Dlaczego nie chcą Sikorskiego

Na Ukrainie trwa coraz bardziej krwawa wojna, trwają też dyplomatyczne próby zażegnania konfliktu. W gronie decydentów po raz kolejny zabrakło Radka Sikorskiego.

Niektórzy obserwatorzy sądzą, że to przez „taśmy prawdy” i to, co mówił na nich szef MSZ („sojusz polsko-amerykański jest nic niewarty” czy jeszcze bardziej aktualne: „zaj…ć PiS komisją specjalną w sprawie Macierewicza”). A ja szukałbym powodu ignorowania Sikorskiego gdzie indziej.

Na Ukrainie trwa coraz bardziej krwawa wojna, trwają też dyplomatyczne próby zażegnania konfliktu. W gronie decydentów po raz kolejny zabrakło Radka Sikorskiego. Niektórzy obserwatorzy sądzą, że to przez „taśmy prawdy” i to, co mówił na nich szef MSZ („sojusz polsko-amerykański jest nic niewarty” czy jeszcze bardziej aktualne: „zaj…ć PiS komisją specjalną w sprawie Macierewicza”). A ja szukałbym powodu ignorowania Sikorskiego gdzie indziej. W tym, kim jest Radek. Ostatnio, w związku z wnioskiem, aby z jego posiadłości uczynić oddzielną wieś Chobielin-Dwór (bo zagraniczne szychy zamiast do dworu Radka GPS prowadził do oddalonego o 1,5 km dawnego PGR), pojawili się zazdrośnicy, którzy sugerowali, że powinien zostać sołtysem. Wtedy Sikorski mógłby przewodzić wszystkim mieszkańcom sołectwa, czyli swojej żonie i dwóm synom. Nie tylko z racji bycia głową rodziny, ale z urzędu. No, chyba że stanowisko chciałaby podebrać mu żona – Anne Applebaum. Dziennikarka, autorka bestsellerów też ma swoje ambicje. Pytanie, kogo wybraliby pozostali mieszkańcy – mamę czy tatę. Mogliby wybrać mamę, wiedząc, że dla ojca to żaden zaszczyt. W końcu Sikorski to… arystokrata.

Przynamniej za takiego mieli go koledzy ze studiów w Oksfordzie. Sądzili również, że jest blisko spokrewniony z polskim generałem i premierem rządu na uchodźstwie Władysławem Sikorskim. Bo do ich snobistycznego grona nie mógł się dostać byle kto. „Sikorski już wówczas się wywyższał” – tak Radka na łamach „SE” wspominał jego kolega z Oksfordu, dziś znany brytyjski pisarz i publicysta James Delingpole. „Wszyscy przypuszczaliśmy wówczas, że jest przedstawicielem polskiej arystokracji. Obcokrajowcy w Bullingdon Club musieli być potomkami książąt bądź innych szlachetnie urodzonych rodów”. I choć Radek żadnym arystokratą nie jest, a na takiego się tylko lansuje, to przyznać trzeba, że maniery ma iście hrabiowskie. Wystawne obiady za 1352 zł. Luksus w domu (dworze), luksus w pracy (słynne wypasione krzesła w ministerstwie za 4 mln złotych). No i „dobre obyczaje”… Raz, kiedy zaprosił do swego domu (dworu) gości, każdemu miał wręczyć egzemplarz swojej książki, a przy wyjściu kazać za nią… zapłacić. I jeszcze ten język. Nawet ostatnio prokuratura, umarzając sprawę rzekomych antysemickich i obraźliwych wpisów w Internecie dotyczących szefa MSZ, stwierdziła, że to przejaw „wulgaryzacji debaty publicznej”, za którą odpowiada też Sikorski.

Radek arystokratą nie jest. Czy sprawdziłby się w roli sołtysa? Ostatnio kazał BOR-owcom wozić znajomych swoich synów. „Zachował się bez honoru i bez klasy” – ocenił były szef BOR płk Andrzej Pawlikowski. I może dlatego możni tego świata nie chcą zapraszać Radka na salony? Nie chcą dopuścić do decydowania w sprawie przyszłości Ukrainy i Europy? Czy taka persona w ogóle nadaje się na szefa MSZ – to już oddzielna kwestia.

Tadeusz Płużański

Więcej postów