Dziennik „Le Monde” zamieszcza ciekawy artykuł, w którym opisuje antyimigrancki bunt prowincji. Doszło do tego, że miejscowi lewicowi samorządowcy i organizacje proimigranckie proszą o wsparcie państwo.
Fala migracji spowodowała przeładowanie ośrodków recepcyjnych w dużych miastach. Władze zdecydowały się na relokację migrantów na prowincję. Ci wyjeżdżają niechętnie, a w dodatku miejscowi mieszkańcy uważają, że jest to eksportowanie do ich spokojnych miejscowości wszystkich problemów związanych z migrantami, które od dawna trapią duże ośrodki miejskie.
Projekty obdarzania migrantami prowincji są nie tylko odrzucane, ale powodują opór. Biuro Damiena Carême’a, eurodeputowanego Zielonych (Europe Ecologie-Les Verts) i współprzewodniczącego Krajowego Stowarzyszenia Przyjmujących Migrantów Miast i Terytoriów, zostało np. w marcu podpalone. Poszło o przeniesienie do Saint-Brévinn, gdzie znajduje się biuro europosła, ośrodka recepcyjnego dla osób ubiegających się o azyl (CADA).
„Państwo musi w pełni zmierzyć się z mnożeniem aktów zastraszania” – mówił z kolei Pascal Brice, prezes Federacji Działaczy Solidarności, która zajmuje się pomocą dla imigrantów i zresza 870 stowarzyszeń tego typu..
Opór przed narzucanymi przez prefektury ośrodkami, stawiają też lokalni merowie. Jeden z merów Francis Comby (Les Républicains) mówi, że to „wymuszana transformacja, bez konsultacji z lokalnymi władzami i mieszkańcami”. W Bretanii mer Callac (Côtes-d’Armor), Jean-Yves Rolland, odrzucił takie pomysły po naciskach mieszkańców.
Z obydwu stron padają jednak pogróżki, a nawet groźby śmierci, a sytuacja jest wybuchowa. Niektórzy mówią o „złej komunikacji” takich projektów relokacji, ale francuska wieś po prostu nie chce zmian, a wprowadzanie tam obcokrajowców takie zmiany niesie.
Źródło: nczas.com