PR-owiec: – Szydło uważa, że jest ofiarą Morawieckiego. Nie widzi albo nie chce widzieć tego, że tak naprawdę jest ofiarą Kaczyńskiego.
Członek władz PiS: – Prezes nie był usatysfakcjonowany, że Beata została premierem. Miał poczucie, że został do tego niejako przymuszony, choć to nie było do końca uczciwe, bo przecież Beata ciągnęła całą kampanię w 2015 roku. Ale on czuł niedosyt, że jakiś jego ideał się nie skrystalizował. Kaczyński ją upokarzał. Kiedyś ktoś go spytał, czy uważa ją za dobrego premiera. Wie pan, co odpowiedział? „Beata jest premierem, który na pewno chce nim być”.
Poseł: – Kiedy w trakcie wieczoru wyborczego w 2015 roku już po ogłoszeniu wyników wyborów parlamentarnych przemawiała Beata Szydło, staliśmy w wąskim gronie w salce tuż za sceną. Był tam też Marek Kuchciński. Szydło mówi, że cieszy się z wygranej, dziękuje Jarosławowi, sala w euforii, a Kuchciński rzuca do nas: „Czyżby jeszcze nikt tej pani nie powiedział, że nie wypada przemawiać dłużej od prezesa?”. Ludzie zaniemówili.
Bywalec Nowogrodzkiej: – Słyszałem, jak w jednej rozmowie pojawił się jakiś skomplikowany temat dotyczący gospodarki, i Jarosław wypalił: „Beata z tym sobie nie poradzi”. Narzekał też, że wiele razy z nią rozmawiał o jakichś dużych projektach, a ona tylko kiwała głową i nie była w stanie nawet pół zdania własnej opinii na ten temat wyrazić. Kilka miesięcy przed jej dymisją Kaczyński zaczął sugerować, że nadchodzi jej koniec. Mówił, że na drugą rocznicę jej rządów trzeba zrobić ładną uroczystość i godnie ją pożegnać.
Członek władz PiS: – Prezes od początku miał świadomość, że Morawiecki jest kilka poziomów wyżej niż Beata. Ona była dobra w 2015 roku, żeby wygrać wybory, ale potem był potrzebny ktoś, kto ogarnie ten cały bajzel. Beata już nie była w stanie pewnych rzeczy kontrolować. Mateusz pewnie inteligentnie prezesowi sączył taki przekaz. Mógł w tych rozmowach powoływać się na dane, miał zaplecze personalne, ma doskonałą pamięć do liczb i to musiało prezesowi imponować. Jarosław nie miał takich ludzi. Zdarza się, że jest ktoś w PiS z doktoratem, ale generalnie to są wyjątki.
Minister: – Kaczyński po 2015 roku regularnie spotykał się na kolacjach z tak zwanym klubem wicepremierów. Te spotkania odbywały się w Ministerstwie Kultury u Piotra Glińskiego. Co ciekawe, początkowo Gliński, Morawiecki i Gowin próbowali w trakcie tych spotkań przekonywać prezesa do bardziej umiarkowanego podejścia w pewnych sprawach. Morawiecki również miał takie podejście. To się zmieniło, kiedy został premierem. Zresztą właśnie w trakcie jednego z takich spotkań zapadła decyzja o dymisji Beaty Szydło. Z tym że ustalenie było takie, iż nowym premierem będzie Jarosław Kaczyński. Już po tym spotkaniu miało dojść do kolejnych rozmów na temat szczegółów związanych z rekonstrukcją rządu. To się odbyło przy okazji miesięcznicy pogrzebu pary prezydenckiej. Do spotkania doszło w domu śp. profesor Marii Dzielskiej pod Krakowem. Jarosław często z nią rozmawiał. Byli dość blisko. Jej syn jest teraz ambasadorem w Kanadzie. W trakcie rozmowy, w której oprócz wicepremierów brał udział również profesor Legutko, Kaczyński poinformował, że jednak nie stanie na czele rządu. A było to już po tym, kiedy Szydło została poinformowana o dymisji. Gowin rzucił wtedy do prezesa: „Przecież jest za późno!”. Kaczyński odpowiedział: „Wiem, ale ze względów zdrowotnych nie czuję się na siłach, by być premierem”. Dodał, że zdecydował o wysunięciu kandydatury Morawieckiego. Gowin stwierdził, że Jarosławowi nie uda się przeforsować tego wariantu w PiS. Wtedy Kaczyński odparł: „Tak? No to zobaczysz”.
Członek władz PiS: – Wymiana przebiegła nadzwyczaj gładko. Na komitecie politycznym, który formalnie zatwierdzał decyzję prezesa, nie było żadnej dyskusji. Co najwyżej ktoś sugerował, że to Jarosław powinien stanąć na czele rządu, ale „skoro jego wola jest inna, to oczywiście ją popieramy”.
W skarpetkach
Członek władz PiS: – Szydło przyszła do partii w samych skarpetkach. Nie znaczyła przez lata kompletnie nic, otarła się nawet o Platformę, gdzie jej nie chcieli, choć ona potem utrzymywała, że sama dokonała wyboru i nie związała się z partią Tuska. Ale to nie była prawda. Paweł Graś z PO, który działał na tym samym terenie w Małopolsce, po prostu ją sczyścił.
PR-owiec: – Beata została wiceprezesem partii, ale jej pozycja była taka, że mieliśmy problem, żeby ją umówić w niedzielę do „Kawy na ławę” w TVN24. Bogdan Rymanowski pukał się w głowę, jak kiedyś ją zaproponowaliśmy mu do programu. Była nieznana, nieoczywista jako gość jeszcze wiosną 2015 roku, czyli zanim na dobre ruszyła kampania Dudy. A na dodatek miała łatkę nudziary. Jak się jej słuchało, to od razu chciało się ziewać.
Poseł: – Mimo wszystko została szefową sztabu u Dudy. I to bardzo fajnie funkcjonowało. Nie chcę powiedzieć, że Szydło Dudzie matkowała w kampanii, ale widać było, że się lubią i jest chemia. Ona miała na niego raczej kojący wpływ. Jak się pojawiały jakieś trudniejsze momenty, to zawsze radziła, żeby wrzucać na luz, bo jeszcze dużo czasu zostało. Oni się naprawdę lubili. A kiedy funkcjonujesz w warunkach permanentnego stresu, to to naprawdę jest istotne. Wygrana Andrzeja ustawiła ją w zupełnie innym miejscu w partyjnej hierarchii. Przynajmniej tak się wydawało. Ale po kampanii poszła plotka, że Beata może pójść pracować do Pałacu Prezydenckiego. Do dziś uważam, że propozycja bycia kandydatką na premiera padła, bo Jarosław bał się wzmocnienia Dudy i stworzenia pod jego bokiem silnego ośrodka władzy.
Członek sztabów wyborczych: – Kampania parlamentarna w 2015 roku była dla nas łatwiejsza niż prezydencka. Po zwycięstwie Dudy Platformie poleciały sondaże w dół.
PR-owiec: – Formalnie szefem sztabu został Stanisław Karczewski, zwany przez nas Stanleyem, który na pierwszym zebraniu stwierdził: „Muszę państwu powiedzieć, że ja na kampaniach w ogóle się nie znam i liczę właśnie na państwa”. Nie miało to większego znaczenia, bo i tak było jasne, że decyzje będą podejmować te same osoby co dotychczas. A on miał być figurantem i ta rola mu się podobała. Zresztą potem on dostał propozycję objęcia teki ministra zdrowia i sobie przekalkulował, że jednak woli fotel marszałka Senatu. Władza to żadna, ale jednak prestiż trzeciej osoby w państwie robi swoje.
Poseł: – Kampania dobrze żarła, aż tu nagle Beata została odsunięta na drugi plan. Macierewicz i inni polecieli do prezesa i mówią: „Jarek, teraz ty musisz wejść, pokazać się”. Jarosław był zdezorientowany, ale po wcześniejszym zwycięstwie Andrzeja w pierwszym odruchu mówił Beacie, że będzie kandydatką na premiera. Gdyby to nie zostało publicznie ogłoszone, dwa–trzy tygodnie później by się rozmyślił. Natomiast faktycznie na końcu kampanii parlamentarnej Jarosław brylował. Zresztą wtedy gra nie toczyła się o zwycięstwo nad Platformą, tylko o to, dzięki komu wygraliśmy i komu zwycięstwo będziemy zawdzięczać. I dlatego ruszył Kaczyński, bo nie mógł pozwolić na to, żeby cały splendor spadł na Szydło. Zresztą końcówka kampanii przez to wcale nie była dobra.
Członek sztabów wyborczych: – Przyszedł Joachim Brudziński i powiedział, że prezes chce jeszcze trochę pojeździć po kraju. Pomyślałem wtedy, że ktoś musiał odbyć z Jarosławem rozmowę podobną do tej, którą przeprowadził z nim w 2006 roku Andrzej Urbański. To było w okresie rządu Marcinkiewicza. PiS miał wtedy formalnie mniejszościowy rząd, ale w ramach paktu stabilizacyjnego wspierały nas Samoobrona i LPR. Nie była to komfortowa sytuacja, więc pojawił się pomysł przeprowadzenia wcześniejszych wyborów parlamentarnych. Mieliśmy wtedy świetne sondaże. Jarosław dogadał się z Lechem, że ten jako prezydent skróci kadencję Sejmu w związku z nieuchwaleniem budżetu. Wszystko było już prawie gotowe, włącznie z projektami billboardów. Bielan z Kamińskim byli w blokach, chcieli już ruszać z kampanią. I wtedy do prezesa poszedł Urbański. Spytał go: „A kto będzie twarzą tej kampanii? Marcinkiewicz. Jak wygramy, to przecież na niego spadnie cały splendor”. No i wyborów nie było. Dekadę później ten sam motyw się powtórzył.
Minister: – Beata czuła, że to zagrywka wąskiego otoczenia Kaczyńskiego. Zakonnicy PC poszli do prezesa i przekonali go: „Musisz wreszcie się pokazać, bo potem będzie tak, że wygramy, a powstanie wrażenie, że ciebie w tym nie było”. Kaczyński pojechał w Polskę. Swoich przemówień często w ogóle nie konsultował ze sztabem. To było kłopotliwe, ale biuro prasowe dostało rozkaz: „Macie obsługiwać prezesa technicznie i morda w kubeł”.
Współtwórca kampanii wyborczych: – W trakcie wieczoru wyborczego Kaczyński nie podziękował tym, którzy naprawdę nieśli kampanię na swoich barkach. Wspomniał oczywiście o Szydło, wymienił Brudzińskiego i Krzysztofa Sobolewskiego, ale to było wszystko. Pamiętam, że Anka Plakwicz, która ostro pracowała w sztabie, mówiła wtedy: „Oho, już nas spychają w cień”.
Poseł: – Jeszcze w trakcie wieczoru wyborczego ludzie tak zwanego zakonu PC zaczęli sączyć Jarosławowi do głowy, że Beata nie nadaje się na premiera i że to on powinien stanąć na czele rządu. Prezes się łamał, miał dylematy, bo przecież Szydło przez całą kampanię jeździła po Polsce jako kandydatka na szefową rządu.
Minister: – W grupie, która namawiała prezesa na wycięcie Szydło, na pewno byli Piotr Gliński i Jarosław Gowin. Uważali po prostu, że ona się do tego nie nadaje. Nie była przygotowana do tej roli. Tłumaczyli, że to będzie chora sytuacja, jak faktyczny lider obozu władzy będzie poza rządem. Prezes wtedy autentycznie się wahał i sam rozważał objęcie funkcji premiera.
Poseł: – Zaczęła się burza, bo Beata była już po słowie z częścią przyszłych ministrów i ci nagle się dowiedzieli, że wszystko szlag trafił.
Członek władz PiS: – Jarosław się bał, że Szydło z Dudą zabiorą mu partię.
Kamil Dziubka: – On w to naprawdę wierzył?
Członek władz PiS: – Z Jarosławem i PiS-em jest jak z rodzicem małego dziecka. On jest cały przepełniony strachem o partię, o to, że ktoś go jej pozbawi. Ten strach bywa nieracjonalny i objawia się czasem w zupełnie nieoczekiwanych momentach. Sam pan wie, że czasem nawet jak człowiek zostawi dziecko z dziadkami, to i tak się martwi. A proszę mi wierzyć, u Jarosława ten strach się pogłębia z wiekiem, a nie odwrotnie.
Członek władz PiS: – Ktoś do Karnowskich wypuścił plotkę, że na ostatniej prostej prezes zmienił zdanie i na czele rządu postawi jednak Glińskiego, a Szydło zostanie marszałkiem Sejmu. Gliński o wszystkim dowiedział się od dziennikarzy w drodze z Białegostoku, gdzie miał wykłady.
Członek sztabów wyborczych: – Beata dostała sygnał, że Jarosław nie chce jej zrobić premierem. Nie wierzyła w to. Pojechała na Nowogrodzką. Weszła do gabinetu prezesa. Okazało się, że siedziało tam już kilka najważniejszych w partii osób. Zapytała, czy jest jakieś spotkanie, bo nikt jej o żadnej naradzie nie uprzedzał. Powiedzieli jej, że nie, i się rozeszli. Szydło się wystraszyła. Pojechała do Dudy. I potem Andrzej powiedział Jarosławowi wprost: „Nie możemy zacząć rządzenia od kłamstwa. Ogłosiliśmy Beatę premierem i tak musi zostać”. I choć Kaczyński naprawdę był już wtedy przekonany, że Szydło nie uciągnie tego wózka, odpuścił. Beata w trakcie rozmowy z prezesem podobno się popłakała. Puściły jej nerwy.
Kamil Dziubka: – To była gra na przeczołganie Szydło czy naprawdę prezes chciał się jej pozbyć?
Poseł: – Nie od dziś wiadomo, że Jarosław kocha zarządzanie przez konflikt. Podsyca ambicje, kilku osobom obiecuje to samo, po czym napuszcza na siebie ludzi, ci skaczą sobie do oczu, przestają sobie ufać i przez to nawzajem się osłabiają. Jedynym, który na tym wygrywa, jest sam Kaczyński. Zresztą podobno prezes tłumaczył się Beacie tym, że był pod presją zakonników z PC. No z całym szacunkiem, ale to są jakieś bajki. Wyobraża pan sobie, że Mariusz Błaszczak albo Marek Suski cokolwiek wymuszają na prezesie? Oni są do tego emocjonalnie niezdolni.
Żródło: onet.pl