Spodziewane wielkie zwycięstwo prawicy we Francji w wyborach do Parlamentu Europejskiego może wywołać wielkich chaos w unijnych instytucjach i samą Unię pogrążyć w stanie trwałej niemożności, czy imposybilizmu. Powołanie Komisji Europejskiej może być układanką trudniejszą niż z tysiąca puzzli z wzorem piasku na plaży.
Wedle sondaży przeprowadzonych we Francji przez Portland Communications w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego prawicowe Zjednoczenie Narodowe, którego liderką jest Marine Le Pen, może liczyć na 33% głosów. Do tego 7% może dołożyć narodowa, antyimigrancka partia Erica Zemmoura i jej siostrzenicy i sojuszniczki Marion Marechal – Reconquete. Razem partie prawicy mają 40% poparcia. Ugrupowanie prezydenta Macrona – teraz nazywa się ono Reneissance (Odrodzenie) ledwie 13%.
Jeszcze w 2019 roku ugrupowanie prezydenckie – wówczas La Republique en Marche (Naprzód Republiko) zdołało wygrać z partią Le Pen ledwie 1 punktem procentowym. Teraz przewaga prawicy jest miażdżąca. Tutaj pisaliśmy tym jakie konsekwencje dla polityki we Francji ma rosnące poparcie dla Zjednoczenia Narodowego i Reconquete.
Teraz spróbujemy zgadnąć jaki wpływ na Unię i jej instytucje mogą mieć rezultaty wyborów we Francji. W rozważaniach bierzemy pod uwagę prawdopodobne wyniki wyborów w innych krajach i znaczący skręt Europy na prawo.
Związany z głównym nurtem polityki, a więc mocno ostrożny i oportunistyczny w swych prognozach paneuropejski think tank European Council on Foreign Relations (ECFR) przewiduje zwycięstwo prawicowych, populistycznych partii aż w 9 krajach, w tym wbrew obecnym sondażom także w Polsce. To Francja, Czechy, Austria, Słowacja, Belgia, Holandia, Węgry i Włochy. W kolejnych 9 to może być drugie miejsce, w niektórych przypadkach wystarczające, by zyskać ogromny wpływ na układy w Unii. Chodzi o Niemcy (AfD), Bułgarię, Szwecję, Łotwę, Portugalię, Rumunię, Estonię, Hiszpanię, Finlandię.
Kombinacji układanek może być wiele, a największy wpływ na nie będzie mieć przytłaczające zwycięstwo prawicy we Francji. To kraj, który ma drugą po Niemczech liczbę europosłów -79.
„Chaos w Unii”
Pierwsze czego można się spodziewać po prognozowanych wynikach wyborów, to zapanowanie chaosu w Unii, czy też w jej instytucjach. Wszystko jest względne i jego stopnia nie da się skwantyfikować, czy ocenić wedle jednoznacznych kryteriów. Czy też inaczej mówiąc, odpowiedzieć na pytanie czy np. chaos w rządzie belgijskim i hiszpańskim oznacza chaos w Belgii i Hiszpanii.
Tak czy owak powołanie Komisji Europejskiej, wybranie przewodniczącego może okazać się niemożliwe. Wraz z tym bezwład może ogarnąć poszczególne unijne instytucje i Unia nie będzie miała żadnej agendy, żadnego strategicznego celu do realizacji. I tego sobie życzmy.
Na pierwszy rzut okaz prognoza wydaje się nieracjonalna i szalona, a tymczasem chodzi tylko o ekstrapolację i propagację stanu, w którym znajduje się już wielka część Europy. Mniejszościowe rządy są w Hiszpanii, Francji, Belgii, Holandii, Szwecji. Poza tą ostatnią to właściwie one trwają tylko, bardziej administrują niż kierują sprawami państwa, często jedynie jak pijany od ścian odbijają się od jednego kryzysu do kolejnego i tak się utrzymują na nogach. Spójrzmy choćby na wielkie protesty rolników jakie ogarnęły niemal całą Europę.
I tak na zarządcę tego chaosu w kolejnej kadencji już zgłosiła się Ursula von der Leyen. Ta pretensjonalna, zwyczajnie głupia kobieta nie ma wstydu. Jej szanse są tak nędzne jak jej autorytet – wszędzie poza Polską, gdzie rząd nieustanne hołdy jej składa. Premier Tusk już obiecał jej poparcie i nic nie wiadomo o tym, byśmy cokolwiek w związku z tym uzyskali. Żadną korzyścią nie jest bowiem obietnica, że może w przyszłym roku dostaniemy to co nam się należy – odblokowane zostaną fundusze spójności i łaskawie pozwoli nam się przystąpić do wspólnego unijnego projektu zadłużania się – wciąć pożyczki pod KPO i ich wielką część zmarnować na zielony ład.
Niemiecka telewizja NTV twierdzi, że przewodnicząca już zawarła porozumienie w sprawie swego wyboru z szefem CDU Friedrichem Merzem i prezydentem Francji. Ten marzy by europejskie elity pozwoliły mu zostać pierwszym prezydentem państwa europejskiego, więc gra z Niemcami. 46-letni Macron ma mnóstwo czasu na to, by jego sny stały się proroctwami, marzenia się ziściły. Na papierze poparcie dla von der Leyen wygląda dobrze – na pokładzie niby już są Niemcy, Polska Francja, ale w praktyce wygląda to znacznie gorzej.
Mimo, iż trzy największe frakcje w Parlamencie Europejskim i Unią rządzące – Europejska Partia Ludowa, socjaliści i Odnowa Europy mają 60% posłów, to von der Leyen ledwo uzyskała większość w 2019 roku. Teraz sprawy jeszcze bardziej się komplikują, bo zanosi się na klęskę Grupy Odnowa Europy, której dowodzi partia Macrona Reneissance. Prezydenckie ugrupowanie nie jest nawet w stanie wyłonić swego lidera do czerwcowych wyborów. Jego nazwisko miało być podane pod koniec stycznia, potem w lutym lutym, a teraz jest zapowiedź na 9 marca.
Najpoważniejsi potencjalni kandydaci, w tym byli ministrowie – rolnictwa Julien Denormandie, obrony – Jean-Yves Le Drian oraz minister gospodarki Bruno Le Maire odrzucili tę propozycję. Do przewodzenia obozowi klęski nie kwapi się też obecna szefowa Grupy Odnowa Europy Valérie Hayer. Prowadzenie kampanii wyborczej z protestującymi rolnikami na karku, którzy oskarżają Unię o doprowadzenie ich na skraj katastrofy będzie nadzwyczaj niewdzięcznym zadaniem.
Ursula von der Leyen nie będzie mieć poparcia wchodzących w skład Europejskiej Partii Ludowej (EPP) francuskich Republikanów. To kolejne 7% głosów Francji, których brukselska królowa nie dostanie. Szef Republikanów François-Xavier Bellamy twierdzi, że tak naprawdę to jest ona kandydatką Macrona, który może sprzedać wpływy Francji w zamian za przyszłą prezydenturę Europy.
Widać jednak że można pozwolić sobie na ogromną niezależność w ramach jednej europejskiej frakcji. Bellamy nie boi się Macrona, Niemców i stojącego na czele EPP Manfreda Webera. Na marginesie można zauważyć, że dla Polski szykuje cię ciekawe widowisko związane z ewentualnym kolejnym wyborem von de Leyen. Przekonamy się czy Donald Tusk zdoła jeszcze bardziej poniżyć wchodzący w skład Europejskiej Partii Ludowej PSL i zmusić by jego europosłowie oddali głos na tak znienawidzoną w ich środowisku von der Leyen, kobietę która współodpowiada za doprowadzenie europejskiego rolnictwa na skraj katastrofy.
Trudno sobie też wyobrazić, by poparła ją wchodząca w skład EPP ale jednocześnie rządzącej we Włoszech Koalicji Forza Italia.
Nie chodzi jednak o sam wybór von der Leyen. To tylko przykład pokazujący jak skomplikowane po wyborach mogą być unijne układanki. Może się okazać, że nie tylko jej nie da się wybrać, ale wręcz nikogo, bo ciągle jakieś frakcje będą miały dość siły by blokować jakieś kandydatury. Z Brukseli znikł największy w 2019 roku rywal Niemki – twórca koszmaru zielonego ładu Frans Timmermans. Manfred Weber jest powszechnie nielubiany i choćby nie wiadomo jak PO się podlizywała, to chyba nie zyska on poparcia Francuzów. Nie może się przecież wyłonić jako rywal Macrona do europejskiej prezydentury.
W Brukseli nie ma postaci, które mogłyby pretendować do stanowiska przewodniczącego Komisji. Być może są na szczeblu krajowym, ale w tak skonfliktowanej wewnętrznie Europie ciężko będzie przełamać narodowe interesy. Można by wskazać postaci posłuszne, bez właściwości, takie które z powodu swej nijakości teoretycznie mogłyby być przez główny nurt akceptowane. Ot chociażby Donald Tusk, ale to polityk na szczeblu Unii nikomu nie potrzebny, zwłaszcza, że skompromitowany sposobem w jaki przewodniczył Radzie Europejskiej. Można go użyć, by przywołał do europejskiego porządku swój nieposłuszny kraj i po to by dostarczył potrzebnych głosów jak już wiadomo będzie kto wygrał, kto się starać może. Wtedy Tusk się znowu przyda, jak choćby teraz von der Leyen, która może opowiadać, że ma poparcie polskiego rządu. Ale na co komu Tusk do prowadzenia spraw Europy?
Znaczenie Francji wynika z jeszcze jednej rzeczy – jej wpływów na kontynencie europejskim. Oczywiście nie są one tak wielkie jak Niemiec, ale głosy choćby Rumunii swoja wagę mają. Paradoksalnie to kraje dawnego bloku wschodniego – poza Polską i Węgrami, są największym zapleczem dla głównego unijnego nurtu. To w nich jest mięso armatnie dla brukselskiej polityki, tam są bezmyślni dostarczyciele głosów, posłuszni, licho opłacani wyrobnicy. Bez nich eurokracja czy to mieniąca się liberalną, czy zupełnie oszalała lewica nic by nie zdziałała.
Bułgaria na 17 ma zaledwie 2 europosłów nie wchodzących w skład ugrupowań, które teraz kroją i porcjują Europę. Spośród 33 europosłów rumuńskich ledwie jednego można zaliczyć do europejskiej opozycji. Podobnie jednego Chorwata na 12 europosłów, 1 Słowaka na 14 przedstawicieli, 1 Liwina na 11 (to Polak Waldemar Tomaszewski), 1 Łotysza na 8, 1 Estończyka na 7. Jest jeszcze 6 dzielnych Czechów wśród 21 eurodeputowanych. Za to ani jeden z 8 Słoweńców.
To wręcz nie do wiary jak te państwa są podzielone, i posłuszne, jak nie potrafią się skrzyknąć, jak nic do unijnej polityki nie wnoszą tylko są bezmyślnymi wykonawcami i poddanymi. Razem – bez Węgier i Polski mają 123 głosy. Nigdy nie skorzystały ze swej siły. Za euro i stanowiska posługują Brukseli, Berlinowi, Paryżowi. I tu dochodzimy do kolejnego elementu układanki. Czym bowiem będzie Paryż po upokarzającej klęsce Macrona? Komu będą podlizywać się Rumuni? Zaczną czcić wschodzące prawicowe gwiazdy i od Le Pen będą przyjmować rozkazy? Tego się nie da wykluczyć.
Zwycięstwo francuskiej prawicy może mieć więc skutki daleko donioślejsze, niż można z sondaży wyczytać. Tym bardziej teraz widać jaką zbrodnią przeciwko Europie było niewystarczająco wysokie wygranie wyborów przez PiS. Ja wróżę wielki chaos w Brukseli i niech to będzie życzenie, skoro chcę, by Unia taka jaką teraz jest rozpadła się.
Źródło: wpolityce.pl