Rządowa inwigilacja. Władza chce wiedzieć, co robimy w sieci

Policja i służby dysponują nie tylko słynnym Pegasusem, ale także nowymi narzędziami, mogącymi skutecznie inwigilować w zasadzie każdego obywatela. Co w połączeniu z rządowymi zmianami w prawie komunikacji elektronicznej sprawia, że za chwilę nikt nie będzie mógł czuć się bezpieczny w sieci.

Pegasus to już przeżytek. Każdego dziś w Polsce można podobno podsłuchać i zobaczyć, co robi nawet na Signalu czy WhatsAppie. To nie publicystyczna teza, lecz stwierdzenie bardzo ważnego polityka tej władzy, które padło niedawno w rozmowie w cztery oczy.

I można by powątpiewać w kompetencje autora tych słów i potraktować je jako niewiele znaczące, gdyby nie obecne okoliczności oraz zapewnienia człowieka z najwyższego establishmentu, że każdy polityk, pełniący ważne funkcje publiczne, powinien liczyć się z faktem, iż może być inwigilowany i podsłuchiwany.

Zagrożenie to wzrosło zwłaszcza po inwazji rosyjskiej na Ukrainę w lutym zeszłego roku. Na celowniku obcych służb mieli znaleźć się najważniejsi polscy politycy na czele z prezydentem, premierem i członkami rządu.

W związku z próbami inwigilowania przez obce służby najważniejszych ludzi w państwie zmienione miały zostać dotychczasowe procedury bezpieczeństwa, a w codziennym użytku znalazły się rządowe systemy bezpiecznej łączności, które wcześniej były traktowane przez rządzących po macoszemu i zastępowane zazwyczaj komercyjnymi darmowymi aplikacjami.

W tym aspekcie nie próżnować mają także polskie służby, które w ostatnich latach pozyskały słynnego już Pegasusa, czyli izraelski program elektronicznej inwigilacji użytkowników sprzedawany służbom rządowym niemal z całego świata. Od niedawna mają one dysponować także kolejnymi nowoczesnymi programami do inwigilacji, lecz już dużo trudniejszymi do wykrycia.

Trzeba jeszcze zmienić prawo

Informacja o tym, jakim dokładnie oprogramowaniem szpiegowskim dysponują polskie służby, jest ściśle chronioną tajemnicą. Mają one zapewniać nie tylko wgląd w nasze połączenia telefoniczne, ale także dostęp do naszych e-maili, czatów i rozmów na różnych komunikatorach. W tym także tych szyfrowanych.

Takie możliwości ma choćby najnowsze narzędzie szpiegowskie izraelskiej firmy Cellebrite, niedawno zakupione przez polską policję, a które było wykorzystywane z powodzeniem m.in. przez rosyjskie służby. Pozwala ono nie tylko śledzić naszą aktywność w internecie, sprawdzać jakie strony odwiedzamy lub jakie treści lajkujemy i co komentujemy.

To narzędzie, które – jak twierdzą fachowcy – musi uprzednio zostać fizycznie podłączone do smartfona czy tabletu, pozwoli policji także kopiować dane z naszego telefonu lub innego urządzenia, łamać hasła i kody blokad, zbierać informacje o naszej lokalizacji, a także odczytywać z chmury zapisy rozmów z komunikatorów.

Ktoś mógłby zatem stwierdzić: skoro tak potężne narzędzie już znajduje się w rękach polskich służb, będących wprost zależnych od polityków obecnej władzy, to kwestią wymagającą uregulowanie pozostają jedynie ramy prawne. I miałby rację.

Będą zaglądać i to z rozkoszą

Wystarczy popatrzeć, jak chętnie służby nadzorowane przez polityków PiS, zwłaszcza przez szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego i jego zastępcy Macieja Wąsika, sięgają po już dostępne dane telekomunikacyjne. Tylko w 2021 r. robiły to ponad 1,8 mln razy, a liczba ta wzrasta z roku na rok. Naiwnością byłoby zatem myślenie, że skoro służby tak chętnie sprawdzają, do kogo dzwonimy, to nie będą zaglądać nam do e-maili czy komunikatorów. Będą i to z rozkoszą.

Ponadto na czele służb takich jak CBA, ABW czy policji stoją funkcjonariusze zawdzięczający swoje posady wyłącznie politycznym koneksjom. I są – jak strzelający z granatnika w swoim gabinecie szef polskiej policji Jarosław Szymczyk – w zasadzie nieodwoływalni bez zgody Kamińskiego. A ten nie liczy się w tych kwestiach zupełnie z nikim, w tym także z premierem, który sam dopuszcza możliwość, że może być przez służby Kamińskiego i Wąsika inwigilowany. Zresztą Mateusz Morawiecki i jego otoczenie w takim myśleniu nie są odosobnieni, jeśli chodzi o cały obóz rządzący.

Przepisy wrzucone znienacka

Nie bez powodu, także w ostatnich dniach, do nowych przepisów o prawie komunikacji elektronicznej, które miały być jedynie odpowiedzią na unijne wytyczne, zupełnie znienacka wrzucono zapisy, które dadzą podstawę prawną do inwigilacji w zasadzie każdego.

Dziwić może fakt, dlaczego dopiero na ostatniej prostej na żądanie MON i ministra koordynatora ds. służb specjalnych dopisano przepisy zwiększające uprawnienia służb, choć przez ostatnie dwa lata, kiedy trwały prace nad nimi, takich zapisów nie było. Dopiero tuż przed pierwszym czytaniem w Sejmie znalazły się w rządowym projekcie, liczącym wraz z uzasadnieniem aż 3,5 tys. stron i to bez konsultacji społecznych.

Bez zgody sądu

Kluczowy jest tutaj art. 43, który wprost nakłada obowiązek na operatorów do udzielania służbom dostępu do danych użytkowników i to w ciągu 24 godzin. Przy czym wniosek taki o prywatne dane użytkowników w internecie nie będzie musiał być poparty zgodą sądu.

Oczywiście wiele będzie zależało od tego, czy właściciele tacy jak Facebook, Twitter czy Google będą chcieli dzielić się z polskimi służbami danymi o swoich użytkownikach. Należy zakładać, że raczej niekoniecznie. Co jednak nie zmienia faktu, że prawne alibi do zbierania takich informacji będzie w polskim prawodawstwie.

Trudno także nie powątpiewać w oficjalnie podawane intencje rządzących, że przepisy te mają służyć wyłącznie zwiększeniu bezpieczeństwa kraju. Zwłaszcza że dotychczas sądowa kontrola nad pozyskiwaniem informacji o obywatelach bywała iluzoryczna, by nie powiedzieć żadna. Obecnie sądy w zasadzie z automatu wydają zgody na prowadzenie czynności operacyjnych przez służby, które nie muszą zbytnio się tłumaczyć z powodów, dlaczego występują z takim wnioskiem.

„Wielki brat” lubi wybory

Nie bez znaczenia wydaje się także fakt, że jesteśmy w roku wyborczym. Obecna władza już raz inwigilowała polityka opozycji, będącego szefem sztabu wyborczego Platformy Obywatelskiej za pomocą Pegasusa. Choć w przypadku Krzysztofa Brejzy była decyzja sądu na taką operację, to nie sposób udawać, że czas kampanii wyborczej był wówczas zupełnym przypadkiem. Bo nie był.

Jeśli procedowane obecnie w Sejmie przepisy w tej formie wejdą w życie, to przy tej władzy zagrożenie i pole do nadużyć będą przeogromne. A każdy czy to jest politykiem, dziennikarzem, osobą publiczną czy zwykłym obywatelem, powinien liczyć się z możliwością, że wszystko, co robi w sieci, może być skrzętnie analizowane przez „wielkiego brata”, mającego dziś oblicze wpływowych ministrów od służb, troszczących się dziś bardziej o interes swój i partii niż interes Polski.

Więcej postów