Zarysowana przez Ursulę von der Leyen wizja rozwoju Unii Europejskiej, oparta m.in. na Europejskim Zielonym Ładzie, jest rewolucyjna. Ale rewolucje mają to do siebie, że nie dla wszystkich są korzystne. Na unijnych zmianach może stracić Polska.
W środę 13 września swoje orędzie o stanie Unii Europejskiej wygłosiła szefowa KE Ursula von der Leyen. Było to wystąpienie z wielu względów wyjątkowe – dla Polski być może najważniejsze od 2004 roku. Dlaczego? Dlatego, że Ursula von der Leyen zapowiedziała de facto pogłębienie unijnej integracji wykraczające poza ramy obecnie obowiązujących traktatów – zaznaczając, że w razie potrzeby zostaną one zmienione. Oznacza to kolejny przełom w organizacji wewnętrznej UE, być może największy w jej historii i niekoniecznie korzystny dla Polski.
Sięgnąć po przeszłość, by spojrzeć w przyszłość
W swoim przemówieniu Ursula von der Leyen zarysowała drogę, którą – w jej mniemaniu – ma podążać UE. Sięgnęła przy tym do historii, by wskazać kolejne etapy pogłębiania integracji między państwami członkowskimi i zasygnalizowała, że przed Unią kolejny etap uwspólnotowienia, związany przede wszystkim z możliwą akcesją Ukrainy. „Każdemu rozszerzeniu towarzyszyło pogłębienie stosunków politycznych. Od węgla i stali przeszliśmy do pełnej integracji gospodarczej. A po upadku żelaznej kurtyny przekształciliśmy projekt gospodarczy w prawdziwą Unię ludzi i państw (…). Historia wzywa nas teraz do dokończenia budowy naszej Unii (…). dokończenie budowy Unii wyraźnie leży w strategicznych i związanych z bezpieczeństwem interesach Europy” – mówiła.
Problem polega na tym, że to „dokończenie budowy Unii” będzie najprawdopodobniej oznaczać zmianę traktatów oraz potężny transfer kompetencji państwowych do unijnych instytucji i agend. Mówiła o tym wprost von der Leyen, zaznaczając, że jej wizja przyniesie „zmianę Europejskiej Konwencji i Traktatu jeśli i gdzie jest to potrzebne”.
Koniec żartów, zaczęły się schody
Patrząc całościowo na wystąpienie szefowej KE dało się dostrzec dwa motory napędzające zmiany, które zapowiadała. Pierwszym jest nowa sytuacja geopolityczna związana z wojną Rosji i możliwą akcesją Ukrainy, ale także wynikająca z rywalizacji UE z Chinami. Zwłaszcza ten drugi wątek był mocno akcentowany w wystąpieniu von der Leyen. Podczas niego padła nawet deklaracja wszczęcia dochodzenia przez KE w sprawie chińskich samochodów elektrycznych – unijni urzędnicy podejrzewają, że hojne dotacje dla elektromobilności oferowane przez Chiny wpływają niekorzystnie na rynek europejski. Innymi słowy mówiąc: chińskie elektryki są za tanie – istotnie tańsze od produktów europejskich marek. Bruksela może zatem wejść na nowy poziom rywalizacji z Pekinem – na co zresztą zanosiło się od dawna, zwłaszcza na polu technologii związanych z osiąganiem neutralności klimatycznej. A propos dekarbonizacji: drugim motorem napędzającym zmiany czekające UE ma być transformacja klimatyczna w ramach Europejskiego Zielonego Ładu. Szefowa KE wiele czasu poświęciła wyliczając sukcesy Unii Europejskiej na tym polu.
Co oznaczają powyższe plany dla Polski? Przede wszystkim: powinny być one dzwonem na alarm dla elit politycznych.
Unia Europejska już od pewnego czasu zmierzała w stronę zacieśnienia więzów między państwami członkowskimi. Tendencja ta wzmocniła się po Brexicie i kryzysie uchodźczym; od 2019 roku widać było, że nowym spoiwem dla UE ma być polityka klimatyczna, która jest de facto potężną machiną gospodarczą, kształtującą zupełnie nowy paradygmat ekonomiczny na unijnym rynku. Rok 2020 przyniósł pandemię – oraz kompleksowe plany rozwoju gospodarczego UE w określonym kierunku, który został wytyczony w oparciu o politykę klimatyczną. W 2022 roku wzmocnienie wewnętrzne Unii stało się potrzebne ze względu na wojnę u jej granic oraz kryzys energetyczny. Teraz natomiast zmiana wchodzi w moment kulminacyjny – sięga bowiem do źródeł unijnego prawa, czyli traktatów będących podstawą funkcjonowania UE. Trzeba powiedzieć wprost: obojętnie od tego, jak wielkie słowa będą towarzyszyć tej prawdopodobnej rewizji unijnego prawa pierwotnego należy liczyć się z tym, że będzie ona wielką polityczną próbą sił między krajami członkowskimi.
Dla Polski powinien płynąć z tego jeden wniosek: skończyło się robienie polityki zagranicznej na użytek wewnętrzny, czas zacząć poważnie liczyć głosy, by ten zakładany kolejny etap integracji nie został wykonany ponad polskimi głowami. Co więcej, trzeba też mierzyć zamiary na siły. Jeśli gruntowne zmiany staną się więcej niż prawdopodobne – należy się jak najlepiej do nich zaadaptować. Bo Polska względem UE nie ma póki co alternatywy – tak geopolitycznej, jak i gospodarczej. Tymczasem zmiany mogą być naprawdę poważne – i nie zawsze pożyteczne.
Złe wspomnienia
Jakie obawy może mieć Warszawa wobec planów Ursuli von der Leyen? Jest ich sporo, jednak istotna część z nich dotyczy kwestii energetycznych i klimatycznych.
Przede wszystkim, warto przypomnieć, że kwestia transformacji ku neutralności emisyjnej cały czas budzi w UE duże kontrowersje. Chodzi nie tyle o cel, co o drogę: różne kraje członkowskie różnie podchodziły np. do miksu technologicznego w sektorze energetycznym, czego najlepszym przykładem był spór o taksonomię, czyli coś w rodzaju unijnej agendy inwestycyjnej. Szereg krajów członkowskich – m. in. Austra i Niemcy – chciał wykreślić z niej energetykę jądrową, czemu inne państwa – np. Polska – były stanowczo przeciwne. To rodzi zasadne pytania, jak kształtowana będzie polityka energetyczna mocniej zreformowanej Unii Europejskiej: czy głębsza integracja przyniesie jej mocniejsze uwspólnotowienie? Jeśli tak, to jak będzie ono wyglądać?
Kwestia ta jest tym ważniejsza, gdy spojrzy się na obecny spór o energetykę jądrową pomiędzy Niemcami i Francją. Kraje te – reprezentujące obecnie zupełnie skrajne poglądy na atom – są symbolami wciąż nierozwiązanych problemów wewnętrznych, które federalizacja UE może tylko zaognić. Warto zwrócić tu szczególną uwagę na słabnące Niemcy, których polityka energetyczna (Energiewende) okazała się porażką. Można zastanowić się, czy Berlin nie będzie czasem licytować bardzo wysoko w tej nadchodzącej zmianie, żeby podreperować swą reputację i wpływy.
Swoje obawy co do wystąpienia szefowej KE przedstawił m. in. Tomasz Włostowski, prawnik zajmujący się regulacjami unijnymi. „UvdL tylko pozoruje zwrot w stronę przemysłu (…). To wszystko w mojej ocenie udawane. Przemówienie pełne zadowolenia z #FF55 i Green Dealu. Nie było w przemówieniu niczego, co by sugerowało zrozumienie, jak dramatyczne koszty ponosi przemysł i jak negatywnie transformacja odbije się na konkurencyjności przemysłu UE” – napisał. Włostowski wskazał również na geopolityczne wątki przemówienia szefowej Komisji Europejskiej: „Zarysowuje się bardzo nieprzyjemna dla Polski perspektywa sojuszu ponad Polską między krajami Europy Zachodniej a Ukrainy. Zachód powiąże przyjęcie UA do UE z reformą UE (odejściem od jednomyślności). Ten pakiet będzie akceptowalny dla wszystkich, za wyjątkiem PL. UA będzie chciała wejść do EU za każdą cenę, a EU Zachodnia na wejściu UA skorzysta i w pakiecie z reformą UE będzie to dobry pakiet, plus odbudowa UA i kontrakty dla firm zachodnich. Tylko PL straci politycznie, gospodarczo, finansowo a stawiając opór, jeszcze wizerunkowo” – napisał na swoim koncie na portalu X (dawniej Twitter).
Z kolei Łukasz Rogojsz w swoim tekście na portalu Interia zarzucił wystąpieniu von der Leyen brak energetyki jądrowej. „Mimo poświęcenie ogromnej ilości miejsca i czasu odnawialnym źródłom energii i transformacji energetycznej, von der Leyen nie zająknęła się nawet o energetyce jądrowej. To wciąż najefektywniejsze i najpewniejsze niskoemisyjne źródło energii, ale tajemnicą poliszynela jest, że w gronie państw członkowskich budzi wiele wątpliwości i sporów. Kryzys energetyczny wywołany przez Kreml i jego dotkliwe dla państw Unii skutki nakazywały jednak choćby przeanalizować możliwości, które zapewnia energetyka jądrowa” – stwierdził.
Powyższe uwagi to oczywiście kilka z wielu zastrzeżeń, jakie można mieć do zapowiedzianych przez szefową KE rewolucji. Obojętnie od tego, co faktycznie zostanie zrealizowane, warto przypomnieć pewną oczywistość dotyczącą bytności Polski w Unii Europejskiej: UE nie jest zła ani dobra. Nie jest eurokołchozem zielonych komunistów ani Camelotem demokratów walczących o praworządność. Jest dość skomplikowaną, ale bardzo silną machiną do walki o interesy. To, jak się z niej korzysta, zależy od kilku rzeczy: w dużej mierze od siły, ale w niewiele mniejszej – od umiejętności.
Żródło: energetyka24.com