Rząd Tuska podtrzymuje sprzeciw poprzednich władz Polski wobec paktu migracyjnego. Ale to nie zatrzymuje tej reformy, bo nadal ma poparcie wystarczającej większości państw UE.
Belgijska prezydencja w Radzie UE dostała w czwartek (8.2.2024) zielone światło od ambasadorów krajów Unii dla sfinalizowania prac nad paktem migracyjno-azylowym. – To porozumienie gruntownie zmieni sposób, w jaki radzimy sobie z migracją i azylem w terenie, na naszych granicach i na naszym terytorium. To porozumienie nie zmieni sytuacji w terenie od pierwszego dnia po jego przyjęciu, ale teraz musimy być w pełni zaangażowani we wdrażanie tego, co uzgodniliśmy – powiedziała belgijska minister Nicole de Moor.
Przedstawiciele Parlamentu Europejskiego oraz hiszpańskiej prezydencji Rady UE (negocjującej w imieniu państw Unii) już w grudniu 2023 roku wypracowali kompromisową wersję reformy, która do wiosny tego roku ma być formalnie przegłosowana przez europosłów oraz unijnych ministrów w Radzie Unii. Rząd Mateusza Morawieckiego, wspólnie z Węgrami, głosował w zeszłym roku przeciw kluczowym elementom paktu, a głównie przeciw „obowiązkowej solidarności”. A dziś rząd Donalda Tuska oficjalnie potwierdził, że też jest przeciw tej reformie.
– Zdecydowano o wyrażeniu sprzeciwu wobec wszystkich aktów legislacyjnych wchodzących w zakres paktu, traktując go jako pakiet – poinformowało ministerstwo spraw wewnętrznych i administracji. Deklarację o sprzeciwie złożył również przedstawiciel Polski w Brukseli, ale jednocześnie – wedle przecieków z dzisiejszych obrad – zapewnił, że Polska będzie przestrzegać nowych przepisów, jeśli zostaną ostatecznie uchwalone przez UE.
Problem odziedziczony po rządzie PiS
Rząd Tuska tłumaczy, że pakt migracyjny „nie zapewnia odpowiedniej równowagi między odpowiedzialnością a solidarnością” (to kwestie związane m.in. z relokacjami i ich pieniężnymi zamiennikami) oraz „w niewystarczającym stopniu wychodzi naprzeciw specyficznej sytuacji państw graniczących z Białorusią i Rosją, a tym samym będących pod stałą i silną presją w ramach sztucznie wygenerowanych szlaków migracyjnych” (to związane z „instrumentalizacją migracji”). A także podkreśla, że grudniowy kompromis europarlamentu oraz Rady UE zawarto tydzień po objęciu władzy przez nowy rząd Polski, co ma tłumaczyć niechęć do wzięcia odpowiedzialności za problem odziedziczony po poprzednikach.
Niezmienny opór Warszawy przeciw wszelkim kompromisom co do mechanizmów solidarnościowych sprawił, że przed rokiem w Brukseli porzucono kilkuletnie próby znalezienia – niewymaganego w tej dziedzinie traktatami – konsensusu wszystkich 27 krajów Unii w sprawach paktu migracyjnego. I w czerwcu 2023 roku zaczęto przegłosowywać Polskę oraz Węgry w Radzie UE. Nawet przy kilku innych krajach wstrzymujących się od głosu nie zburzyło do wymaganej „większości kwalifikowanej”, czyli co najmniej 15 z 27 państw UE obejmujących co najmniej 65 proc. ludności UE.
– Włochy już nie czują się same – ogłosiła zadowolona premier Giorgia Meloni w grudniu zeszłego roku po kompromisie Rady UE i europarlamentu co do paktu. Rokowania w Brukseli prowadzono przy założeniu, że nie można przegłosowywać Rzymu bez względu na szanse uzyskania większości. Nowe przepisy byłby bowiem martwe bez sumiennego wdrażania ich przez Włochy i inne państwa unijnego Południa, dokąd przez morze nielegalnie przeprawiają się ludzie z wybrzeży Afryki Północnej.
Relokacja albo pieniądze
Projekt paktu migracyjnego ustala cel co najmniej 30 tysięcy relokowanych każdego roku. Ta liczba w wyjątkowych wypadkach może być zmniejszona, jeśli nie byłoby zapotrzebowania (teraz wydaje się niezbyt możliwe), ale może być również zwiększona przez państwa unijne w Radzie UE (bez prawa weta dla pojedynczego kraju) na wniosek Komisji Europejskiej w razie nowego kryzysu migracyjnego. Relokację będzie można zastąpić ekwiwalentem pieniężnym (obecnie szacowanym na 20 tysięcy euro za osobę). Polsce z tych 30 tys. przypadłoby – wedle klucza ludności i PKB – do dwóch tysięcy osób rocznie, czyli w razie wyboru ekwiwalentu pieniężnego do 40 mln euro rocznie, gdy Polska przestałaby się kwalifikować na – oparte na nowych regułach – zwolnienia bądź zniżki w kwestii „obowiązkowej solidarności” z powodu Ukraińców lub sytuacji na granicy z Białorusią.
Parlament Europejski na finiszu negocjacji skapitulował w sprawie „instrumentalizacji migracji”. Pakt wprowadza zapisy pozwalające na zaostrzenie reguł (m.in. zwiększenie proporcji migrantów, którzy trafialiby do rygorystycznej procedury granicznej oraz większa swoboda co do wydłużania okresu przetrzymywania w ośrodkach zamkniętych) w razie masowego napływu uchodźców, działania siły wyższej (np. pandemia) lub – to dodatek, który z trudem zaakceptowali zieloni współrządzący Niemcami – „instrumentalizacji migracji” (np. przez Białoruś). Pomimo grudniowej ugody Belgowie i Parlament Europejski w ostatnich tygodniach żmudnie doszlifowali techniczne kryteria definiujące „instrumentalizację”.
Nowe przepisy – po ich uchwaleniu tej wiosny – zaczną działać w praktyce za kilkanaście miesięcy, a w kwestii „obowiązkowej solidarności” zapewne dopiero w drugiej połowie 2026 roku. Główna zmiana wniesiona w stosunku do obecnych reguł UE będzie zależeć od skuteczności „powrotów”, czyli szybkiego odsyłania migrantów, którym odmówiono prawa pozostania w Unii. Nowy system wprowadza ostre reguły kwalifikowania i ograniczania wolności
migrantów do czasu „powrotu”. Jednak do tego trzeba współpracy ze strony krajów przyjmujących deportowanych, czyli ich państw macierzystych bądź – pod pewnymi warunkami – do krajów tranzytu, co w pakcie migracyjnym wywalczyły Włochy z myślą o m.in. Tunezji.
Źródło: dw.com