Zwiedzając zakamarki Paryża, możemy być porażeni scenami z koczowisk przybyłych ze Wschodu Cyganów.
Porte de Saint-Ouen, godzina 23.00. Kilkuletnie dzieci grzebią w śmieciach, rozebrane do pasa bawią się na głównej ulicy. Tuż obok chodniki i skwery okupowane przez młodszych i starszych Cyganów, którzy odpoczywają po dniu pracy złożonym z żebractwa, wyłudzeń, kradzieży, a bywa, że i bandyckich napadów, na które wysyłane są nastolatki wykorzystujące swoją bezkarność z racji wieku.
Na innych peryferiach stolicy obozowisko cygańskie wtapia się w pobliską budowę, a dodatkowe schronienie daje przebiegający nad drogą wiadukt. Kilka bud kempingowych, baraków z palet i skład wydobytych ze śmieci całego Paryża mebli, starych rowerów, złomu. Na podreperowanych fotelach wygodnie rozparci Cyganie także odpoczywają…
Na podobne zjawisko nielegalnych koczowisk natrafimy pod Calais na północy kraju. Tutaj Cyganów nie ma, a są zdesperowani imigranci z Erytrei, Sudanu, Afganistanu czy Libii. Przenikają do Francji głównie z Włoch. Składają podania o azyl, ale ich obiecanym rajem i celem są Wyspy Brytyjskie. Znają na ogół angielski, tam mają znajomych i być może pracę. Z Calais do „raju” jest blisko. Liczba imigrantów rośnie. W czerwcu było ich tu koło setki, teraz koczuje około 1,5 tysiąca.
Przed wejściem do portu policja wystawiła już prawie stałe posterunki. Wjeżdżające na prom ciężarówki sprawdzane są wykrywaczami CO2, a nawet skanerami wykrywającymi bicie serca. Mimo to parking tirów staje się miejscem coraz ostrzejszych starć kierowców z imigrantami. Kierowcy muszą oganiać się przed gapowiczami, bo grozi im mandat w wysokości 2 tys. funtów, imigranci są zaś coraz bardziej zdesperowani. Bijatyki na parkingu stają się więc codziennością. Różne grupy narodowościowe tłuką się i między sobą. Darmowe posiłki dla bezdomnych w mieście wydaje się w różnych miejscach, od czasu kiedy po „wewnętrznej” bijatyce imigrantów aż 50 osób zostało rannych.
Policja ma związane ręce. Może kandydatów do wyjazdu za kanał La Manche na krótko zatrzymać, ale jako osoby oczekujące na decyzję azylową są oni prawnie chronieni i mogą przebywać, gdzie chcą. Zwolnieni powracają więc koczować w okolice portu. Ani prefektura, ani władze lokalne nie potrafią tego problemu rozwiązać. Na miejsce ściągnięto nawet urzędników z biura migracyjnego, którzy w terenie gotowi są rozpatrywać podania o azyl, ale imigranci pozostać we Francji po prostu nie chcą. Zdaje się, że każdy Erytrejczyk czy Sudańczyk dobrze wie, iż pod rządami socjalistów przyszłości po prostu nie ma…
Bogdan Dobosz