną armatą 30 mm z celownikiem termowizyjnym. Ukraińska armia zaczęła zachowywać się jak bokser, odgryzała się ciężkim uzbrojeniem. W akcji była artyleria i czołgi. Efekty pojawiły się na początku lipca, gdy lekko uzbrojeni separatyści zmuszeni zostali do opuszczenia Sławiańska. Rozpoczął się ukraiński blitzkrieg. W kolejnych tygodniach zainicjowano proces wyzwalania północnej części obwodu donieckiego, wojsko podeszło pod sam Donieck, prawie okrążono Ługańsk. Za priorytet postawiono sobie przejęcie kontroli nad granicą ukraińsko-rosyjską. Już bowiem od marca br., na teren Ukrainy przenikały rosyjskie zespoły specjalne i pierwsze kadry dowódcze. Ciężki sprzęt z Rosji w praktyce pojawił się po raz pierwszy na początku czerwca. Rosja zareagowała na zmieniającą się sytuację w Donbasie, musiała zapewnić separatystom odpowiednie narzędzia w stosunku do wyzwań przed jakimi stały (otwarte walki). Ten proces rozwinął się na dużą skalę. Musiał, stracono bowiem element zaskoczenia i nie wykorzystano rewolucyjnego ducha mieszkańców Donbasu. Dodatkowo, miejscowe ukraińskie garnizony nie mogły być już przejęte z zaskoczenia. Broń szła więc przez granicę: czołgi, transportery, artyleria itd. Zachód od początku był ze swoimi reakcjami w tyle. Ciągle panował i panuje w sumie dalej pogląd, że nie można Rosjan drażnić. Za konieczne i akceptowalne uznawano co najwyżej dostawy hełmów, czy kamizelek kuloodpornych. W praktyce proces taki ma miejsce również dziś, polski resort obrony z dumą informuje o przekazywanych kocach, żywności czy śpiworach.

Strona rosyjska reaguje szybko i w zależności od potrzeb, nie obawia się wysyłać spadochroniarzy do „patrolowania” granicy na 20 km w głębi ukraińskiego terytorium. My w tym czasie prowadzimy cały czas dyskusje, czym przyczyniliśmy się do tego, że wojna nie zakończy się 2014 roku. Mało przekonujące są w tej chwili sygestie, że nie możemy eskalować konfliktu – Zachód i Polska mają możliwości większego wsparcia Ukrainy. fot. MO Rosji

W lipcu Rosjanie zareagowali na ukraińskie próby przejęcia granicy. Pierwsze rozbito zgrupowanie w ololicach przejścia granicznego Izwarino (okolice Ługańska). Potem przyszła kolej na południe obwodu ługańskiego. Pusta przestrzeń, brak manewru, ryzyko ostrzału terytorium rosyjskiego i przede wszystkim brak zahamowań ze strony Rosji zrobiły swoje. Haubice i Grady zmusiły głodnych żołnierzy do porzucenia wielu sztuk sprzętu i pośpiesznego odwrotu.

To była ukraińska porażka, jednak jeszcze nie stracono inicjatywy. Kolejne ukraińskie zgrupowania atakowały Donieck, Ługańsk, Krasnyj Łucz czy pobliski Saur-Mogił. Pojawiły się komentarze o spadku morale u separatystów, pojawiły się pierwsze zapowiedzi, że wojna potrwa jeszcze miesiąc lub półtora.

Rosja zareagowała szybko i elastycznie. Wprowadzono do walki duże ilości sprzętu. Przestała mieć znaczenie strategia dezinformacji i kamuflażu, na Ukrainę wjechało rosyjskie wyposażenie i uzbrojenie. Liczył się przede wszystkim efekt i nikomu nie przeszkadzało, że ostatnio przejętych 10 rosyjskich żołnierzy z 98. Dywizji pomyliło się „w patrolowaniu” granicy o 20 kilometrów. Tak, ich BTR-D został rozbity w głębi ukraińskiego terytorium. Nie miało to jednak znaczenia, Zachód dywagował jak pomóc Ukrainie, czy sprzedawać te kamizelki czy nie, Rosja natomiast robiła swoje. Przez ostatnie dwa tygodnie, dzięki posiłkom, rozłamowcom udało się przejąć inicjatywę. Zaatakowali wzdłuż Morza Azowskiego, Ukraińcy przygotowują do obrony kilkuset tysięczny Mariupol, odbity przecież na początku czerwca działaniami pacyfikacyjnymi batalionu Azow. 27 sierpnia separatyści nie są już zagrożeni, kontrolują całą granicę z Rosją na terenie obwodu donieckiego i południu obwodu ługańskiego. Amerykanom wkrótce zabraknie satelitów do kontroli kilkuset kilometrów straconej granicy.

My w tym czasie zastanawiamy się, czy przyznać się do ukraińskich próśb o broń. Nasz rząd nic „nie potwierdził”, jednak co ciekawe decyzję odłożył do szczytu NATO w walijskim Newport. Słusznie czy nie, boimy się podjąć inicjatywy, szukamy „winnego zbiorowego”. W praktyce, nawet jeżeli NATO weźmie na siebie rosyjską ripostę za zgodę w sprawie dostaw na Ukrainę broni, jest już za późno. Te dostawy zajmą kolejne 1-2 miesiące, na efekty trzeba będzie poczekać. Ukraińskie zgrupowanie działające w Donbasie również się zużyło, dla jego odbudowy ogłoszono kolejną falę mobilizacyjną. Na wyniki przedsięwzięć, podobnie jak wiosną tego roku, trzeba będzie poczekać. Będzie jednak trudniej, zauważalna jest w ochotniczych batalionach złość na nieporadność dowództwa. Ich udział w walkach powoli przypomina negocjacje. Entuzjazm spada, rośnie frustracja. Wojna nie zakończy się szybko, zachodnia pomoc może co najwyżej dziś przedłużyć ten konflikt, oczywiście jeżeli wcześniej ukraiński system się nie załamie, a jest to możliwe. Jeżeli Rosja zareaguje tak jak do tej pory, szybko i bez dezinformacyjnej otoczki, może to wykorzystać, przynajmniej osiągając zawieszenie broni i czekając, jak państwo ukraińskie bez rosyjskiego gazu i węgla z Donbasu przetrwa zimę. My w tym czasie liczymy, że sankcje przyniosą w końcu skutek, zapominając, że mimo wszystko rosyjska motywacja jest inna od naszego zapatrzenia w indeksy giełdowe. Błędnie mierzymy skutki sankcji naszymi oczekiwaniami.

Zachód przespał moment pomocy Ukrainie. Takie kroki, szybkiego dozbrojenia, należało podjąć najpóźniej w czerwcu, wraz z zauważalną rosyjską tendencją związaną z kierowaniem do separatystów ciężkiego uzbrojenia. Doradcy, lekka broń przeciwpancerna, celowniki noktowizyjne, przyrządy obserwacyjne, łączność osobista – to wszystko mogła użyć ukraińska ofensywa w czerwcu-lipcu br. Armia nie miała takich narzędzi, nie mogła wykorzystać walorów nowoczesnego sprzętu. A jak jest obecnie w takim Nowoazowsku, niech świadczy wypowiedź zasłyszana dziś w ukraińskiej telewizji od jednego z gwardzistów – my mamy tylko kałachy, oni czołgi i artylerię. Dodam, że ten jego kbk AK nie miał żadnych przyrządów optycznych, choć pewnie gwardzista powinien uznać siebie za dobrze wyposażonego, miał bowiem cywilną walkie-talkie do łączności.

Również my przyłożyliśmy rękę do tego, że wojna nie zakończy się w 2014 roku. Taka jest konswekwencja polityki biernych ustępstw, wolę już (naciąganą trochę na potrzeby tego tekstu) doktrynę elastycznego reagowania z czasów naszych ojców.

Mariusz Cielma

Więcej postów