Wydawać by się mogło, że agresywna Rosja sprawi, iż więzy między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską będą najsilniejsze od czasów zimnej wojny. W rzeczywistości jednak Zachód znalazł się u progu wewnętrznej wojny handlowej. Komisja Europejska wprost zarzuca Amerykanom podążanie drogą Chin i nadmierne faworyzowanie krajowej produkcji kosztem towarów z zewnątrz. Odpowiedź Waszyngtonu jest zdecydowana. — Jestem krytykowany na arenie międzynarodowej za zbytnie skupianie się na Ameryce. Do diabła z tym – mówił Joe Biden, dając do zrozumienia, że pola na ustępstwa już nie ma.
- Jeszcze niedawno Europa wzywała Stany Zjednoczone do większej dbałości o klimat. Teraz jest zaniepokojona, bo Amerykanie… przedobrzyli i naruszają interesy Unii, która zapowiada odwet
- — Po obu stronach napięcie jest duże, zdecydowanie największe od momentu objęcia urzędu przez Joe Bidena – przyznaje ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych
- Protekcjonizm znany z czasów Trumpa wcale nie zniknął. Ekipa Bidena też się do niego ucieka. Choć jest głównie wymierzony w Chiny, to Europa dostaje rykoszetem
- Teraz, nawet gdyby Biały Dom chciał zmienić ustawę, która jest przedmiotem sporu, to ma związane ręce. Izbę Reprezentantów kontrolują bowiem Republikanie. Węzeł gordyjski może przeciąć… więcej protekcjonizmu po stronie Europy
Choć Zachód konsoliduje się w zwalczaniu rosyjskiej agresji na Ukrainę, to Stany Zjednoczone i Unia Europejska właśnie wkraczają na drogę największego konfliktu handlowego od czasu prezydentury Donalda Trumpa.
Relacje handlowe między Stanami Zjednoczonymi a Europą od dawna nie były tak złe. Przewodnicząca Komisji Europejskiej w szwajcarskim Davos wprost zapowiedziała, że UE może wystąpić na forum Światowej Organizacji Handlu nie tylko przeciwko Chinom, ale także USA.
— Wykorzystamy wszystkie nasze narzędzia do walki z nieuczciwymi praktykami (…) i nie zawahamy się przed wszczęciem dochodzenia, jeśli uznamy, że takie dotacje zakłócają naszą obecność na innych rynkach – mówiła Ursula von der Leyen, ostrzegając Amerykę.
Jednak Biały Dom wysyła jasny sygnał – powrotu do status quo już nie ma. — Myślę, że nadszedł czas, abyśmy uznali, że naszym celem tak naprawdę nie powinna być próba powrotu do tego, jaki był świat, powiedzmy w 2019 r., ale wzięcie lekcji, bardzo ciężko zdobytych lekcji, bardzo bolesnych lekcji, których doświadczyliśmy w ciągu ostatnich dwóch lat i skorzystać z okazji, aby zbudować coś, co jest inne i lepsze – mówiła w Szwajcarii Katherine Tai, przedstawicielka Stanów Zjednoczonych do spraw Handlu.
Jeszcze ostrzej w miniony czwartek wypowiedział się Prezydent Joe Biden na spotkaniu ze związkowcami z Wirginii. — Widzicie, jestem krytykowany na arenie międzynarodowej za zbytnie skupianie się na Ameryce. Do diabła z tym – stwierdził, dolewając oliwy do ognia.
Ogromny zgrzyt między Unią Europejską a USA
Eksperci potwierdzają, że tak dużego zgrzytu na linii UE – USA nie było od dawna. — Po obu stronach napięcie jest duże, zdecydowanie największe od momentu objęcia urzędu przez Joe Bidena. Choć wojna handlowa w obecnej sytuacji byłaby skrajnie nieracjonalna, nie da się jej całkowicie wykluczyć – przyznaje Mateusz Piotrowski, ekspert Polskiego Instytutu Studiów Międzynarodowych.
Jak doszło do tego, że nad Zachodem zawisło widmo konfliktu handlowego?
Ocieplenie Bidena mija
Prezydentura Joe Bidena miała oznaczać odwilż między Waszyngtonem a Starym Kontynentem. W porównaniu do bardzo ostrej polityki Donalda Trumpa nie było trudno o poprawę.
Polityka poprzedniego prezydenta realizowana pod hasłem „America first” stała się symbolem oddalenia interesów handlowych USA i UE. Wprowadzenie jednostronnych ceł na europejską stal i aluminium, wypowiedzenie porozumienia klimatycznego czy fiasko partnerstwa handlowego w ramach umowy TTIP (Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji) były dobitnymi przykładami chłodu, jaki wiał po obu stronach Atlantyku.
Biden faktycznie przyniósł zmiany – choć do TTIP powrotu już nie ma, to osiągnięte porozumienie w sprawie stali dowodziło poprawy relacji. Zwłaszcza że by je osiągnąć, urzędujący prezydent musiał się trochę nagimnastykować, by przełamać opór amerykańskiej branży stalowej.
Klimat. Atut, który stał się problemem
Z największym entuzjazmem w Europie przyjęto zapowiedź Bidena powrotu do polityki klimatycznej prowadzonej przez Baracka Obamę. Powrót do porozumienia paryskiego z 2015 r. zakładającego przyspieszenie redukcji CO2 oznaczał, że Stany Zjednoczone, po przerwie z czasów Trumpa, wracają na ścieżkę zielonej transformacji.
Decyzja USA nie tylko oznaczała powrót do wspólnych celów, ale też miała wspierać konkurencyjność. Europejscy producenci pytali: jak mamy konkurować z USA czy Chinami, gdy od nas wymaga się ogromnych nakładów na zieloną transformację, a oni robią, co chcą?
Właśnie dlatego Europa z euforią przyjęła zmianę amerykańskiego podejścia. — To dla nas wspaniała wiadomość w obliczu walki ze zmianami klimatycznymi i z całego serca przyjmujemy ją z zadowoleniem — zapewniała w styczniu 2021 r. szefowa KE, Ursula von der Leyen.
Jak się okazało – zadowolenie trwało krótko. Zielony zwrot w USA idzie jednak krok dalej – to nie tylko ograniczanie emisji CO2, ale też chęć przyciągnięcia zielonych inwestycji. Kryzys chipowy, który boleśnie pokazał, jak bardzo Stany Zjednoczone są uzależnione od azjatyckich dostawców komponentów, przekonał też amerykańską administrację do tego, by nie powtórzyć tego błędu przy zwrocie ku bezemisyjnym technologiom.
Inflation Reduction Act to efekt tej świadomości Białego Domu – kompleksowy pakiet inwestycyjny, którego jednym z celów jest to, by Stany Zjednoczone zostały światowym liderem zielonej transformacji — Waszyngton wyda na ten cel nawet 370 mld dol. Będzie zapewniał ulgi podatkowe i dotacje, by z jednej strony zachęcić firmy do inwestowania w te technologie na terytorium USA, z drugiej — umożliwić odbiorcom tańsze przyswajanie tego typu rozwiązań.
I tu pojawił się problem. To Unia Europejska chce być liderem zielonych technologii. To zresztą jeden z niewielu nowych obszarów gospodarki, w którym Stary Kontynent przoduje. Choć trudno szukać europejskich odpowiedników Apple’a, Facebooka czy Google, to w obszarze zielonej energii firmy takie jak duńskie Ørsted czy Vestas, hiszpańska Iberdrola czy niemiecko-hiszpański Siemens-Gamesa radzą sobie lepiej niż wiele amerykańskich odpowiedników.
Brukselę, ale też Paryż czy Berlin, przeraża wizja, w której część tych firm miałaby przenosić się do USA bądź byłaby znacznie mocniej podgryzana przez jankesów niż dotychczas.
Tworzą po prostu brak równych szans
— mówił o wprowadzonych w USA przepisach, prezydent Francji Emmanuel Macron na antenie amerykańskiej stacji ABC.
— Nastrój w amerykańskiej polityce handlowej się zmienia, wraca protekcjonizm. Za prezydentury Trumpa dziwił on mniej, teraz nie tylko nie słabnie, ale jest coraz bardziej widoczny, nawet jeśli nie zawsze jest to intencją obecnej administracji – mówi Mateusz Piotrowski, ekspert PISM.
— Siłą rzeczy konkurencja między Europą a USA będzie widoczna. Stany Zjednoczone ku zaskoczeniu Europy zostały w tyle w zakresie zielonej transformacji. Teraz chcą to zmienić i przełamać impas – mówi natomiast Dominik Kopiński, ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE).
Celem były Chiny, Europa dostała rykoszetem
Przedstawiciel PIE podkreśla, że amerykański zwrot gospodarczy ma na celu przede wszystkim walkę z Chinami, które są głównym rywalem USA na tym polu. Pekin od lat zapewnia tamtejszym inwestorom hojne wsparcie, co spowodowało, że uzależnił od siebie resztę świata.
— Jeśli ustawa Inflation Reduction Act była wymierzona w kogokolwiek, to w Chiny, ale okazało się, że Europa dostała rykoszetem. Po nowoczesnych technologiach Stany Zjednoczone zaczęły rywalizować z Chinami w dziedzinie energii i elektromobilności. Dziś 85 proc. paneli PV powstaje w Chinach, 75 proc. mocy produkcyjnych dostawców baterii elektrycznych jest ulokowanych właśnie tam. Siedem na dziesięć turbin wiatrowych na świecie powstaje w Państwie Środka. To monopol, który Waszyngton chce teraz przełamać – wskazuje ekspert.
— Spodziewam się, że ostatecznie USA zapewnią UE potrzebne wyłączenia, które nie będą dyskryminowały europejskich firm i wprowadzą równe szanse. W przeciwnym razie europejscy eksporterzy staną się mniej konkurencyjni, a niektóre firmy ze Starego Kontynentu być może zdecydują się na przenosiny za ocean. Nikomu nie jest dziś potrzebna wojna handlowa, choć niekiedy ostre wypowiedzi niektórych polityków europejskich mogą wywoływać odmienne wrażenie – dodaje.
Kompromis nie będzie łatwy
Niektóre problemy udało się już rozwiązać. Pod koniec roku Komisja Europejska poinformowała, że przedsiębiorstwa z UE będą mogły korzystać z amerykańskiego programu kredytów na ekologicznie pojazdy użytkowe.
To jednak tylko kropla w morzu. — Część ustępstw dotyczących podmiotów komercyjnych i ulg dla nich zostały spełnione, ale Unii Europejskiej zależy także na preferencjach dla klientów indywidualnych. Do tego najprawdopodobniej nie dojdzie, bo pojawia się szereg barier, które są na dziś nie do przezwyciężenia – uważa Mateusz Piotrowski z PISM.
Trudno wprowadzić subsydia, które nie uderzałyby w atrakcyjność inwestycyjną Europy. A kłopotów jest więcej.
— Biden zapewnia, że zadba o to, by sojusznicy na IRA nie tracili, ale wydaje się, że pole do manewru jest niewielkie, a i tak naprawdę chęci ze strony USA nie są tak duże. W drodze ustawy nie da się dokonać poprawek, bo w Kongresie zmienił się układ sił. Republikanie, którzy kontrolują Izbę Reprezentantów, nie zaakceptują żadnych zmian, skoro wcześniej nie poparli nawet samego IRA – uważa Piotrowski.
Co będzie dalej?
Powstaje zatem pat, z którego są dwa wyjścia – albo Europa zaakceptuje większą konkurencyjność USA, albo faktycznie będziemy mieli do czynienia z konfliktem handlowym.
— Na unijnym szczycie w lutym będzie prawdopodobnie omawiany temat odpowiedzi na amerykańską ustawę i ewentualnego wprowadzenia własnych subsydiów. Jeśliby do tego doszło, oznaczałoby to wojnę handlową w całym znaczeniu tego słowa – ocenia ekspert PIE.
Zwłaszcza że IRA jest największym, ale niejedynym problemem. — IRA to dziś główny, ale tylko jeden z czynników wywołujących napięcia. Osią niezgody są też przepisy dotyczące danych cyfrowych, opodatkowania gigantów cyfrowych, co jakiś czas wraca też temat globalnego podatku korporacyjnego, na który nie zgadza się część państw UE. Francja, która stała się niejako najgłośniejszym oponentem aktualnej polityki handlowej USA, może sięgnąć po te pomysły, jeśli propozycje załagodzenia sytuacji przez Stany Zjednoczone zostaną odrzucone – zauważa Mateusz Piotrowski z PISM.
Wciąż jest droga wyjścia
Czy jednak możliwe jest, aby z jednej strony być handlowym wrogiem, a z drugiej sprzymierzeńcem w starciu z Rosją? Dominik Kopiński ocenia, że to mało prawdopodobne.
— Europa jest w dużej mierze zakładnikiem gwarancji bezpieczeństwa udzielanych przez Stany Zjednoczone. Myślę, że wielu europejskich liderów zdaje sobie z tego sprawę i też nie będzie stawiać sprawy na ostrzu noża. Wystąpienie szefowej KE w Davos było stanowcze, ale też pojednawcze — komentuje ekspert.
Co zatem zostaje na stole? Rozwiązaniem może okazać się… jeszcze więcej protekcjonizmu.— Zdaje się, że USA, by wprowadzić równe zasady gry, będą zachęcały Europę do wprowadzania analogicznych subsydiów na własnym podwórku. Subsydia co prawda szkodzą relacjom handlowym, ale są tylko wsparciem. Cel, jaki temu przyświeca to w końcu dbałość o klimat. A to wspólny priorytet dla USA i UE – ocenia z kolei ekspert PISM.
I zdaje się, że to właśnie ten scenariusz jest najbardziej prawdopodobny. Zwłaszcza że UE choć groziła, to na forum Światowej Organizacji Handlu nie złożyła jeszcze skargi na działania Stanów Zjednoczonych.