Szpiegomania po polsku

Bronisław Komorowski i prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego (BBN) pozostawili w spadku Andrzejowi Dudzie niekonstytucyjny projekt Doktryny Bezpieczeństwa Informacyjnego RP, sprzeczny także z zasadami funkcjonowania mediów w UE, przepisami polskiego Prawa prasowego i innych aktów prawnych.

 

Dziennikarzy się nie straszy

Dojrzewałam powoli do zabrania głosu na temat red. Leonida Swiridowa, korespondenta RIA Novosti, którego Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) usiłuje wydalić z Polski. Znam osobiście red. Swiridowa. Byliśmy razem na wyjeździe studyjnym w Rosji, gdzie zwiedzaliśmy zakłady chemiczne i kopalnie apatytów Grupy Acron, w których głównym udziałowcem jest Wiaczesław M. Kantor, mający też udziały w polskiej Grupie Azoty S.A. Jestem, tak jak red. Swiridow — dziennikarzem, a także publicystką, współpracującą ze Sputnikiem. Jestem też córką kobiety, którą władze polskie, w dobie stalinowskiej oskarżyły o szpiegostwo i wsadziły do więzienia na kilka lat. Wiem, co to znaczy żyć ze stygmatem „szpieg”. To wszystko powoduje, że nie mogę milczeć.

Kroplą, która przelała kielich goryczy — była audycja Studio Wschód TVP Info, w której red. Maria Przełomiec zajęła się sprawą red. Swiridowa i poprosiła o komentarza Macieja Sankowskiego, analityka ds. służb specjalnych z portalu Defence24.pl. On zaś postanowił dziennikarzy współpracujących z rosyjskimi mediami postraszyć. Najpierw ABW, a potem prokuratorem. Z powodu, jak to stwierdził „działań szkodzących wizerunkowi Polski na arenie międzynarodowej”, w podtekście — szpiegostwa na rzecz Rosji, o co oskarżył też red. Swiridowa.

Szpiegomania w wersji stalinowskiej

Politycy czy media, które szafują pojęciem „szpieg”, nie do końca zdają sobie sprawę, w co się tak na serio bawią.

Jako córka szpiega, przez wiele lat żyłam z brzemieniem „politycznego garbu”. Rodzina zapłaciła olbrzymią cenę za decyzje władz, które okazały się pomówieniem. Potrzebowały one „Gomułkowskiej odwilży” i prawie 7 lat, by to zrozumieć.

Moja matka, Jadwiga (1906-1982), w ciężkich więzieniach kobiecych spędziła ponad trzy lata (1953 — 1956) i nigdy nie została zrehabilitowana. Została oskarżona przez Rejonowy Sąd Wojskowy w Szczecinie o „przystąpienie do siatki szpiegowskiej” i skazana na 12 lat więzienia. Prokurator wojskowy żądał kary śmierci. Sąd Najwyższy kolejnymi decyzjami wyrok utrzymał, łagodząc karę do 6 lat więzienia. Po trzech miesiącach od ostatniej decyzji, mama wyszła na wolność.

Sąd Wojewódzki w Szczecinie rozpatrywał ponownie sprawę w 1960r. i stwierdził, że moja mama nie była wprawdzie szpiegiem, ale została poinformowana przez absolwenta Państwowej Szkoły Morskiej (PSM) w Szczecinie o nawiązaniu przez niego „kontaktu z ośrodkiem wywiadowczym jednego z obcych państw i nie powiadomiła natychmiast o tym władzy powołanej do ścigania przestępstwa”. Sprawa mojej mamy została definitywnie zakończona i umorzona na mocy amnestii.

Latem 1947 r. moi rodzice wrócili z emigracji wojennej do Polski.  Od rozpoczęcia wojny przebywali w Wielkiej Brytanii. Ojciec pływał na polskich statkach w alianckich konwojach, m.in. do Murmańska, mama pracowała, jako teletypistka w londyńskim sztabie gen. Sikorskiego. Tam też urodziła im się dwójka dzieci. Po powrocie do Polski, mama na początku 1953 r. planowała pójść do pracy i szukała opiekunki do dzieci. Jedną z rozmów na ten temat prowadziła z żoną absolwenta PSM. On sam zwierzał się przy okazji mamie, zważywszy na jej londyńskie koneksje, z planów szpiegowskich, które mama taktowała, jako bajdurzenia młodego człowieka. Chłopak został zaaresztowany i opowiedział przesłuchującym, z kim rozmawiał o swojej pracy wywiadowczej.

Represje wobec rodziny

I tak moja mama została brytyjskim szpiegiem. Mamę aresztowano, ojca wyrzucono z pracy  w PSM, gdzie był wicedyrektorem, wydalono go z partii (PZPR), dostał zakaz nauczania i pływania, a szkołę zlikwidowano. Ojcu pozwolono wrócić do pracy u polskiego armatora w 1956r., przy biurku, a nie na morzu. Prawo pływania otrzymał dopiero w 1957r., bo szukano kogoś, kto poprowadzi statek z polską ekspedycją polarną na Spitsbergen, prawa członkowskie PZPR przywrócono w 1958r., gdy trzeba było dowodzić kolejnym statkiem, tym razem z ładunkiem broni do Indonezji. Rodzina się rozpadła.

Taka była cena, jaką zapłaciliśmy za szpiegomanię doby stalinowskiej w PRL. Nikomu takich przeżyć — nie życzę.

Rodzinny dramat nauczył mnie jednego, jeśli polska racja stanu jest naruszana, trzeba to zgłaszać stosownym służbom. O red. Swiridowie nie rozmawiałam z ABW, bowiem nie widzę w jego działaniu, z jakim osobiście się stykałam i stykam — żadnych działań wymierzonych przeciwko Polsce, a tym bardziej — szpiegowskich. Mam za to świadomość, iż moje kontakty z red. Swiridowem są w sferze zainteresowań ABW i są monitorowane.

Miesiące wyjaśnień

Sprawa red. Leonida Swiridowa, ciągnie się miesiącami. Z „kontrolowanych przecieków medialnych” wynika, że nie ma dowodów na jego szpiegostwo, ale swoją działalnością, wg ABW, szkodzi on  Polsce.

Media zaliczają do tych „szkód” m.in. pomoc przy wyjeździe studyjnym do Rosji polskich dziennikarzy na zaproszenie W. M. Kantora oraz pośrednictwo w zapraszaniu czołowych postaci z polskiego życia publicznego na spotkania Klubu Dyskusyjnego „Wałdaj” z udziałem prezydenta Putina. Nikt nie potrafi określić, jakie szkody przyniosły te działania Polsce.

Nie widzę nic nagannego w pomocy red. Swiridowa przy organizowaniu wyjazdu polskich dziennikarzy do Moskwy i na Półwysep Kolski we wrześniu 2013 r. Ani w tym, że udziałowiec Grupy Azoty — W.M.Kantor chciał polskiej żurnalistyce pokazać swoje zakłady i kopalnie.

Wielu dziennikarzy przyjeżdża do Polski z innych państw i są hołubieni przez władze i podmioty gospodarcze. Spotykam ich często, sama też korzystam z takich spotkań związanych z gospodarką morską w Niemczech czy Skandynawii. Co w tym złego? Dziennikarze we wspomnianym wyjeździe byli z różnych mediów, od „Rzeczpospolitej i TVP, po „Trybunę”, po wyjeździe pisali i mówili, co chcieli.

Nikt na ich ogląd Rosji i zakładów Grupy Acron — nie wpływał.

„Korumpowanie” polskiej żurnalistyki

Wiaczysław M. Kantor, słynny na całym świecie z wielkiej filantropii, dziennikarzom z Polski zafundował wieczór w Teatrze Bolszoj, gdzie mogli oglądać z loży występy Baletu Opery Paryskiej. Fakt ten zbulwersował media, m.in. tygodnik „Wprost”. Oceniły to, jako „przekupstwo”, „korupcję” i straszyły donosem do ABW.

Daj mi Boże być „korumpowaną” w ten sposób nieustannie. Bo ja za Teatrem Bolszoj wprost przepadam, a balet klasyczny — po prostu lubię. Za to nie lubię kawioru, w przeciwieństwie do reszty dziennikarzy, którzy w Moskwie za nim szaleli i dostali go gratis w stosownych ilościach z wódeczką w kryształowej karafce na dodatek, a potem piętnowali w polskich mediach W. K. Kantora za usiłowanie „wrogiego przejęcia grupy Azoty S.A”.

Więc, jakie tu działanie szkodliwe dla Polski red. Swiridowa?

Rosyjski dziennikarz wyszedł natomiast na przeciw naszym prośbom i wygospodarował w Moskwie nieco czasu na zwiedzanie Arbatu, Pl. Czerwonego, GUM, jazdę moskiewskim metrem.

Tak jak my wszyscy, nigdy nie był za kołem podbiegunowym, na Półwyspie Kolskim i dla niego, tak samo jak dla nas, polskich dziennikarzy, wyjazd ten był okazją, by poznać nieznane obszary Rosji. Był takim samym dziennikarzem, jak my, tyle, że jednocześnie niańką, tłumaczem i przewodnikiem.

Niezawodna pomoc

Jestem mu wdzięczna za to „niańczenie”. Pokonaliśmy kilka stref geograficznych, czasowych, tysiące kilometrów w ciągu niewielkiego czasu. Do Moskwy poleciałam chora. Przeziębiłam się na lotnisku w Goleniowie czekając na opóźniony samolot do Warszawy, skąd leciałam dalej do Moskwy. Dzięki red. Swridowowi miałam zapewnione w Moskwie stosowne leki i opiekę medyczną na Dalekiej Północy. Wojaż do Rosji nie zakończył się dla mnie ciężkim zapaleniem płuc.

Nie ja jedna doznawałam pomocy ze strony red. Swiridowa w czasie wypadu do Rosji. O wiele więcej może powiedzieć ekipa polskiej telewizji (TVP Info), która prosto z Moskwy jechała na Białoruś uczestniczyć w wielkich manewrach wojskowych, nb. jako jedyna zagraniczna. Gdyby nie red. Swiridow, ich wyjazd i dojazd na czas, stałby pod znakiem zapytania.

Działanie na szkodę Polski? Przeciwnie, było to działanie bardzo pomocne dla polskiej telewizji publicznej TVP.

Bogusław Jeznach

 

Więcej postów